Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2015-12-24 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2110 |
Jak wymyśliłem, tak pojechałem.
W Bolesławcu jest szpital. Po prawej stronie, przy wjeździe od Jeleniej Góry. Tam kiedyś przyszedłem na świat między innymi po to, aby dzisiaj przejechać 90 km na rowerze. Po to też, by minąć Biedronkę portugalską jak mandarynki. A potem wejść po schodach i spojrzeć w górę. W górze jest Jezus Chrystus na wielkiej, zardzewiałej konstrukcji. Konstrukcja bywa odwiedzana przez frustratów i desperatów. Im znajdują się wyżej, tym jest większe prawdopodobieństwo przybycia Policji z negocjatorem. Plus jakaś bójka przedstawicieli konkurencyjnych zakładów pogrzebowych w tle. Albo zadumany komornik w eleganckich spodniach, palący nerwowo cienkiego papierosa.
– Chuj ci w dupę dziadu!!- kiedyś krzyknął jeden taki do komornika pod krzyżem. Zaraz potem skoczył i przeżył. Krążą opowieści, że następnie tenże komornik spod krzyża nie zamierzał wcale skapitulować i zabrał desperatowi zapasowy wózek inwalidzki, o co sądzą się do dzisiaj.
Po krótkiej kontemplacji przy Chrystusie, połączonej ze stwierdzeniem, że nie odnajduję w sobie żadnej duchowości, a także będę musiał poddać się jak najrychlejszym badaniom kręgosłupa, skierowałem się na ziemię sowieckiego boga. W centrum cmentarza żołnierzy ZSRR stoi podobny kształtem do kredy pomnik. A na nim zatknął ktoś pręt i na pręcie gwiazdę. Gwiazda przypomniała mi, ze wszyscy ludzie dokoła mieli szansę zginąć za kasiarza z Gruzji, który teraz pewnie by nam okradał sklepy z kawy Jacobs Cronat. Ot taki podpułkownik Wasyl Razumow, dożył mojego wieku 37 lat. Zginął 20 kwietnia 1945, na urodziny pomocnika malarza z Linzu. Pomocnik malarza dzisiaj pewnie by nie spłacił kilku chwilówek, a potem walnął na główkę z barku Chrystusa przed sowieckim cmentarzem. Nie! Nie,nie…wtedy by tego cmentarza nie było przecież.
Z dzikich rozważań wyrwało mnie pojawienie się dziarsko kroczącego rurkowca. Ubrany w grafitowe rurki, kurteczkę z Croppa i żółty kapelusz nieco rybacki, ale ze świnkami na rondzie. Siedziałem obok roweru, na murku przy schodach, piłem wodę mineralną i patrzyłem jak rurkowiec zapala znicza.
– Chwała bohaterom Związku Radzieckiego!!- krzyknął nagle. Prawie się zadusiłem wodą, ugryzłem gwint butelki, obróciłem w kieszeni gaz do pozycji „wyjmij i flara między oczy”. Obrócił się do mnie, patrzył butnie,pewnie, z takim lekceważeniem całkowitym.
– Jest pan faszystą?- zapytał. Rzadko się trafia, żeby dwudziestoletni chłopaczek wagi 61 kg odzywał się do mnie w taki sposób. Zaciekawił mnie ten rurkowiec.
– Nie, nie jestem. Chociaż do socjalizmu też mi nie za blisko.
– Centrowiec? Jerzy Matyna (imię i nazwisko fikcyjne,bo mi podał prawdziwe.Przyp.aut), młodzieżówka partii Razem- podał mi chudą dłoń.
– Jacek, sekretarz partii Osobno.
– Haha…dobre- wyjął z kurteczki dwusetkę wódki Parkowa. Prosto z Biedronki portugalskiej jak mandarynki- Zjumałem gorzałkę w Biedzie, wypije pan?
– Rowerem jestem.
– Człowiekiem, człowiekiem pan jest- Matyna poklepał mnie poufale po ramieniu. Spojrzałem na Chrystusa, który nawet nie drgnął. Matyna Jerzy pociągnął z dwusetki. Dotrzymałem mu toastu wodą mineralną. Dotarło do mnie, ze przejechałem w wigilie 45 km rowerem, aby pić z młodym komunistą na sowieckim cmentarzu.Prawda że ja wodę, a on wódke. Ale kradzioną kolegom z Solidu w Biedronce. Spojrzałem na Chrystusa znowu. nie ruszał się, ale uczył mnie dalej.
– Niech pan wpadnie na galerię- rzucił Matyna mi na odchodne, a butelką między groby- Mam tam koleżankę, która lubi takich starszych gości jak pan. Wali loda z połykiem za czteropak browarka. Cześć!
Jakoś szybciej jechało mi się drogę powrotną. Zapadał lekki zmrok. W Łupkach, obok drogi,stał samochód. Kobieta za jego kierownicą płakała i pisała coś w smartfonie. Może jechała się zabić? We Wleniu było pusto, tylko mój kumpel od kielicha z dawnych czasów szedł o lasce. Odetchnąłem, bo go kiedyś pobili, a plotkarnia pochowała. Troszkę się ucieszyłem, bo to równy gość, dlatego doświadczony przez życie, więc by było mi go szkoda. Ucieszyłem się że jednak żyje.
To była jedna z ciekawszych wigilii w moim życiu.
ratings: very good / excellent
A teraz o poprawności językowej. Chyba w czternastu przypadkach brakuje spacji, w większości po przecinkach. Dwukrotnie zabrakło znaków diakrytycznych (ze zamiast że, wigilie zamiast wigilię). Brakuje przecinków przed: jak nurkowiec, że (2); zbędny przecinek przed: dożył. Na pewno "policja" należało napisać małą literą. Mam natomiast wątpliwości związane z pisaniem wielkimi literami nazw "Biedronka" i "Parkowa", A wątpliwości biorą się z tego, że dawno temu pijałem jarzębiak, a parkowej bym nie wypił, gdyż ponoć jest okropna. Zaś na kursie na prawo jazdy jeździłem warszawą, a potem w peweksie kupowałem wranglery.
Czemu ja nie żyłem w czasach warszaw i wranglerów....? Eeech.....
ratings: very good / excellent
Podoba mi się fragment z tym komornikiem i wózkiem inwalidzkim i scena z rurkowcem :)
Ogólnie podoba mi się nastrój, który stworzyłeś :)
A teraz wyrażę kilka drobnych uwag :)
"rzucił Matyna mi na odchodne" Dla mnie zbędne "mi"
"W Łupkach, obok drogi,stał samochód." tutaj jakoś mi tak ta droga dźwięczy powtórzeniem (dwa zdania wstecz) zmieniłabym tą "drogę". Może zamiast "obok drogi" "na poboczu" albo jakoś inaczej :)
"dlatego doświadczony przez życie"- "dlatego"? chodzi ci o to, że to równy gość i z tego powodu jest doświadczony przez życie? Ja sobie czytam bez "dlatego" ewentualnie "do tego"
"więc by było mi go szkoda" tu mi nie gra szyk -" więc byłoby mi go szkoda"
Pozdrawiam serdecznie :)
ratings: perfect / excellent
- zapis zawsze da się skorygować jak również wygładzić gramatykę i styl;
- koncepcja utworu [zakładam że oryginalna] będzie zawsze dziełem autonomicznym, której - tymczasowo - nie wymyślił nikt :)))
Ciepło i przyjaźnie :)))
ratings: perfect / excellent
Polska współczesna proza wizjonerska orla-sokola ma najwyższe podniebne loty
(patrz dialog z rurkowcem)
Pompką
Dzwonkiem
Siodełkiem
Pedałami
ratings: perfect / excellent