Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2016-01-09 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1976 |
Przeraźliwy ból promieniował do oczu. Ciśnienie rozsadzało czaszkę od wewnątrz szukając ujścia w oczodołach. Syczałem wciągając powietrze przez zęby. Leżąc w ubraniu na sofie, przykryty do połowy kurtką, próbowałem zebrać myśli. Zacząłem przetrząsać na próżno kieszenie. Na podłodze woda i paracetamol z kofeiną. Wyrwałem z listka 5 tabletek. Teraz zasnąć...
Po godzinie, w otępiałej głowie, ból ustąpił lekkiej narkozie. Życie z brakiem pamięci krótkotrwałej to codzienna rozrywka. W telefonie zawsze kilka alarmów i wszędzie karteczki z zapiskami. Wyłączniki czasowe i wielokrotne kontrole czynności. Zakupy bez listy to chaotyczne błądzenie między regałami. Doba lub dwie na książkę by zapamiętać treść. Moje życie to arkusz formuł i powtórzeń. Przypadłość miała też dobre strony. Wyłączyła negatywne wspomnienia. Istniały jedynie jako fakty bez emocji, a rzeczy nieistotne, nieodnotowane, znikały jak gdyby nigdy nie miały miejsca. Podobnie jak słowa nie będące w użyciu i absurdalnie kłopotliwe pytania. A co najważniejsze – nie umiałem się denerwować.
Zbierałem fakty. Wczoraj wieczorem...byłem w tym klubie przy Weston Rd w pobliżu nabrzeża. Właściwe miejsce dla samotnika ze słabością do jazzu wymieszanego z whisky. Łukowaty bar opasany łańcuchem miejsc to plaster miodu dla każdej barowej pszczoły. Lub trutnia. Zanim straciłem pamięć, siedziałem obok opasłego prawnika z włosami w nosie i uszach. Tequila sączyła się i wiła po jego podbródkach, zabierając z nich resztki limonek i soli. Różowa, monstrualnie pękata twarz trzęsła sie przy każdym ruchu. Nie przestawał mówić, w przerwach robiąc krótkie, świszczące wdechy. Miał troje dzieci i zajmował się rozwodami. Żona była Azjatką, którą przyłapał na nielegalnym pobycie. Zatrudniał kilku szujowatych detektywów, gotowych wszędzie wsadzić wścibskie obiektywy i mikrofony. Nie stronił od szantażu i prowokacji, które jak określił “tygrysa zmieniają w kotka”. Charcząc donośnie, chełpił się swoimi osiągnięciami w rujnowaniu ludziom życia.
-Nawet małpy wiedzą, że w życiu liczy się spryt! Oszustwo jest w naturze każdego, ale mnie się nie da przechytrzyć. Jeśli ktoś jest na celowniku, to czas otwierać sezam. Czym wcześniej się ze mną dogada, tym mniej zapłaci, zanim podbiję cenę. A lubię grać na dwa fronty i zgarniać bonusy. Jeśli nie ma ugody, mam wyższe honorarium od wygranej sprawy, a nieudacznika puszczam w skarpetkach. To zabawa w “co mi zrobisz jak mnie złapiesz” – radośnie oznajmił i wlał w siebie kolejny kieliszek.
Bez skutku zerkałem gdzie mógłbym usiąść, by zmienić miejsce. Szpaler i gwar rozbawionych ludzi szczelnie wypełnił bar. Zamówiłem whisky. Podwójną. I rachunek.
-Być na mojej liście to jak wyrok, kto tam trafi, trzęsie portkami ze strachu.
Gdy wciągał powietrze, by kontynuować, klepnął go w ramię jakiś mężczyzna.
-Ty, grubas, jesteś tą papugą od rozwodów?
Rzut okiem. Wysoki, muskularny, wielki facet w garniturze. Sądząc po rysach, rzadko się uśmiechał. Wyglądał raczej na znudzonego. Sięgając po tequilę, prawnik rzucił niedbale:
-A kto pyta?
-Patrz na mnie gdy do ciebie mówię, bo zjesz te kieliszki jeden po drugim. Parszywy Frank to ty?
Mimo tłoku i panującego gwaru, błyskawicznie utworzyła się wokół wolna przestrzeń.
-Frank J. Apollo. Jestem prawnikiem.
-Mój szef chce cię widzieć. Podobno opowiadasz, że zabierzesz mu pieniądze.
Z prawnika zauważalnie schodziło powietrze. Szyja rozlała się po tułowiu, przez co obniżyła sie głowa i zdawała wyrastać z barków. Kręcąc nią nerwowo, mrugał chaotycznie oczami. Trzęsącą się dłonią sięgnął po portfel do kieszeni marynarki i wydukał formułkę.
-To moja wizytówka, proszę zadzwonić i umówić się na spotkanie.
-Słuchaj gnido, bierz tłustą dupę na zewnątrz zanim ci wbije nos w pusty łeb!
-Ale..
Nie dokończył, bo mężczyzna wykonał krótki ruch i prawnik podskoczył jak rażony prądem. Patrzyłem z niedowierzaniem jak mężczyzna złapał go w powietrzu i jednym ruchem obrócił tyłem do baru. Po tej akrobacji prawnik zastygł nic nie mówiąc, jakby otumaniony. Jedynie jego wielkie różowe policzki drgały jak w agonii. Mężczyzna wyciągnął mu z ręki portfel i położył na blacie, mówiąc do bartendera.
-To za jego rachunek. Możesz go zatrzymać. Nie będzie mu już potrzebny.
Złapał milczącego prawnika pod ramię i ruszyli. Spojrzałem za nimi. Trzymany przez mężczyznę prawnik przebierał w powietrzu nogami jak człowiek spadający w przepaść.
Wkrótce miejsce obok się zapełniło, wrócił do mnie barowy gwar i trąbka jazzowego bandu.
Wypiłem duszkiem podwójną whisky.
ratings: perfect / excellent
Na każdego z nas przychodzi TA chwila.
Piękna, bardzo nowoczesna w wyrazie, moralizatorska przypowieść o tryumfie prawa
nad papugami
Tryumf dobra nad złem - to literatura, nie fakty. W życiu tacy prawnicy jak ta nadęta zza baru papuga
(patrz tytuł i tekst)
mają się zawsze doskonale,
i konia z rzędem temu, co by myślał, że jest całkiem inaczej