Go to commentsPokuta
Text 6 of 17 from volume: kot
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2016-02-10
Linguistic correctness
Text quality
Views2476

Pokuta



-- Coś ty za szopkę urządził? Gdyby któryś tak poszedł przez miasto, od razu łeb by mu odstrzelili! Nie widzisz?

-- Muszą mieć zajęcie, bo mi dostają pierdolca. Panie kapitanie.

-- Program?

-- Nadążają.

-- To go utrwalaj, ucz ich kurwa, kultury. Czegokolwiek. Pogoń na salę gimnastyczną, na strzelnicę. Z tym cyrkiem masz skończyć!

-- Tak jest!

-- Za tydzień ich rozdzielamy na zadaniowe szkolenia.

-- Jak dla mnie to strata czasu.

-- Trzeba im dać jakąś szansę.

-- Szans, to nie mają żadnych.


Zaczekał, aż się kapitan oddali i nie odmówił sobie złośliwości by chwilę popatrzeć. Kilkunastoosobowa, kolorowa zgraja, podzielona na czwórki właśnie robiła w tył zwrot pod cokołem ogromnej anteny. Kurtki ze skóry, denimu albo ortalionowe. Zabłocone pantofle albo sportowe buty. Atletyczne, wysportowane sylwetki. W sumie, nawet ich szkoda, w wojsku mogliby wiele zdziałać.


-- Zbiórka. Rozejść się i wyczyścić kopyta. Na świetlicy za pół godziny.


Gardził przestępcami, co się migali od wojska. W jego ocenie stanowili gorszy sort ludzi. Wszystko do czego doszedł zawdzięczał wojsku.


Dwa lata temu wyleciał ze studiów. Z ceremoniałem całowania klamki dziekanatu, aby odebrać dokumenty. Inaczej sobie te studia naiwnie wyobrażał. To nie tu i nie dla niego. Błędów młodości zebrało się więcej. Z największym błędem minął się w korytarzu i powiedział „cześć” bez odzewu. Ona coś ma prócz urody? W tamtym zaślepieniu nie patrzył, pragnął. Chora miłość do wizerunku doskonalonego w głowie. Zabłysnął, gdy się zapisał na kurs spadochronowy w ramach studium wojskowego. Ciekawe wakacje, podczas których tylko wypadki stanowiły zgrzyty. Zostały wspomnienia na resztę życia, zwłaszcza z nocnego skoku kiedy plecak na sznurku pierwszy uderzył o ziemię. Pół sekundy, by jeszcze coś zrobić. Miesiąc z Nią może i był tego wart.


Wojska nienawidził i mundurem się brzydził. Zapłacił i dostał zaświadczenie od lekarza, który zbudował historię. Znalazły się w dokumentach interwencje pogotowia. Trzeba było jeszcze na tydzień się położyć w szpitalu, zrobić EEG po odpowiednich lekach i zezwolić na odwiert w kręgosłup. Epilepsia incerta sub forma grand mal - po mikro urazach zebranych na ringu. Problem miał z głowy. Trwale niezdolny do służby wojskowej i w formacjach samoobrony. Kategoria „F”. Jesienią odnalazł dla siebie studia w które się wtopił.


Na betonową podłogę kraty rzucały cień. Przesuwał się jak słoneczny zegar. Po dwóch dobach przyszedł pan w garniturze. Lekarza już mamy i wszystko powiedział, a pan nas posłucha i pan nie ma wyboru. Spotkało pana i tak ogromne szczęście. Niech pan pojedzie do domu, damy panu znać. Tyle razy „panem” nie był nigdy w życiu.

Maszyna, obojętnie szumiąca gdzieś obok nagle nabrała go w tryby.


-- Masz w nagrodę wycieczkę do Moskwy. Całe cztery miesiące, albo i więcej. Ale dużo to nie pozwiedzasz. – Kapitan zachichotał.


Z lotniska go gdzieś wywieźli w środek lasu. Szkoła morderców, tak to zapamiętał. Od rana brutalne SAMBO. Czujność przez całą dobę. Pozorowane ataki na korytarzu, w łazience czy na stołówce. Wykorzystanie jako broni niewinnych przedmiotów. Strzelnica rodem z westernu. Fałszywi przyjaciele. Intensywna nauka języka. Wariograf. Szaleństwo, które się nie mieści w ramach doby.


-- Pojedziesz z nią. Macie tydzień wakacji, żeby się poznać. Będziecie robić za parę.

-- Irina – podała sztywną i suchą dłoń. Ulizane blond włosy i zimne oczy, których po tym co widział można się bać.

-- Jak się znalazłaś w tym szambie? – Ale nie chciała powiedzieć.


Samolot wylądował i przeszli przez kurz do terminala. Żołnierz popatrzył w oczy, oszacował na palcu bagaż i oddał. Witamy w Bejrucie.

Jeep przejeżdżał willowe dzielnice, kiedyś pewnie piękne. Gruzy, wraki samochodów, transparenty bezsilnie skierowane do nieba i pustka. To zostało z Paryża Wschodu. Na kolejnym skrzyżowaniu kierowca rozłożył płachtę dokumentu. Ulicy strzegł karabin maszynowy i RPG, którym chwalił się dzieciak owinięty brudną kraciastą chustą. Pozwolili przejechać.


-- Tu wasze biuro, na górze mieszkanie. Dla was. – Zostawił torbę i klucze.


Miasto z chorego snu. Ta dzielnica w ogóle nie ucierpiała. Witryny, za nimi rewie mody. Na chodnikach wystrojeni ludzie. Linie lotnicze, banki, przedstawicielstwa handlowe, biura podróży. Obok piękna plaża, w nocy tańce i drinki. Nad głową co jakiś czas wyje samolot, by nalecieć palestyńskie osiedle. Gruzy i słupy dymu gdzieś za horyzontem.


-- Co my tu mamy robić?

-- Co dwa dni po dokumenty i przekazywać dalej. Takie rozkazy. Pracujemy w przedstawicielstwie.

-- Dobra, jak tak ma być. Po co nam broń?


Ktoś w nocy się potknął na schodach i zerwał się z łóżka. Irina stała obok drzwi. Z hukiem wpadły do środka razem ze sprawcą. Wystrzeliła dopiero do trzeciej postaci. Wziął na siebie dwie pozostałe. Podniósł głowę znad podłogi i wyjrzał na korytarz. W mózgu dzwoniło i wokół śmierdziało prochem. Pusto. Trzymając się ściany zszedł na dół. Obcy samochód i pusto. Wrócił, przysiadł na łóżku i wyciągnął z podeszwy kawałek szkła.


– Zbieramy się.

– Co tu się kurwa dzieje? Strzelałem do ludzi!

– Oni do ciebie to nie? Poczekamy do rana na tamtym podwórku.


Rano udało się przejść dwie przecznice. Owinięta chustą, dreptała z ciężką torbą jak żonie wypada.


– Wpadnę z arabskim.

– To ani słowa. Dawaj pieniądze. Za rogiem jest kościół, niesiemy ofiarę. Oni to szanują.

– Syryjczycy. Z nimi może przejdzie ten numer.


– Robiliśmy za tarczę i się udało. Szybciej niż myślałam. W tym czasie poszły sprawy ważniejsze.

– Jakie być mogą ważniejsze? Chcieli nas pozabijać!

– Listy płac, plany. Dostawy.

– Ty naprawdę w to wierzysz?

– Wierzę, czy nie. Patrz tu jest teczka, co wczoraj odebraliśmy. Oni wierzą, że w niej to jest.

– Cholera. To gorzej. Nie wypuszczą nas żywych.

– Trzeba spróbować.

– Cały świat ma nas w dupie!

– Mamy pieniądze i paszporty.


Do klasztoru ich nie wpuszczono. Religia się nie miesza w lokalne konflikty. Błagania ucięto zasuwą w bramie. Poszli dalej i przy następnym posterunku powiedziała, że właśnie wracają z kościoła, gdzie złożyli ofiarę. Jest w ciąży i to było za za zdrowie dziecka. Nawet ich poczęstowano serem i obrzydliwą miętą. Dali papier do następnego posterunku.


– Został ten adres.

– Na mapie to z drugiej strony.

– W jedną się udało.


W piwnicy była woda w kranie, trochę jedzenia w lodówce, koce i materac. Po trzech dniach zapukał chłopak. Ma wykupić bilety lotnicze. Nie ważne dokąd. Dostał do ręki paszporty.


– Wróci?

– Nie wiem.

– Irina?

– Maria.

– Dla mnie Irina.

– Słuchaj, bo nie powtórzę. Zawsze chciałam faceta, żeby się nim opiekować. I ty się nadajesz.

– Wyjdziemy z tego?

– Tak.

– Po tym wszystkim, spotkamy się kiedyś?

– Nie wiem.

– Chcesz?

– Tak.

– Znajdę cię.

– Dobrze.


Chłopak przyjechał.


– Kłaść się na tylnym siedzeniu. Nakryć się kocem, wysypię coś na wierzch. Jedziemy za miasto. Tam już pustynia.

– Co jest?

– Był rajd na obóz uchodźców. Chrześcijańska milicja. Dużo ludzi zginęło. Teraz polowanie na chrześcijan.

– O co tu właściwie chodzi?

– Żebyście wynieśli głowy.

– Kto tu do kogo strzela?

– Kto pierwszy.


Rodan szumiał pod kamiennym mostem i za chwilę rozdzielał na dwie gałęzie. Fontanna z barki na jeziorze strzelała wysoko w niebo. Zapach kuchni całego świata. Genewa.


– Chciałbym cię poznać.

– Dobrze.

– To tyle lat. Ale cię odnalazłem.

– Jestem za stara na dzieci..

– Weźmiemy kota.


  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Nie zważam na drobne potknięcia dotyczące "językowej poprawności" :)

Treść mnie interesuje: bardzo profetyczna na niezbyt daleką przyszłość :szok:

Serdecznie :)))
avatar
Cięta skrótami myślowymi, bardzo współczesna, cała w równoważnikach zdań, skondensowana i sprasowana, oparta na lapidarnych dialogach oraz na kalejdoskopie scen i migawek świetna filmowa narracja - ot, i mamy gotowy patent na bestseller
avatar
Irina - z greckiego Irene - to "mądra"
avatar
Miło przeczytać taką opinię z Twojej strony. Pozdrawiam,
avatar
Pokuta (patrz tytuł utworu) - to w wielu religiach czas dobrowolnie przyjętej na siebie gorzkiej zapłaty za popełnione grzechy.

W kontekście losów bohatera - a tutaj jest to celowo schematycznie skonstruowana postać jakiegoś młodego anonimowego "ktosia", "jednego z wielu"/"każdego", i człowiek ten pozbawiony jest nie tylko paszportowych cech szczególnych i jakiegoś określonego wyglądu, lecz też jakiegoś własnego "portretu psychologicznego" - a zatem, w kontekście samej tylko tzw. gołej akcji ta cała zagadkowa pokuta wydaje się być wpisana w przekleństwo bycia jedynie pionkiem, kimś tylko z szeregu, kimś, kto wyłącznie wykonuje czyjeś rozkazy, jest zaledwie trybikiem w machinie, szeregowym żołnierzem kolejno wysyłanym a to do Moskwy, a to na Bliski Wschód, a to nad Rodan itd. Ten "każdy i nikt" wciąż walczy w nieskończonych grach wojennych, żyjąc bez konkretnych adresów wszędzie i nigdzie - i na tym być może polega ta jego kara za popełniane winy. Tylko Irina/Maria wnosi w to przekleństwo jakiś głębszy "sens".

Tropów interpretacyjnych dla podobnej narracji może być co najmniej kilka. Każdy kot - patrz tytuł zbioru - ma nieodgadniony charakter i skryte ścieżki
© 2010-2016 by Creative Media