Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-02-10 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2481 |
Pokuta
-- Coś ty za szopkę urządził? Gdyby któryś tak poszedł przez miasto, od razu łeb by mu odstrzelili! Nie widzisz?
-- Muszą mieć zajęcie, bo mi dostają pierdolca. Panie kapitanie.
-- Program?
-- Nadążają.
-- To go utrwalaj, ucz ich kurwa, kultury. Czegokolwiek. Pogoń na salę gimnastyczną, na strzelnicę. Z tym cyrkiem masz skończyć!
-- Tak jest!
-- Za tydzień ich rozdzielamy na zadaniowe szkolenia.
-- Jak dla mnie to strata czasu.
-- Trzeba im dać jakąś szansę.
-- Szans, to nie mają żadnych.
Zaczekał, aż się kapitan oddali i nie odmówił sobie złośliwości by chwilę popatrzeć. Kilkunastoosobowa, kolorowa zgraja, podzielona na czwórki właśnie robiła w tył zwrot pod cokołem ogromnej anteny. Kurtki ze skóry, denimu albo ortalionowe. Zabłocone pantofle albo sportowe buty. Atletyczne, wysportowane sylwetki. W sumie, nawet ich szkoda, w wojsku mogliby wiele zdziałać.
-- Zbiórka. Rozejść się i wyczyścić kopyta. Na świetlicy za pół godziny.
Gardził przestępcami, co się migali od wojska. W jego ocenie stanowili gorszy sort ludzi. Wszystko do czego doszedł zawdzięczał wojsku.
Dwa lata temu wyleciał ze studiów. Z ceremoniałem całowania klamki dziekanatu, aby odebrać dokumenty. Inaczej sobie te studia naiwnie wyobrażał. To nie tu i nie dla niego. Błędów młodości zebrało się więcej. Z największym błędem minął się w korytarzu i powiedział „cześć” bez odzewu. Ona coś ma prócz urody? W tamtym zaślepieniu nie patrzył, pragnął. Chora miłość do wizerunku doskonalonego w głowie. Zabłysnął, gdy się zapisał na kurs spadochronowy w ramach studium wojskowego. Ciekawe wakacje, podczas których tylko wypadki stanowiły zgrzyty. Zostały wspomnienia na resztę życia, zwłaszcza z nocnego skoku kiedy plecak na sznurku pierwszy uderzył o ziemię. Pół sekundy, by jeszcze coś zrobić. Miesiąc z Nią może i był tego wart.
Wojska nienawidził i mundurem się brzydził. Zapłacił i dostał zaświadczenie od lekarza, który zbudował historię. Znalazły się w dokumentach interwencje pogotowia. Trzeba było jeszcze na tydzień się położyć w szpitalu, zrobić EEG po odpowiednich lekach i zezwolić na odwiert w kręgosłup. Epilepsia incerta sub forma grand mal - po mikro urazach zebranych na ringu. Problem miał z głowy. Trwale niezdolny do służby wojskowej i w formacjach samoobrony. Kategoria „F”. Jesienią odnalazł dla siebie studia w które się wtopił.
Na betonową podłogę kraty rzucały cień. Przesuwał się jak słoneczny zegar. Po dwóch dobach przyszedł pan w garniturze. Lekarza już mamy i wszystko powiedział, a pan nas posłucha i pan nie ma wyboru. Spotkało pana i tak ogromne szczęście. Niech pan pojedzie do domu, damy panu znać. Tyle razy „panem” nie był nigdy w życiu.
Maszyna, obojętnie szumiąca gdzieś obok nagle nabrała go w tryby.
-- Masz w nagrodę wycieczkę do Moskwy. Całe cztery miesiące, albo i więcej. Ale dużo to nie pozwiedzasz. – Kapitan zachichotał.
Z lotniska go gdzieś wywieźli w środek lasu. Szkoła morderców, tak to zapamiętał. Od rana brutalne SAMBO. Czujność przez całą dobę. Pozorowane ataki na korytarzu, w łazience czy na stołówce. Wykorzystanie jako broni niewinnych przedmiotów. Strzelnica rodem z westernu. Fałszywi przyjaciele. Intensywna nauka języka. Wariograf. Szaleństwo, które się nie mieści w ramach doby.
-- Pojedziesz z nią. Macie tydzień wakacji, żeby się poznać. Będziecie robić za parę.
-- Irina – podała sztywną i suchą dłoń. Ulizane blond włosy i zimne oczy, których po tym co widział można się bać.
-- Jak się znalazłaś w tym szambie? – Ale nie chciała powiedzieć.
Samolot wylądował i przeszli przez kurz do terminala. Żołnierz popatrzył w oczy, oszacował na palcu bagaż i oddał. Witamy w Bejrucie.
Jeep przejeżdżał willowe dzielnice, kiedyś pewnie piękne. Gruzy, wraki samochodów, transparenty bezsilnie skierowane do nieba i pustka. To zostało z Paryża Wschodu. Na kolejnym skrzyżowaniu kierowca rozłożył płachtę dokumentu. Ulicy strzegł karabin maszynowy i RPG, którym chwalił się dzieciak owinięty brudną kraciastą chustą. Pozwolili przejechać.
-- Tu wasze biuro, na górze mieszkanie. Dla was. – Zostawił torbę i klucze.
Miasto z chorego snu. Ta dzielnica w ogóle nie ucierpiała. Witryny, za nimi rewie mody. Na chodnikach wystrojeni ludzie. Linie lotnicze, banki, przedstawicielstwa handlowe, biura podróży. Obok piękna plaża, w nocy tańce i drinki. Nad głową co jakiś czas wyje samolot, by nalecieć palestyńskie osiedle. Gruzy i słupy dymu gdzieś za horyzontem.
-- Co my tu mamy robić?
-- Co dwa dni po dokumenty i przekazywać dalej. Takie rozkazy. Pracujemy w przedstawicielstwie.
-- Dobra, jak tak ma być. Po co nam broń?
Ktoś w nocy się potknął na schodach i zerwał się z łóżka. Irina stała obok drzwi. Z hukiem wpadły do środka razem ze sprawcą. Wystrzeliła dopiero do trzeciej postaci. Wziął na siebie dwie pozostałe. Podniósł głowę znad podłogi i wyjrzał na korytarz. W mózgu dzwoniło i wokół śmierdziało prochem. Pusto. Trzymając się ściany zszedł na dół. Obcy samochód i pusto. Wrócił, przysiadł na łóżku i wyciągnął z podeszwy kawałek szkła.
– Zbieramy się.
– Co tu się kurwa dzieje? Strzelałem do ludzi!
– Oni do ciebie to nie? Poczekamy do rana na tamtym podwórku.
Rano udało się przejść dwie przecznice. Owinięta chustą, dreptała z ciężką torbą jak żonie wypada.
– Wpadnę z arabskim.
– To ani słowa. Dawaj pieniądze. Za rogiem jest kościół, niesiemy ofiarę. Oni to szanują.
– Syryjczycy. Z nimi może przejdzie ten numer.
– Robiliśmy za tarczę i się udało. Szybciej niż myślałam. W tym czasie poszły sprawy ważniejsze.
– Jakie być mogą ważniejsze? Chcieli nas pozabijać!
– Listy płac, plany. Dostawy.
– Ty naprawdę w to wierzysz?
– Wierzę, czy nie. Patrz tu jest teczka, co wczoraj odebraliśmy. Oni wierzą, że w niej to jest.
– Cholera. To gorzej. Nie wypuszczą nas żywych.
– Trzeba spróbować.
– Cały świat ma nas w dupie!
– Mamy pieniądze i paszporty.
Do klasztoru ich nie wpuszczono. Religia się nie miesza w lokalne konflikty. Błagania ucięto zasuwą w bramie. Poszli dalej i przy następnym posterunku powiedziała, że właśnie wracają z kościoła, gdzie złożyli ofiarę. Jest w ciąży i to było za za zdrowie dziecka. Nawet ich poczęstowano serem i obrzydliwą miętą. Dali papier do następnego posterunku.
– Został ten adres.
– Na mapie to z drugiej strony.
– W jedną się udało.
W piwnicy była woda w kranie, trochę jedzenia w lodówce, koce i materac. Po trzech dniach zapukał chłopak. Ma wykupić bilety lotnicze. Nie ważne dokąd. Dostał do ręki paszporty.
– Wróci?
– Nie wiem.
– Irina?
– Maria.
– Dla mnie Irina.
– Słuchaj, bo nie powtórzę. Zawsze chciałam faceta, żeby się nim opiekować. I ty się nadajesz.
– Wyjdziemy z tego?
– Tak.
– Po tym wszystkim, spotkamy się kiedyś?
– Nie wiem.
– Chcesz?
– Tak.
– Znajdę cię.
– Dobrze.
Chłopak przyjechał.
– Kłaść się na tylnym siedzeniu. Nakryć się kocem, wysypię coś na wierzch. Jedziemy za miasto. Tam już pustynia.
– Co jest?
– Był rajd na obóz uchodźców. Chrześcijańska milicja. Dużo ludzi zginęło. Teraz polowanie na chrześcijan.
– O co tu właściwie chodzi?
– Żebyście wynieśli głowy.
– Kto tu do kogo strzela?
– Kto pierwszy.
Rodan szumiał pod kamiennym mostem i za chwilę rozdzielał na dwie gałęzie. Fontanna z barki na jeziorze strzelała wysoko w niebo. Zapach kuchni całego świata. Genewa.
– Chciałbym cię poznać.
– Dobrze.
– To tyle lat. Ale cię odnalazłem.
– Jestem za stara na dzieci..
– Weźmiemy kota.
oceny: bezbłędne / znakomite
Treść mnie interesuje: bardzo profetyczna na niezbyt daleką przyszłość :szok:
Serdecznie :)))
oceny: bezbłędne / znakomite
W kontekście losów bohatera - a tutaj jest to celowo schematycznie skonstruowana postać jakiegoś młodego anonimowego "ktosia", "jednego z wielu"/"każdego", i człowiek ten pozbawiony jest nie tylko paszportowych cech szczególnych i jakiegoś określonego wyglądu, lecz też jakiegoś własnego "portretu psychologicznego" - a zatem, w kontekście samej tylko tzw. gołej akcji ta cała zagadkowa pokuta wydaje się być wpisana w przekleństwo bycia jedynie pionkiem, kimś tylko z szeregu, kimś, kto wyłącznie wykonuje czyjeś rozkazy, jest zaledwie trybikiem w machinie, szeregowym żołnierzem kolejno wysyłanym a to do Moskwy, a to na Bliski Wschód, a to nad Rodan itd. Ten "każdy i nikt" wciąż walczy w nieskończonych grach wojennych, żyjąc bez konkretnych adresów wszędzie i nigdzie - i na tym być może polega ta jego kara za popełniane winy. Tylko Irina/Maria wnosi w to przekleństwo jakiś głębszy "sens".
Tropów interpretacyjnych dla podobnej narracji może być co najmniej kilka. Każdy kot - patrz tytuł zbioru - ma nieodgadniony charakter i skryte ścieżki