Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2016-03-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2253 |
Podobny w kształcie do nuklearnego grzyba wszędzie plenił się mech, którego do życia powołała z pewnością panująca w hali powszechnie wilgoć. Jego kolonie zdobywały coraz więcej przestrzeni, czasami radując szarą zielenią zmęczone oczy starego, zmęczonego człowieka. Gdzieś, na skraju horyzontu (może po drugiej stronie hali, niewidocznej dla mężczyzny) dały się nagle usłyszeć jakieś huki, nawoływania, a później jednostajny, narastający szum. To mechaniczni pasterze przeganiali kolejne stado zatłuszczonych, hodowlanych karaluchów.
- Dlaczego z nimi rozmawiasz ? Przecież wiesz, że to jest zabronione ! – posłyszał ponownie za sobą znany mu, kobiecy głos, który kiedyś, umownie, nazwał sobie głosem Nany. Niemal natychmiast stary człowiek zakończył dialog metodyczny.
- A ty dlaczego ciągle mnie dręczysz ? – odrzekł pytaniem na pytanie starzec, kręcąc się wściekle wokół własnej osi, jakby próbował złapać za skrzydło dużą, natrętną muchę, której przecież, przypominam, nie mógł zobaczyć.
- Sam wybrałeś ten rodzaj cierpienia. I wiesz, że na takiej jak ta planecie cierpieć muszą wszyscy ! – Nana była spokojna, choć bezpostaciowa wydała się w tym momencie starcowi niemal namacalnie materialna.
Aster lekko przygładził długą, posiwiałą brodę i ponownie zasiadł w fotelu ciężko dysząc, jakby coś usiadło z nim razem w środku, coś niezwykle ciężkiego i mokrego, niemal lepiącego się do płuc i wnętrzności. Wyglądał w tej chwili niczym posąg wykuty z białego marmuru, stopiony ze swym ciałem w jednolitą całość, ale z wnętrzem błądzącym gdzieś bardzo daleko, zbyt daleko, by nawet jego strażniczka Nana mogła w tej chwili dosięgnąć.
Daleko, o wiele dalej niż nieboskłon poza halą, obejrzał swoją planetę oplutą toksycznymi wyziewami, pełną od spalin i ssaczych odchodów. Ona pieniła wody o smaku towotu, zapach zgnilizny i płynów ustrojowych. Spojrzał zatem na planetę żywych trupów i umarłych, którym się jedynie wydaje, że jeszcze żyją. Inteligencja jednak nie górowała już nad potrzebą, samounicestwienie nad rozsądkiem. A co wydawało się najbardziej przerażające on w tym procesie on nie liczył się niemal już zupełnie. Stał się nieznaczącą drobiną, pyłkiem, ziarenkiem piasku na ogromnej plaży. Znał ciężar pustego umysłu, domy z szeroko otwartymi drzwiami na każdego przypadkowego gościa, pożerające widoki okiennice, podpalane mosty, zapadłe miasta w głąb ziemi, niewiele znaczące skupiska ruin, jeszcze zaledwie przed chwilą tętniące wielomilionowym gwarem metropolie, które zostały niedawno wchłonięte przez ziemię niczym rośliny, zbyt płytko zapuszczające korzenie. Myślał o latach swojej młodości w odległej krainie Zoonn, o latach szczęśliwych. Pamięć o Zoonn pomagała czasem, nawet w tak ciężkich terminach, jak dwudziestominutowe uderzenie w maskę antypromienną albo wnętrze Astera.
Nigdy później, nigdy później.
Aby nigdy nie przeżywać czegoś tak potwornego dobrowolnie zaszył się we wnętrzu wielkiej hali, tuż przy tym, co pozostało po tętniącym milionami istnień globem Olcoppe.
- Czy wolno rozmawiać samemu ze sobą ? – zapytała nagle Nana, która wypowiedziała to pytanie przeraźliwie blisko lewego ucha starca, tak blisko, że ten odruchowo cofnął głowę.
- Nie przypominam sobie tego w instrukcji. – złośliwie i nieco kąśliwie odciął się jej Aster i uśmiechnął się znacząco, po chwili dodając jeszcze: - To nie moja wina, że instrukcja jest niedokładna i nie wyklucza jednoznacznie rozmów bezkontaktowych. A ty chyba nie masz prawa zabraniać mi myśleć ?
Nana jednak milczała. Nie podobało jej się to, że Aster zaczynał po latach świadomie łamać zakazy, wykorzystując rosnącą świadomość i doświadczenie. Mogła o tym zameldować, ale zrobiło się jej żal starca. Była z nim razem już blisko pięćdziesiąt pięć lat. A datę, którą jako pierwszą wyryła na kuli pamięciowej pamiętać będzie przecież wiecznie.
- 3x27CP. 20.31.044.
cdn...
ratings: perfect / excellent