Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2016-04-27 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2233 |
OBRZYDLIWA ULICA_23
Czas oraz zwiększający się wraz z biegiem czasu przepływ informacji, ukazały pewne sprawy w zupełnie nowym świetle. Nie wszystkim jednak było dane doczekać tych wyjaśnień. Poza tym, niektórzy nawet nie wiedzieli, że jest coś do wyjaśniania, podczas gdy inni tylko udawali, że nie wiedzą.
Tak właśnie wyglądała sprawa dwóch braci, których umownie można by nazwać Bolek i Lolek. Mieszkali na obrzydliwej ulicy razem z ciemniakami i ściągali na siebie uwagę sąsiadów – tacy młodzi gniewni. Trudno powiedzieć, kiedy pojawili się tam. Stało się to jakoś niepostrzeżenie chyba w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Ich rodzice podobno przebywali w Warszawie. Ten stan rzeczy nikogo nie dziwił. W okolicy było kilka rodzin, których krewni na stałe mieszkali w stolicy. W święta i w wakacje mieli zwyczaj odwiedzać rodziny z prowincji, przy czym w ostentacyjny sposób podkreślali swoją obecność, rzucając się wszystkim w oczy i robiąc wokół siebie dużo hałasu. W tej sytuacji Bolek i Lolek nie odbiegali od ogólnie przyjętych zwyczajów.
Jeden z nich miał być młodszy, drugi – starszy. Młodszy był niższy od starszego o głowę. Obaj posiadali kruczoczarne włosy, ale poza tym nie byli do siebie podobni. Twarz młodszego mogłaby wydawać się banalna, gdyby nie malował się na niej odpychający wyraz zawziętości. Przyczyną tego były wąskie i zaciśnięte usta. Starszy miał oczy czarne jak węgle, smagłą skórę i nieregularne rysy. Na oko obaj nie przekroczyli dwudziestego roku życia.
Widać jednak po nich było, że nadużywają alkoholu. Z tego powodu starszy sprawiał czasami wrażenie jeszcze starszego. Jego podłużna fizis niekiedy bywała obrzęknięta i zmęczona. A może rzeczywiście, był znacznie starszy, niż nam się wydawało... W każdym razie, nie dało się go pomylić z kimś innym, ponieważ miał wygląd jedyny w swoim rodzaju.
Obu braci cechowała nadzwyczajna zręczność ruchów – było w nich coś kociego.
Bolek i Lolek jeździli sfatygowanym już nieco samochodem i mieli jakieś swoje towarzystwo czasami odwiedzające ich w mieszkaniu. Nigdy nie wiadomo było czy
ci mężczyźni i kobiety są ich krewnymi czy znajomymi?
Ubierali się obaj zgodnie z obowiązującą modą, w stylu młodzieżowym i sportowym, nie unikając wyrazistych kolorów. Mieli trochę ciuchów rzeczywiście godnych pozazdroszczenia. Starszy czasami wkładał garnitur. Bliższych kontaktów z dorosłymi okolicznymi mieszkańcami raczej unikali, chętnie natomiast wdawali się w dialogi z młodzieżą. Przeważnie miało to miejsce na podwórzu, na linii, gdzie przebiegała granica wyznaczona przez śmietnik i stojący na trawniku naprzeciwko niego trzepak. Poręcze trzepaka stanowiły doskonały punkt oparcia pod plecy. Można też było wspiąć się na nie i przysiąść. Tak... Siedzenie na trzepaku było wśród młodzieży zwyczajem dość powszechnym.
No więc, Bolek i Lolek czasami zatrzymywali się tam, żeby pogadać z chłopakami i dziewczynami. Robili to wówczas, gdy przyjeżdżali na podwórze swoim samochodem.
Czasami jednak, zamiast rozmowy rozgrywała się scenka rodzajowa między nimi. Była to na ogół awantura pod byle pretekstem. Starszy chętnie atakował młodszego – przeważnie słownie. Wyglądał na człowieka nerwowego, tłumiącego agresję i gotowego do rękoczynu. Używał przy tym języka tak strasznego, tak wulgarnego, że młodzież ze wstydu dostawała wypieków na twarzy a dzieciaki uciekały na drugi koniec podwórza. Z tego powodu zazwyczaj wścibskie i bezczelne bachory bały się Bolka i Lolka, i nie zaczepiały ich.
Raz jeden zdarzyło się jednak coś, co nawet dzieci zatrzymało przy trzepaku. Było wtedy późne letnie popołudnie. Bolek i Lolek wjechali swoim samochodem na podwórze oświetlone pomarańczowymi promieniami zachodzącego słońca, zatrzymali wóz przy podwórzowym ganku, wysiedli, prezentując się z szykiem w jasnych, popelinowych spodniach i kolorowych, trykotowych koszulkach, kiwnęli na powitanie grupie chłopaków oraz dziewczyn stojących przy trzepaku, po czym Bolek, czyli starszy wyciągnął rękę do Lolka.
- Daj klucze do mieszkania – powiedział pstrykając palcami.
Cała scena wyglądała tak, jakby wycięto ją z amerykańsko - brytyjskiego filmu muzycznego „ West Side Story”.
No więc, wyciągnął do Lolka rękę, która zawisła w powietrzu.
Lolek obmacał kieszenie spodni, zrobił głupią minę i z rezygnacją stwierdził:
- Nie mam... Zostały w kuchni na stole. Drzwi zatrzasnęliśmy.
Bolek pochylił się do przodu, wbijając w niego swoje czarne oczy.
- Zostawiłeś klucze w mieszkaniu?! - spytał głosem, w którym niedowierzanie mieszało się z wściekłością.
Lolek bezradnie rozłożył ręce. Bolek ruszył na niego z pochyloną głową, jakby miał zamiar uderzyć go bykiem. Młodszy zaczął cofać się przed nim.
- Jak tak, to właź!!! - wrzasnął starszy. Jego zawieszona w powietrzu ręka wyprostowała palec i wskazała balkon na pierwszym piętrze.
Wszyscy zaniemówili z wrażenia, bowiem piętra kamienicy wcale nie były niskie.
- No, co ty?! Nie dam rady! – zaprotestował Lolek. - Nie sięgnę!
- Właź, bo jak nie, to oberwiesz!!! - krzyczał jego brat. - Pomogę ci!!! No już!!! Wskakuj!!!
Po tych słowach rozegrało się coś, czego nikt się nie spodziewał, odbyła się bowiem błyskawiczna wspinaczka Lolka po ramionach Bolka i po balkonach na pierwsze piętro. Nie trwało to nawet pięciu minut a wyglądało tak, jakby zawsze tą drogą wchodził do mieszkania. Brakowało tylko muzyki, która mogła wzbogacić tę scenę. Pozornie wszystko to było dziełem przypadku i rozegrane zostało spontanicznie. Nie można jednak wykluczyć, że Bolek i Lolek zaplanowali sobie tę scenę.
Trzeba przyznać, że swoim dziwnym zachowaniem przyciągali uwagę i budzili podziw oraz szacunek wśród młodych ludzi. Sprawiali wrażenie osób, które robią co chcą, z nikim się nie liczą a przy tym mają pieniądze. Innym też zamarzyło się takie życie. Chłopcy próbowali naśladować ich styl bycia, sposób mówienia i poruszania się, nie wiedzieli tylko na czym bracia spędzają czas – znikali gdzieś na całe dnie. W czasie rozmów z nimi wyciągali od Bolka i Lolka różne interesujące informacje. Dziewczęta nieśmiało starały się zwrócić na siebie ich uwagę.
Niestety, z punktu widzenia starszych wyglądało to wszystko na deprawację miejscowej młodzieży i rozdmuchiwanie ich złych skłonności. Za dużo tam było alkoholu, podejrzanego towarzystwa, wulgarnego zachowania oraz dziwacznej mądrości życiowej prowadzącej na manowce.
Najwcześniej zwrócił na to uwagę nasz pierwszy kandydat na zdrajcę, który poruszył tę kwestię w szerszym gronie.
- Tak nie może być! Dlaczego tymi chłopakami nikt się nie zajmie?! Piją, próżnują i nie wiadomo z czego czerpią dochody! Ile oni mają lat?! W tym wieku powinni uczyć się albo pracować! Dlaczego nie widać tu nikogo dorosłego i odpowiedzialnego?! Hotel robotniczy jest dla nich odpowiednim miejscem... Tam mieliby na nich oko. Oni, tymczasem zajmują sami całe mieszkanie... To chuligani a może i złodzieje...
- Ten starszy jeździ podobno jako szofer. Rodzice chwilowo są w Warszawie. Matka im choruje... Przynajmniej tak powiedzieli... - zauważył ktoś z zebranych.
- I co z tego, że powiedzieli... - stwierdził ktoś inny. - Nikt nie widział tego starszego w innym samochodzie, niż jego własny, a z rodzicami też nikt nie rozmawiał. Wciąga tylko swojego młodszego brata w pijaństwo...
Sprawa wydawała się na tyle podejrzana, że wymagała obiektywnej oceny kogoś z zewnątrz. Oczywiście, najbardziej odpowiednią osobą wydawał się wszystkowiedzący Mistrz. I w tym przypadku wysłano na rozmowę Antoniego.
Już po pierwszych słowach na temat Bolka i Lolka Mistrz doszedł do wniosku, że nie będzie rozmawiał z Antonim na swoim poddaszu i zaproponował spacer do parku, w okolice starego młyna, gdzie spiętrzona woda z wysokiego progu z szumem spada do rzeki obok młyńskiego koła.
- Wiem panie Antoni – powiedział zatrzymując się na mostku i opierając się o jego balustradę – że, jak trzeba, to potrafi pan trzymać język za zębami. Tylko dlatego mówię panu o tym. To nie jest sprawa, o której należy gadać. Im mniej osób coś wie, tym lepiej..
Przede wszystkim, nie próbujcie tych dwóch młodzieńców wychowywać. Nie ma to żadnego sensu. Niczego im nie narzucicie... Są jacy są... To ludzie w maskach... Występują w cyrku jako para klaunów. Ich nazwisko to pseudonim artystyczny. Grywają też w filmach ale nie w naszych... Obaj są Rosjanami. Tak więc sam pan rozumie, panie Antoni... Radziecki cyrk, radziecki film...
- To nie możliwe! - wykrzyknął Antoni – Przecież mówią po polsku! A jak klną! Mało który Polak tak potrafi!
- No właśnie... - westchnął Mistrz – Wolę nie zastanawiać się do czego im to potrzebne. Mają w tym swój interes... Myślmy raczej pozytywnie... Może to dobry znak dla nas... Początek czegoś... Takie na przykład St. Tropez... Jest jednym z ulubionych wakacyjnych kurortów gwiazd z całego świata, fotoreporterów rządnych sensacji i różnych znanych osobistości... Więc dlaczego nie u nas?
Antoni spojrzał na niego z niedowierzaniem. Mistrz uśmiechnął się.
-To co?! Gorąco dzisiaj! Zapraszam pana do knajpy na oranżżabę! Chodźmy!
Oderwał się od balustrady i ruszył w kierunku pobliskiej piwiarni.
ratings: very good / excellent
Nie wiem, czy nazwę "oranżżaba" wpisano świadomie; może to i ciekawa konstrukcja, ale w tej konkretnej sytuacji nie widzę dla niej uzasadnienia.
Zbędne przecinki przed: ukazały, niektórzy, był, nie dało, Bolek i Lolek, zamiast, i nie, wyciągnął do Lolka, tymczasem, nie próbujcie; brakuje przecinków przed: czy ci, czy znajomymi, a dzieciaki, wyciągnął, pstrykając, a wyglądało, co chcą, a przy tym, na czym, z czego, a może, panie Antoni, zatrzymując, jacy są, ale nie, do czego (łącznie 26 błędów interpunkcyjnych).