Go to commentsUlica coraz bliżej cz.2
Text 2 of 6 from volume: Ulica coraz bliżej
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2016-05-10
Linguistic correctness
Text quality
Views1797

W dwie, trzy godziny później płynę w dymie jak we śnie. Jest ciepły i wilgotny wieczór. Z drugiej strony sceny stworzenia nadciąga chłodna noc. Powoli docieram do ratusza. Z mgły wyłaniają się przedziwne zjawy, suną niczym nieskrępowane pod neonami. Czasem ktoś przystanie, wsłucha w melodię ulicznego grajka albo pochyli się, zawiąże buta, rzuci mięsem, po czym rusza dalej. Zza rogu wybiegają jakieś dzieci, doskakują do grupki turystów z Chin, wciskając kartki pocztowe. Wszystkiemu, z okna na parterze, przygląda się kot. Dwóch dziarskich tubylców w bramie odprowadza mnie wzrokiem.


Smętna pieśń spływa z jedynego drzewa życia wśród straganów na rynku. Teraz czuję zapach kwiatów. Jasno i wyraźnie.


Ulicami snuje się lepka mgiełka. W głowie mam tę scenkę sprzed kilku godzin, kiedyśmy gawędzili sobie beztrosko na przystanku. W chwili, gdy straciłem ją z oczu, z dymu wyłonił się demon, zrozumiałem, że zabrała mi coś cennego. Czuję rozpacz. Idę na szafot. Przepadłem. Kurwa! Gdyby tu teraz była... mógłbym ją poćwiartować, rozczłonkować; nos, usta, oczy, wszystko. Cały świat wyglądałby inaczej, radośniej, gdybym wiedział, miał pewność, że przestała oddychać. Tymczasem nad miastem rozłożyły swoje skrzydła powracające dzikie gęsi. Co to za muzyka? Słyszę jej głos w mgławicy nad deptakiem. Strzępy retrospekcji roztrzaskują się o skaliste wybrzeże. Krople domniemań, podejrzeń, oskarżeń. Ziemia ma odpływ, kurczy się i marszczy. Zdychaj. Zamilcz. Wybuchnij.


Muzyka?


Ktoś przypala knot na ołtarzu Stwórcy, w kościele ze strzelistą wieżą, nad którą przycupnął właśnie księżyc; niewzruszony, obojętny, zimny jak stal, płomień. Zdmuchnij albo połykaj to szaleństwo. Z chmur spływa samotność, gęsi jazgot i mgła. Chyba się uśmiecha.


Wcześniej...


Leżymy zwinięci w kokonie. Po suficie i ścianach pełzają pomruki z ulicy. Wpadają poprzez szczeliny w żaluzjach. Drobinki w strugach światła zmierzają na południe, wraz z chmurami. Moje myśli są daleko stąd, sięgają szczytów Kangchenjunga. Czuję się dobrze, tak jak dobrze czuje się Ocean Indyjski. Nadchodzi wiosna... Ma zamknięte oczy, rozedrgane powieki. Nasze ciała są splecione, opowiadają swoją historię. Niczego tu nie brakuje. Ona śpi. Jest cicho i ciemno. Mamy kolorowe serca i receptory. Oddycha. Wznosi się i opada. Jakie to dziwne. Mogłaby przemierzać wszechświat, śpiąc jak kamień w moich ramionach.


Jak wariat schodzę po schodach, na których poznałem ją zeszłej nocy. Jest środek tygodnia. Mieszanina szeptów, muzyki, śmiechu i wódy. Wnętrze jak soczysty owoc. Mury średniowiecza. Wypalane cegły. Szare fugi. Lodowce topnieją w szkle, syczą, pobrzękują. Kelnerka błąka się leniwie wśród stolików. Zwija puste butelki. Dwie parki polerują parkiet w rytm muzyki. Przy barze wygina się jakiś biedak. Mam nerwicę kompulsywną i niespokojne serce. Muszę dotknąć stolika, przy którym siedzieliśmy. Może wyskrobała gdzieś numer telefonu. Czuję, że powinienem też zwiedzić damską toaletę, zajrzeć w kąty, sprawdzić kosze. Mój Bóg skapitulował we mnie i sprawił, to co sprawił. Jestem pełen wątpliwości, myślę, że zwariowałem, po czym słyszę znajomy głos:


- Jesteś w końcu.


Letta podpływa z boku, zarzuca mi ręce na szyje i wsadza język w usta. Jest słodka jak prezenterka pogody. Zupełnie zapomniałem, że jesteśmy umówieni.


- Dlaczego nie odbierasz telefonu?


I ciągnie lekko za sobą . Siadamy w odosobnieniu, w półmroku, za filarami. Widok mam na fortepian. Zarzuca mnie opowieściami, pyta o to, o tamto. Siedzimy jakiś czas, z każdą chwilą bardziej oszołomieni, patrzymy sobie w oczy, sprawiając wrażenie małżeństwa, milczymy albo rozmawiamy, dotykamy się, silimy na czułość a krew pulsuje w naszych żyłach; czas mija jak we śnie, z głośników płynie muzyka, ktoś dmucha w trąbkę, sentymentalnie. Ludzie wchodzą, wychodzą, pary mieszają się albo żegnają. Nagle zaczynam mówić o kobiecie swojego życia, tej której obcość jest mi bardzo bliska. Słowa wypływają ze mnie bezwolnie jakby dotknięte czarodziejską różdżką, przypominając słowotok schizofrenika.


- Więc ma męża.


Letta stara się to wszystko zrozumieć. Sprawia wrażenie nieco rozdrażnionej.


- I dziecko - dodaję.


- I dziecko...


Przysysa się do słomki. Patrzy na mnie spod byka.


- I jest doskonała - mówi. - Twój ideał. I spotyka się z takimi typkami spod ciemnej gwiazdy... jak ty.


- Dokładnie.


Obserwuję ją. Jej ruchy stają się nerwowe. Rozgląda się. Biega wzrokiem po ścianach rozświetlonej piwnicy. Fortepian milczy.


- Spędza z tobą noc, dwie i wraca do męża i dziecka. Twój ideał.


- Dokładnie.


Rzuca mi pogardliwe spojrzenie. W zamian posyłam jej oko.


- Właściwie męża już nie ma, powiesił się - wyjaśniam spokojnie.


- Ach, powiesił...


Dziwi się, nagle wybucha śmiechem. Kilka osób w pobliżu patrzy z ukosa a naszym kierunku. W nocy pozwoli mi pobawić się sobą. Zrobi coś do jedzenia. Będzie zabawnie. Ale teraz marszczy brwi, rozkłada ręce, jest oburzona. Oczekuje wyjaśnienia, więc mówię:


- Któregoś dnia wróciła do domu a on już tam dyndał, wiesz, w kuchni. Dziecko bawiło się spokojnie na podłodze swoimi zabawkami...


Wskazuję na stolik przy którym siedzieliśmy zeszłej nocy.


- Tam opowiedziała mi o tym.


- Ty gnoju, to wszystko wierutne bzdury - rzuca we mnie słomką, którą obgryzała. - Wyssałeś to wszystko z palca. Nie wierzę w ani jedno słowo. Zamilcz.


Patrzy i uśmiecha się. Na jej twarz powraca spokój. Jest dobra. Dobra i chora. Cierpimy na podobne choroby. Spojrzałem na fortepian. Klawisze są czarne i białe. Pół na pół. Też się uśmiecham.

  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Przeczytałam z zaciekawieniem i stwierdzam, że się rozkręcasz:) Czekam na dalszy ciąg:) Pozdrawiam :)
avatar
Super i czekam na dalszy ciąg :)

Ps. zauważyłam maleńki błąd interpunkcyjny - niepotrzebny przecinek przed "że" w zdaniu:

" Jestem pełen wątpliwości, myślę, że zwariowałem, po czym słyszę znajomy głos:"
avatar
Wielkie dzięki za zajrzenie, przeczytanie i komentarze. Cieszę się, że ktoś tu przychodzi i ma ochotę czytać to, co publikuję, nie mówiąc już o komentarzach, które zawsze wprawiają w lekkie drżenie serce autora tekstu. Niestety tekstu nie można edytować, cóż takie zasady, ale dziękuję za wychwycenie błędu.

Kłaniam się, całuję rączki pięknym paniom i pozdrawiam serdecznie, serdecznie.
avatar
Widać obraz nędzy w Twojej pisaninie.Nędza dotyka ducha.To nędzne uczucia kobiet do fatalnych mężów i bohatera do fatalnej kochanki.To nędznicy,ale Twoi,nie W.Hugo ani nawet Bossa,który roztacza fluidy aby rozproszyć zapach nędzy.
avatar
Ładnie to, anettula, ujęłaś; dziękuję.
© 2010-2016 by Creative Media