Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2016-11-11 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1924 |
Znowu ją widzę. Niczym księżyc w bezsenną noc snuje się po mieście. W czerwonej pelerynce skręca w ciemną, podejrzaną bramę. Albo z rękoma splecionymi na piersiach, wpatrzona w jakiś niedostępny punkt we mgle, sunie lekko i gładko jezdnią, na skraju lasu. Po drodze przystaje, odwraca się, wystawia kciuk i robi słodką minę. W tucholskiej puszczy, na miękkim mchu, między sosnami, uprawia czary. Albo, w letni poranek, przed otwartym oknem, w którym kropi deszcz, rozstawia sztalugi i miesza farbę. Przybiera wówczas obłąkańcze pozy. Jest drzewem i liściem, zjawiskiem i filozofem. Widzę ją na suficie, w który się gapię. Jest jak śnieg w Boże Narodzenie. Mijają godziny, a ja patrzę na nią i widzę swój koniec.
Dwa tygodnie temu trzasnęła drzwiami i zniknęła bez śladu. Zawyłem. Pochłonął ją sen.
Kiedy tak wspominam jej szarokocie oczy, świadomy swojej marności, jak nigdy, w rozpaczliwej pustce, którą po sobie zostawiła, rozlega się pukanie. Cztery szybkie stuknięcia. Serce jak wariat zrywa sie do lotu. Podpływam pod drzwi. W judasz wpuszczam oko. I oto widzę ją znowu. W świetle żarówki. Stoi sobie na klatce schodowej i puka jakby nigdy nic.
Ledwie uchylam drzwi, a już jest w środku. Wlewają się aktorskie sztuczki, teatralne gierki, maski; brzęczą bransoletki. Strój w stylu hippie i przeciwsłoneczne okularki.
- Hej - słyszę.
Buzi, buzi. Krótki, szczery śmiech. Grzebień perłowych zębów wynurza się z kłamliwej czeluści ust. Wzrok cofa się jak morze. Wypiękniała. Jeszcze raz wpływa i jeszcze raz wypływa z moich ramion. Czuję, że mi staje.
- A co tam piszesz?
Patrzy w ekran, kręcąc się jak papuga.
Co piszę? Kiedy otwieram usta, żeby jej powiedzieć, co tam piszę, na zewnątrz wypływa sam bełkot. Zaczynam się motać. Mruczę coś niewyraźnie pod nosem.
- Pisz na głodzie - daje mi dobrą radę - to działa. Po prostu przestań jeść, pić i spać, a zobaczysz...
Znowu ten krótki, schizofreniczny chichot. Odbezpiecza torebkę i wsadza do środka swoje magiczne szpony. Na stół wyrzuca notes,fajki i zapalniczkę.
- Gdzie byłaś? - Pytam się grzecznie.
- Słuchaj... - mówi.
Słuchaj, zaczyna się.
Właśnie wraca zza światów, z parady miłości, gdzie buszowała razem ze swoją koleżanką, zimnokrwistą płaszczką, niezdolną do orgazmu.
Jest wyczerpana.
Wraca z Łodzi niby tylko po to, żeby kogoś spotkać, jakiegoś kretyna, którego dopiero co poznała. Wydał się taki uroczy. Spędzili jedną noc pod gołym niebem; trochę się podotykali. Nic wielkiego. Zwykła szczeniacka gierka. Chociaż ( i muszę to zrozumieć ), gdyby nawet coś zaszło, to nie powinno mnie to martwić.
Zniża głos jak ktoś, kto wyjawia głęboką tajemnicę. Przysuwa się, jakby za drzwiami ktoś stał i podsłuchiwał.
- Tak naprawdę on jest księżniczką - szepcze muskając mojego ucha. - To znaczy `on` była księciem, ale zmieniła płeć i teraz jest przeszczęśliwą księżniczką.
I znowu ten śmiech. Szybki i krótki. A po nim chrząknięcie. Jakby chciała się pozbyć tych wszystkich żmij, zalęgłych w przeponie.
Więc, kiedy dzwoni do księżnej, księżna się wywija. Odmawia jej spotkania, bo tak na prawdę woli chłopców. Sfrustrowana, szlaja się po mieście. Zagląda to tu, to tam. Po drodze kopie kilka kamieni, zamawia kawę. Kiedy dociera nad rzekę, ostatnia barka odbija od brzegu. Przysiada na bulwarze i gapi się w tafle wody.
- Niebo się zachmurzyło. Miałam wrażenie, że rzeka zawraca...
I wtedy wstała, otrzepała się i ruszyła w moją stronę. Od tego wszystkiego zaschło jej w gardle.
- Masz coś do picia? - pyta.
- Mam wódkę w butelce, chcesz?
Nie zechciała.
Wyszliśmy na spacer. Po drodze wpadła w trans i mówiła tylko o księżnej. Opowiadała o tym, jaka to z niej zawodniczka. Aż miło. W końcu wylądowaliśmy w jakimś ogrodzie. Wszędzie rosły kwiaty, brzęczały pszczoły. Pod drzewami była ławka. Otworzyłem piwo. Wszystko stało się jasne. Księżniczka jest najlepsza na świecie, a do tego jest mądra, zwinna i wesoła. Tak bardzo potrafi rozśmieszyć, że aż brzuch pęka od tego śmiechu.
- To była piękna noc - rozmarzyła się. Roziskrzonymi oczami pociągnęła po niebiesiach. Przechyliła butelkę. Podmuch wiatru wzruszył ogrodowymi liśćmi. Potem nastała chwila ciszy.
- Rozumiesz to?
Spojrzała mi w oczy. Myślałem, że się rozpłacze.
- Dokąd mogłam iść? Wokół nikogo. Nikogusieńkiego.
Tak się złożyło, że ja też w tym samym czasie byłem w Łodzi. Z Mihailowem. Postanowiliśmy się zabawić i hajda. Na miejscu czekały na nas dwie dziewczyny, które poznaliśmy jakiś czas wcześniej nad Morskim Okiem. Zwiedziliśmy synagogę, park żydowski, wyskoczyliśmy na lemoniadę i dzień skończył się w hotelu.
I nic nie pękło, nic nie wybuchło, za oknem o świcie ćwierkały ptaki.
Nazajutrz w hotelowym barze poprosiłem kawę. Kiedy wróciłem do pokoju, dolałem do niej resztkę wódki. Nasze koleżanki jeszcze spały, a Mihailov gdzieś zniknął. Wyszedłem na świeże powietrze. Dzień rozwijał się jak dywan przed więzieniem. Gnał przed siebie obojętny na wszystko, co zastanie po drodze. Głuchy i ślepy ciągnął się przez tę planetę niczym fala ścierwa. Na niebie ani jednej chmurki. Nagie słońce i nagie ptaki. Samotne, wędrujące głowy; ich cienie płyną po krainie, skaczą po bruku. Jakiś poczciwy staruszek przystanął, wsparł na lasce i rozejrzał po okolicy.
- Piękny dzionek dzisiaj mamy - zagadał.
Wpatrywałem się w jego zgruchotane przez czas, oddalające powoli plecy.
Wieczorem będziesz pod jej drzwiami. Z bukietem kwiatów i z czołem przy drzwiach. A później podejdziesz do okna, za którym obojętnie płynie twój czas.
ratings: very good / excellent
ratings: very good / excellent
Moje drobne uwagi, do ew. wykorzystania (zwłaszcza stylistyki):
*czasem obok siebie zbyt krótkie zdania, czyta się jak wybijanie szybkiego rytmu na werblu. Można je połączyć.
*"głodzie - daje mi dobrą radę (głodzie. - Daje mi dobrą radę. - To). Małą literą rozpoczynamy narrację, jeżeli dotyczy części mowy (powiedziała, wykrzyknęła... "byłaś? - Pytam" - "byłaś? - pytam) Jeżeli jest to inny wtręt narracyjny, to na końcu wypowiedzi stawiamy kropkę i rozpoczynamy narrację dużą literą.
*ktoś - ktoś (powtórzenie zbyt blisko siebie)
*poprosiłem kawę. - poprosiłem o kawę.
*Wpatrywałem się w jego zgruchotane przez czas, oddalające powoli plecy. - Wpatrywałem się w oddalające się powoli jego plecy, wyraźnie zgruchotane (nadwerężone?) przez miniony czas.
ratings: perfect / excellent
Zadziwia reakcja odwrotna, kiedy człowiek sięga po teksty ewidentnie wbrew sobie
(patrz tytuł i tekst)
to tutaj sarkazm. Nie ma wolności tam, gdzie robisz coś pod dyktando, w ściśle określonym /nie przez ciebie obranym/ czasie oraz w przez innych ustalonym miejscu
i "na 3!-4!"
Wolność w damsko-męskim związku jest fikcją. To klasyka handlu wymiennego, wzajemnego podporządkowania i pełnej dyspozycyjności.
No chyba, że chodzi o J-P. Sartre`a i madame S. de Beauvoir