Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2016-10-08 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2665 |
(...)W środku nocy wyrwał ich ze snu kwik świń. Złodzieje, ani chybi złodzieje! Ojciec rodziny zerwał się z łoża pierwszy, krzyknął do synów:
– Staszek, Janek, szybko! Za widły, daleko ze świniami nie uciekną!
Bracia wyskoczyli z ciepłych wyrek, narzucili na siebie kurtki, ojciec kożuch na nocną koszulę; w pośpiechu wzuli buty i w trójkę wyskoczyli z chałupy. Dobiegli pędem do stodoły, chwycili widły i wpadli do chlewu. Jeden z kojców otwarty, nie ma dwóch świń, oż kurwa!
Zauważyli poświatę księżyca przenikającą do wnętrza przez naruszone deski w tylnej ścianie chlewu. A huncwoty! Tędy włamali się, skurczybyki! Jeszcze słychać kwik świń, złodzieje nie zdążyli więc ujść zbyt daleko.
Ojciec pierwszy przecisnął się przez otwór w ścianie, za nim jego synowie. Rozejrzeli się po zaśnieżonym polu, ale nikogo obcego ani świń nie zobaczyli. W tym momencie z boku doszedł ich ponowny kwik świń. Odwrócili głowy i... wpierw zostali zaskoczeni widokiem, ale za chwilę bracia wybuchnęli głośnym śmiechem. Kilka metrów od nich, pod ścianą stajni, zobaczyli „ukradzione” dwie świnie. Co chwila kwiczały, próbując się podnieść. Która już stanęła na nogach, to zachybotała się na boki i znowu przewracała.
– Tata, zobacz, jak próbują wstać! Dobrze się doprawiły – krzyknął Janek.
– Tego jeszcze nie pamiętam, jak żyję – odparł ojciec, również śmiejąc się. – Ale bierzcie je do chlewu, bo całą wieś obudzą.
– Musiały wyczuć żarcie, to się dorwały. Ale że deski wypchały!
– Musowo były słabo przybite. Albo ktoś kojca nie zamknął. Dobra, chwytajcie je, bo się rozniesie. I zabijcie tę dziurę!
Bracia chwycili świnie za uszy i zaczęli ciągnąć do chlewu. Mimo że było to tylko kilka metrów, natrudzili się. Prawie sto kilo żywej wagi nie jest łatwo prowadzić, jeżeli żywizna nie może się utrzymać na nogach i co chwila przewraca. Wreszcie przepchali je, dalej kwiczące, przez dziurę w ścianie chlewu. Staszek zaczął zaganiać je do kojca. Janek w tym czasie ponownie przybił wyrwane deski..
Po uporaniu się z pijanymi świniami i naprawieniu ściany wszyscy wrócili do domu, ciągle zaśmiewając się do łez.
– Dobra, idziemy spać – zawyrokował ojciec. – Jakby kto pytał na wsi, to nie wiemy. Świnie pewnie się pogryzły.
– Tata, wypijmy po małym. Rozgrzać się trza – odezwał się Staszek.
– A, to przynieś. Senność mnie też jakoś odeszła.
Ojciec nalał do trzech szklaneczek. Wypili, zakąsili.
– Który to wylał fuzle za stajnią, co? – Ojciec jeszcze co chwila krztusił się ze śmiechu.
– A tam. Ja. Gdzieś musiałem. – Janek machnął ręką. – Naleję, tata, jeszcze jednego.
– Nalej. To na drugi raz sam będziesz świnie łapał.
– Sprawdzę deski w chlewie, jak będę wylewał. – Janek przysunął napełniony stakanik do ojca.
– To od razu sprawdź i w stajni. – Staszek z rozmachem klepnął młodszego brata w plecy. – Bo jak konie wyczują i zeżrą, to pół wsi w galopie rozniosą. Batem nie zagnasz.
– Te, jak cię walnę! Babę swoją klep!
– Starszego, młokosie? I nie krzycz po próżnicy, bo sam wieś pobudzisz. Nalewaj, bo wódka stygnie.
– Dobra, jeszcze po jednym i idziemy spać. Po pijaku znowu jakieś głupie pomysły przyjdą wam do głowy, jak łońskiego roku. W zimie mało roboty, to was ponosi. – Ojciec na wspomnienie ubiegłorocznego zdarzenia mimo woli znowu się roześmiał.
– Mówisz ojciec o tym wozie? – Młodszy z synów też mu zawtórował.
– O wozie, a jakby. Co ci wtedy, Janek, strzeliło do głowy?
– E tam, tata. Trochę śmiechu było rano.
– Janek i jego koledzy to jeszcze. Mleko mają pod nosem. Ale żeś ty, Staszek, poszedł wtedy z nimi? Poważnyś chłop, żonaty, trzydzieści lat na karku i dałeś się.
– Ojciec, sam mówiłeś, że za młodu też to robiliście – odparł z uśmiechem starszy z braci. – Stary jeszcze nie jestem, ździebko z Jankiem wypiliśmy, to i humor był.
– A mówiłem, mówiłem. – Ojciec na wspomnienie swoich młodych lat aż klepnął się z uciechą po udach. – Rozbieraliśmy też jakiemuś gospodarzowi wóz, chowaliśmy w częściach po kątach. Jak rano dał na rozgrzewkę, to mu znów cały złożyliśmy.
– No i my tak. Tradycję trza podtrzymać. – Staszek, jak młodzieniaszek, filuternie uśmiechnął się i dla zaakcentowania podniósł palec do góry.
– Wy tak?! Toście nie tylko Błażejowi rozebrali w nocy wóz, ale wciągnęli wszystko po drabinie na dach stodoły i tam złożyli!
– No! Cudnie było, jak rano wylazł z chałupy i rozwrzeszczał się, że mu wóz ukradli! A jak zobaczył wóz na dachu... – Janek roześmiał się gromko na wspomnienie miny Błażeja. – Cała wieś się zbiegła i dziwowała! Przyniósł co nieco, to i wóz mu znów rozebraliśmy i ściągnęliśmy.
– Nie wrzeszcz tak, mówiłem – uciszył syna ojciec. – Dobrze, że wpierw ściągnęliście, a potem dał wam gorzałki. Inaczej wóz by został na dachu, a wy pod stodołą.
– Ojciec, jeszcze po jednym?
– Macie pomysły. Co w tym roku wymyślicie? Świnie uchlejecie i na dach wciągniecie? Dobra, ostatni i do wyrek. Późno już.
Ojciec podniósł stakanik do ust, wypił i podniósł się zza stołu. Bracia tęsknie spojrzeli na niedokończoną butelkę, ale co rodziciel rzekł, to rzecz święta. Udali się więc również na spoczynek.
Przyczyna wyrwania się świń z chlewu i ich dziwnego zachowania była bardzo prozaiczna. Dzień wcześniej ojciec z synami skończyli obciąganie świeżego wina z owoców, a niepotrzebne fuzle wyrzucili z dużego, szklanego balonu na ziemię za stodołą. Świnie wyczuły zapach, skorzystały z niezamkniętego kojca, wypchały słabo przybite deski i dorwały się do nieprzewidzianego dla nich żarła. Miały prawdziwą ucztę. A później... a później zachowywały się jak czasem człowiek. Można rzec, że w pewnym sensie na chwilę uczłowieczyły się. (...)
* Już kiedyś wstawiłem opowiadanie `Świnie`. To jest wersja uzupełniona i rozbudowana, fragment nowo tworzonej całości.
ratings: perfect / excellent
Znam ten zwyczaj wciągania wozu na strop dachu stodoły, jeszcze starszy ode mnie o osiem lat brat robił z kolegami takie psikusy, ale kiedy ja dorastałem, takich rzeczy się nie robiło.
Ale swoistą namiastkę tego zrobili uczniowie z klasy mojego młodszego syna, uczniowie XIV LO we Wrocławiu. Nie bardzo lubili swojego nauczyciela od przysposobienia obronnego, a zawsze do szkoły przyjeżdżał on polonezem. Kiedy udali się z nim na strzelnicę usytuowaną na Stadionie Olimpijskim, poloneza zostawił pod drzewami poza strzelnicą. Gdy z jedną grupą prowadził strzelanie z kbks-u, pozostali uczniowie mieli samodzielnie przypominać sobie zasady bezpieczeństwa podczas strzelania. Ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić belfrowi psikusa. Sporą grupą podnieśli poloneza, w pozycji niemal pionowej wnieśli go między gęste drzewa i tam postawili. Po zajęciach szybko zniknęli do domów, a pan nauczyciel prawdopodobnie musiał sprowadzać dźwig, by wyciągnąć samochód spomiędzy drzew.
Wydaje mi się, że zbędny jest przecinek przed: jak łońskiego roku. Jest to tylko porównanie, a nie kolejne zdanie.
Całość super.
ratings: perfect / excellent
:):):)
To, co teraz piszę a powyżej jest fragmentem, jest mi bliskie.
O współczesnych "partyzantach", często mających zapisane w ogłaszanej oficjalnej biografii "walkę z wrogiem" (odpowiednie wstawić) już w pieluchach ze smoczkiem w buzi... szkoda nawet pisać.
Ale zgadzam się - koniec nie jest zbyt dobrze napisany. Zmienię go.