Go to commentsPARLAMENT część 5
Text 6 of 10 from volume: Wiara
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2016-11-13
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1972

Pewnego wiosennego popołudnia, tuż przed Wielkanocą, do gabinetu dyrektora Bislaidiskasa ktoś zapukał. Sonia już wyszła do domu. W drzwiach stanął ochroniarz.

– Panie dyrektorze, pan kierownik Rundils chce z panem rozmawiać.

– No to proś! W czym kłopot?

– Ale on jest taki… tylko trochę trzeźwy i nie należy go pokazywać ludziom.

– Prowadź.

Strażnik zaprowadził dyrektora do dyżurki. Tam, na leżance, przysypiał pół siedząc, pół leżąc mężczyzna w stanie upojenia alkoholowego. Nie dość, że pijany jak bela, to jeszcze jego elegancka kurtka nosiła ślady ostatniego obiadu, którego ktoś nie zdołał utrzymać w żołądku.

– Co kłamiesz, że jest trochę trzeźwy? Mów zawsze, jak jest. Jest całkowicie pijany – pół żartem odezwał się dyrektor do ochroniarza. – Jest toto w stanie coś powiedzieć?

Rundils obudził się, usiłował wstać, ale bez powodzenia.

– Dyrektorku koooochaneńki, melduduję, że kontrol wypadła pozytywnie. Wszyscy trzej zaniesieni do do… hotelu. – I padł na kanapę.

– Sprawdźcie mu dowód osobisty i zawieźcie do domu. – Dyrektor dał ochroniarzowi stówkę. ­– Reszty nie trzeba. To za mycie auta.

– Według rozkazu, panie dyrektorze.

Następnego dnia rano dyrektor powiedział:

– Soniu, zadzwoń do działu nadzoru i powiedz, że Rundils, jak tylko przyjdzie ma się u mnie meldować.

Rundils zameldował się świeżutki zaraz po ósmej.

– Jak to było z tą kontrolą.

– Przepraszam, panie dyrektorze, za wczorajsze.

– No, uświniłeś się trochę, co na to rodzina?

– Będą ciche dni.

– Rozumiem twoją żonę. Szkoda, że żony nas nie zawsze rozumieją, referuj!

– Potem, jak się rozeszliśmy, pokazałem im jeszcze salę poselską. Tam już jest co pokazać! A potem zawiozłem na obiad. Do obiadu poszedł litr i troszkę na czterech. Potem zawiozłem ich do aeroklubu. Wytłumaczyłem, że taka duża budowa jest lepiej widoczna z lotu ptaka. A i Alna, i całe miasto w wiosennych kwiatach pięknie wygląda. No i wziąłem ich na wycieczkę. Pilot miał obiekcje wziąć czterech nabąblowanych facetów, ale jak zobaczył portret jednego z naszych dawnych królów, to przestało mu to przeszkadzać. Polataliśmy nad budową, nad rzeką w górę i w dół. Poszło jeszcze pół litra, faceci zrobili się senni, więc poprosiłem pilota, żeby ich ukołysał. Podleciał parę razy do góry, potem spadaliśmy w dół, znowu do góry, kontrolerzy zaczęli rzygać. Wylądowaliśmy. Zapłaciłem za czyszczenie samolotu, wypiliśmy po jednym, żeby wysuszyć butelkę, zawiozłem gości do hotelu…

– A co? Oni spoza stolicy?

– Nie, tylko bali się pokazać żonom. Ale byli zachwyceni!

– Napisali jakiś protokół?

– Jeszcze nie, wczoraj już się nie dało. Napiszą dzisiaj.

– Jak będą coś pamiętać. Jak to wygląda finansowo?

– Na fakturę obiad bez alkoholu i hotel tysiąc dwieście, bez rachunku alkohol i wycieczka tysiąc pięćset, czyszczenie ubrania i samolotu, wejściówka na pokład pięćset.

– Masz dwa tysiące i nie mówmy o tym więcej, chyba, że protokół będzie do dupy.

– Nie ma takiej możliwości, panie dyrektorze.

Skan protokołu przyszedł mailem dopiero następnego dnia rano. Rzeczywiście kontrola wypadła wzorowo. Należało też przypuszczać, że żony skutecznie przekonają panów inspektorów, że najważniejszej budowy w kraju nie należy zbyt często niepokoić.


Jakoś w październiku, prawie rok od rozpoczęcia budowy, dyrektor przyszedł jak zwykle do pracy i rzucił od wejścia:

– Soniu, mocnej kawy, bo ciśnienie niskie, a dziś ciężki dzień przed nami. W południe telewizja na budowie. Pierwszy gmach – biurowiec kancelarii parlamentu w stanie surowym. Prezes postanowił to pokazać. Szkoda tylko, że nikomu o tym wcześniej nie powiedział.

Po chwili sekretarka przyniosła do gabinetu filiżankę pachnącej, gorącej, czarnej kawy.

– Co poza tym mamy dzisiaj?

– O ósmej będzie prezes Preigara-stroju, o ósmej trzydzieści prosił o rozmowę pan Undawesna, właściciel firmy hydraulicznej, podwykonawca Elbing-Bau… – Sonia wyliczała jeszcze chwilę – o jedenastej miał pan być u prezesa Alnabanku, ale jak jest sprawa z tą telewizją?

– Proszę przeprosić i odwołać. Jak przyjdzie prezes Preigara-stroju, proszę zaproponować mu kawę.

Rozmowa z prezesem Preigara-stroju dotyczyła konfliktu z firmą budującą prospekt i skrzyżowanie od mostu na Alnie do obecnego pałacu prezydenckiego. Ta budowa nie podlegała Bislaidiskasowi. Budowniczowie drogi mieli przyspieszenie i zamknęli najwygodniejszy dojazd na budowę parlamentu, wbrew wcześniejszym ustaleniom. Bislaidiskas obiecał załatwić sprawę.

Potem przyszedł młody człowiek, właściciel firmy wodociągowej. Długo i zawile tłumaczył coś dyrektorowi. Ten nie bardzo rozumiał, o co chodzi. W końcu pojął, że hydraulik, którego zatrudnił w charakterze podwykonawcy teść, który jest podwykonawcą Elbing-Bau, chciałby, żeby jego zleceniodawcą była bezpośrednio Prutenia25, bo z teściem ciężko mu się rozliczać, a obie firmy zarobiłyby na braku pośredników.

– Panie szanowny, weź pan sobie poczytaj prawo budowlane. Odpowiedzialny za budowę jest generalny wykonawca i personalnie wyznaczony przez niego kierownik budowy. Nie może być tak, że bez jego wiedzy i zgody pląta się po budowie jakaś druga firma na bezpośrednie zlecenie inwestora. Poza tym Elbing-Bau wygrał przetarg, który obejmuje i pański zakres, więc rozmowa jest całkowicie bezprzedmiotowa.

– No, niby tak, ale…

– Panie dyrektorze, karetka na budowie! – Wpadła do gabinetu lekko przestraszona Sonia.

– Przepraszam pana, ale chyba mamy wypadek. Muszę tam iść.

Gość niechętnie, ale wyszedł.

– Soniu – przed wyjściem dyrektor zwrócił się do sekretarki. ­– Przekaż Romanowi nazwisko tego gościa, nazwę tej firemki, jego zleceniodawcy. Niech mi rozpozna wzajemne powiązania rodzinne, organizacyjne i finansowe ich i Elbing-Bau. Gdzie ta karetka?

– Przy kancelarii.

– Jest dziewiąta, za parę godzin telewizja, trzeba posprzątać, żeby tego nie sfilmowali.

Po pół godzinie na biurku Soni zadzwonił telefon od dyrektora.

– Soniu, pan Roman ma się stawić w biurze kierownika budowy na jedenastą.

– A co z telewizją?

– Prezes będzie sam, on lubi takie imprezy, a ja jestem niefotogeniczny. Są ważniejsze sprawy.

O jedenastej w kontenerowym baraku kierownictwa budowy, w sali konferencyjnej zebrało się około dwudziestu osób.

– Szanowni panowie, nazywam się Twirgil Bislaidiskas, gdyby mnie ktoś jeszcze nie znał, jestem dyrektorem firmy Prutenia25, inwestora zastępczego dla tej budowy. Jakby ktoś nie widział, jaka jest moja rola, odsyłam do ustawy prawo budowlane. Panowie, jest to olbrzymia budowa o znaczeniu prestiżowym, pod szczególnie czułym okiem najwyższych władz państwowych i środków masowego przekazu. Wiadomo, że jak gdzieś pracuje kilka tysięcy ludzi, bo tyle przewinie się prze tę budowę, to może dochodzić do różnych rzeczy. W szczególności do wypadków. Ale nie może być tak, że pracownicy sami stwarzają zagrożenie. Rano był wiatr i temperatura około pięciu stopni. Jeden idiota przyjechał do roboty schlany jak bela, paru innych, jeszcze głupszych, zaholowało go na dach, żeby „się wytrzeźwił”. Facet by tam zszedł śmiertelnie z wychłodzenia. Na szczęście ktoś go zauważył i wezwał pogotowie. Trzy i pół promila. Kiedy ten człowiek przestał pić? Gdzie był kierownik robót? Panie kierowniku budowy, to jest skandal, proszę wyciągnąć konsekwencje wobec pracowników i całej firmy podwykonawczej. I przedstawić mi raport, jak sprawa została załatwiona.

Co za tym idzie, panowie, przedstawiam pana Romana Korna – szefa ochrony. Panie komendancie, od dziś przy wejściu na budowę alkomat i nie ma prawa wejść nikt po spożyciu. Jeśli przez miesiąc nie będzie przypadku próby wejścia osoby nietrzeźwej lub wczorajszej, stopniowo będziemy luzować. W przeciwnym wypadku będą konsekwencje.


– Jak tam telewizja? – spytał dyrektor Sonię po powrocie do biura.

– Pytali o konflikt między prezesem firmy a panem. Czy to nie rzutuje na przebieg budowy.

– Aha. – Dyrektor chciał przejść do gabinetu.

– A ten wypadek?

– Nikt nie zginął, jeden kretyn przyszedł pijany do roboty, a właściwie chyba go przynieśli.

– Spokojnie pan do tego podchodzi.

– Tu pracuje kilkaset osób. Kilkanaście tysięcy przejdzie przez całą budowę. Muszą się znaleźć różne świry. Będzie nie raz pogotowie, policja, prokurator. Taka praca.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media