Go to commentsFlaczki
Text 4 of 12 from volume: Małe Piwko
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2011-08-15
Linguistic correctness
Text quality
Views3358

Bardzo mocno postanowiłem, że napiszę to opowiadanie. Wiele razy w życiu nie dotrzymywałem słowa, wiele razy obiecywałem sobie to i owo. Nie napiszę o nieudanych próbach rzucenia palenia, czy pozbyciu się kilku kilogramów wagi. Kiedyś nawet postanowiłem zaprzestać smażenia mięsa i zakupiłem garnki  przeznaczone do gotowania na parze. Długo zajadałem gotowane piersi z kurczaka, inne mięska oraz różnego rodzaju warzywa i nawet dało się obejść bez smaku schabowego czy mielonego. Czar prysł gdy  spróbowałem ugotować na parze rybę. Nawet nie próbowałem udawać, że jest to smaczne. W konsekwencji mintaj wylądował w śmietniku, a garnki parowe umieściłem głęboko w szafce… Podając kolejny przykład -  obiecałem sobie, że każdego wolnego dnia będę jeździł na rowerze, tak dla zdrowia i ogólnej kondycji. Dzisiaj mam wolne ale przyrzekłem też sobie codziennie coś napisać, a jak już usiądę przy klawiaturze zapominam o całym Bożym świecie i zwykle kończę moje „wypociny” literackie późnym wieczorem.

Swego czasu obiecałem sobie, ze w życiu nie wezmę więcej do ust tradycyjnego, polskiego dania zwanego flaczkami.  Cała historia wzięła się to stąd, że w celach zarobkowych byłem zmuszony do wyjazdu do Anglii. Pracowałem tam w  zakładach mięsnych, gdzie masowo mordowało się barany. Pod względem organizacyjnym fabryka dorównywała niemieckim obozom koncentracyjnym,  perfekcyjnie zabijano tam kilkaset bezbronnych zwierząt dziennie.

Wykonywałem swoje obowiązki  spokojnie pakując w folię odrąbanych kawałków mięsa, które po cieplnej obróbce lądowały na talerzach mieszkańców Wysp Brytyjskich. Pojechałem tam razem z moim kolegą z podwórka, który miał poważne problemy finansowe i potrzebował zastrzyku konkretnej gotówki. Jako, że był już ścigany przez wielu ludzi za długi to bardzo pasował mu wyjazd poza granicę naszego państwa. Mój kolega miał na imię Piotrek był miłym, nieco zabawnym gościem ale był też strasznym leniem. Przekonałem się o tym zwłaszcza w Anglii, gdzie wiecznie narzekał na ciężką pracę, a każdą przerwę wykorzystywał na ucinanie drzemki. Jak twierdził; ”kariera zawodowa doprowadzi go kiedyś do bezsenności”.

A jeśli już długo pracował to zdarzały mu się dziwne „umysłowe” przerwy i potrafił przez kilka minut wpatrywać się nieprzytomnie w jeden punkt na ścianie.  Nie był ulubieńcem przełożonych, często zwracano mu uwagę. Zawsze reagował podobnie, twierdząc że ”chyba chcą mnie tutaj pochować”.  Szef nie wytrzymał i skierował Piotrka do wyśmiewanej przez niego, z powodu śmiesznie wyglądających pracujących tam ludzi, „flaczkarni”. Było to małe pomieszczenie na końcu hali, skąd wydobywał się nieziemski smród. Reakcja Piotrka była do przewidzenia- wpadł w histerię i po prostu zmiękł. Ja, nie mogąc patrzeć na skomlącego mężczyznę i błagającego łamaną angielszczyzną o jeszcze jedną szanse, stanąłem w jego obronie. W sumie to tylko powiedziałem, ze mogę pójść do „flaczkarni” za Piotrka. Przełożony popatrzył  na mnie jak na idiotę, ale czego nie zrobi się dla kumpla...

Tak oto od następnego dnia stanąłem gotowy do pracy na nowym stanowisku. Od razu dostałem od szefostwa specjalistyczny uniform, który składał się z kilku gumowych elementów, przysłaniających większość ciała. Spodnie wyglądały jak wędkarskie wodery, kamizelka niczym element mojego „kowbojskiego” stroju z czasów przebieranych zabaw w przedszkolu, a nakrycie głowy to wzór czepka pływackiego, jakiego nie powstydziłaby się sama Otylia Jędrzejczak. Jak się później okazało wdzianko, zresztą w całokształcie przypominające dużą prezerwatywę, chroniło mnie przed baranim gównem, które w czasie otwierania żołądków pryskało z impetem we wszystkie znane światu strony. Było cholernie gorąco i zacząłem to odczuwać od samego rana ale jeszcze wtedy wierzyłem w moc mojego bohaterskiego czynu.  Pracowało nas tam trzech, młodych i silnych chłopaków. Tamci byli mocno wprawieni w robocie jakby niczego innego w życiu nie robili. Zwinnie i sprawnie uwijali się z pracą, precyzyjnie cięli swoimi ostrymi nożami baranie żołądki. Sprawiali wrażenie jakby nie przeszkadzały im wszędobylskie muchy. Białe kiedyś ściany teraz ozdobione były odpryskami baranich odchodów. Wyglądało to jakby ktoś wsadził wielkie kupsko do włączonego wentylatora i ten rozpylił odchody po całym pomieszczeniu.

Praca polegała na rozcinaniu cieplutkich żołądków i doprowadzaniu ich do względnej czystości, po czym trafiały do beczki z solanką. Do dziś cieszę się, że barany są roślinożerne… Tak pracowałem ciężko przez następne dni i każdego poranka powtarzałem sobie, że nigdy w życiu nie zjem flaczków. Tak, to było naprawdę mocne postanowienie!

Mimo wewnętrznego obrzydzenia i złości po kilku dniach przyzwyczaiłem się i nawet szybko leciał dzień w pracy. W tym czasie Piotrek nabrał pewności siebie na tyle, że na przerwach zamiast drzemać  naśmiewał się ze mnie i  mojego stroju. Nie pomagał mi mówiąc, że on by w życiu się na taką robotę nie zgodził. Po dwóch tygodniach całkowicie przegiął stwierdzając, że pewnie zdecydowałem się na tę pracę ze względu na pieniądze. Naśmiewał się ze mnie w obecności obcych nam ludzi, którzy wtórowali mu jakby to oni byli jego dobrymi kolegami. Na nic zdawały się moje argumenty, nikt nie wierzył w  to że można być tak głupim i pójść dobrowolnie do pracy we „flaczarni”.  Tutaj nasza znajomość dobiegła definitywnie końca, chociaż on przekonał się o tym dopiero po chwili. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, dlatego łatwiej mi było wstać i zaserwować mu silne uderzenie pięścią w twarz. Spadł z krzesła i leżał przez chwilę nieruchomy. Trzeba przyznać, że wyszedł mi cios życia, chociaż musiałem ukryć na twarzy lekkie zaniepokojenie losem Piotrka. Kiedy poruszył się i zaczął wstawać odetchnąłem z ulgą. Wszyscy spojrzeli na mnie ale nic nie mówili, chyba też byli w lekkim szoku. Piotrek tylko lekko podniósł głowę w moim kierunku, spojrzał z nienawiścią i nic nie powiedział. Mogło mu zrobić się głupio ale chyba bardziej martwił się strumyczkiem krwi pod nosem. Przecież od dawna wiedziałem, że ten gość to narcyz, w  dodatku nie liczący się ze swoim kolegą.  Nie chciało mi się nic mówić, byłem wściekły na niego, na siebie i na te wszystkie Bogu ducha winne barany. Wyszedłem z pomieszczenia, przy grobowej ciszy załogi. To był mój ostatni dzień pracy w tej fabryce. Oczywiście przyrzekłem sobie, że nigdy więcej nie opuszczę kraju w poszukiwaniu chleba. Jak łatwo się domyśleć obietnicy nie dotrzymałem- już następnego roku pracowałem za granicą. Najdłużej trzymałem się postanowienia o niejedzeniu flaczków. Naprawdę długie lata nie mogłem patrzeć na tę potrawę, a co dopiero ją zjeść. W pamięci miałem mój gumowy strój oraz pełne much i gówna pomieszczenie. Co do Piotrka to całkowicie urwał się nam kontakt. Z opowieści różnych wspólnych znajomych wiedziałem, że nadal siedzi za granicą, czasami pojawia się w mieście i przepija zarobione pieniądze. Gdy spłukał się doszczętnie, napożyczał trochę gotówki i dalej balował w najlepsze.  W końcu jednak wracał do Anglii, gdzie szukał nowej pracy, bo ze starej został zwolniony z  powodu samowolnego przedłużenia urlopu.

Po kilku latach, kiedy na dobre osiadłem w ojczyźnie –zadzwonił do mnie Piotrek i zaproponował spotkanie. Miałem chwilę zawahania ale zgodziłem się. Siedzieliśmy w miłej knajpie na obrzeżach miasta i popijaliśmy piwo.  Piotrek opowiadał o swoich losach, o tym że ciągle zmienia pracę, wiecznie mu coś nie pasuje i jest pokrzywdzony przez los. Oczywiście był całkowicie samotny, co mnie wcale nie dziwiło… Jednak po wypiciu piwa zaczął wracać do czasów pracy w fabryce mięsa. Przyznał , że zachował się wtedy jak ostatni cham i słusznie dostał po mordzie. Pytał czy nadal mam mu to za złe. W końcu uległem i chyba z litości wybaczyłem mu.  Pomyślałem, że każdy do pewnych rzeczy musi dorosnąć. Rozstaliśmy się w dobrych humorach, wspominając dawne czasy.

Kilka dni później znów zaproponował spotkanie w tej samej knajpie. Byłem zdziwiony, ze nadal przebywa w kraju i ma za co tutaj żyć. Tym razem to ja kupiłem piwo i Piotrek nie miał nic przeciwko temu. W trakcie rozmowy zapytał czy pożyczę  mu pieniądze, bo swoje oszczędności przehulał na pijaństwo i zakłady bukmacherskie. Mówił, że chciałby jeszcze trochę pobyć w Polsce, odpocząć psychicznie od tej zagranicznej ciężkiej pracy. Roześmiałem się i zawołałem kelnerkę. Kiedy podeszła złożyłem zamówienie:

- Poproszę dwa razy flaczki!















  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Opisałem tu dawne czasy sprzed wielu lat, z odrobiną fikcji literackiej:)Teraz wiem, że to poświęcenie nie było konieczne, a tego kolegi nie widziałem już długo...
avatar
Proza doskonała w każdym wyrazie.

Ps. Nie pracowałam w Anglii z baranami, a mimo to żadne flaczki nie przejdą mi przez gardło,

Choćbyś je nswet miodem smarował... Ohyda!!! Yaaah!
avatar
Portrety psychologiczne narratora i jego koleżki z podwórka, Piotrka, oba pisane łzami, potem, śliną, krwią - i baranimi ekskrementami - niepowtarzalne, jedyne, unikalne.

A jaki jest przekaz? Może taki, że trudna przyjaźń, wyniesiona z dzieciństwa, istne góry przenosi i ma moc nie do zdarcia?
avatar
Flaczki z małym piwkiem (patrz nagłówki opowiadania i zbioru) - mniam! mniam! pychota!!
© 2010-2016 by Creative Media