Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2017-03-21 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2595 |
Latem...
- Co latem, Soniu kochana?
... latem obie z mamą wyjeżdżały nad morze...
- Nad Morze Bałtyckie?
- Nad czarne! Nie wiedziałaś?
- Jest takie gdzieś tutaj morze... czarne?
- Bardzo czarne. - i tutaj Sonia pokazuje na swoim kołnierzyku koronkowym babuni... kolor tego morza... niebieski... Dziwne... morze czarne niebieskie... Hmmm...
Jechały ekspresem nad to morze całkiem niebieskie, choć czarne, długo-długo-długo; spały i jechały, jechały-jechały i spały...
- Tak daleko-daleko żeście jechały?? O, mateczko...
Kiedy ekspres Soni w końcu docierał na miejsce, witały je potoki oślepiającego światła...
- Czemu takiego oślepiającego?
Bo mama i Sonia nosić tam musiały kapelusze i słoneczne okulary... i dziecko gdzieś migiem znika...
Ale już wraca biegiem z powrotem i w obu rękach przynosi dwa spłowiałe płócienne kapelusze: mały i duży.
- Jakie piękne! Ten duży - twój, Soniu?
- Tak! - i śliczna Cyganeczka znowu pokazuje chytrą wesołą szczerbę.
- Ale piękny-piękny kapelusz! Bardzo-bardzo! W sam raz dla... dużej Soni!
Ta jednak... znowu pędem gdzieś znika - wraca zresztą jeszcze szybciej... cała w słonecznych okularach: jedne są różowe, drugie zielone, trzecie...
- A te jaki mają, Soniu, kolor?
- Czarne. Nie wiedziałaś?
- Nie niebieskie?
- Nie-nie! Nie niebieskie! Czarne-czarne!
Właśnie!
- Tylko to światło było na tym waszym Krymie? Soniu kochana? To oślepiające? I więcej nic?
Mieszkały na peryferiach Soczi w wynajętym tanim pokoiku z widokiem na niebieskie Morze Czarne. Rozkładały sakwojaże, upychały po szafkach wszystkie swoje ciuszki i książki, zamykały tylko... albo na skobel swoje bylejakie... (ale czemu bylejakie? dziwne...) zamykały... albo na skobel, albo tym stołkiem... drzwi i zaraz biegły na bosaka w tych pięknych-pięknych spłowiałych kapeluszach i kolorowych okularach na plażę.
- Oj, jak fajnie, Soniu kochana!
Wpadały do czarnej, choć niebieskiej wody, chlapały się nią niebieską, ale bardzo czarną, piszczały, nurkowały...
- W tych kapeluszach??
- W tych! - i znowu zachrypnięta mała Cyganka-chytrusek robi perskie oczko. Aaaa... to temu chyba one takie śliczne wynurkowanospłowiałe...
Wyławiały z dna piękne-piękne...
- Ślimaczki?
- Nie!
- Rybki wyławiałyście może złote-złote?
- Muszelki! Nie wiedziałaś?
Aaaa... prawda: muszelki piękne-piękne!
Budowały w cieniu skał z piasku i kamyków zamki i fosy i pływały aż do zupełnego zmęczenia, żeby potem kłaść się na ręcznikach i wygrzewać w promieniach zachodzącego słońca...
- Oj, Soniu, jak fajnie!
Następnego dnia obie budziły się bardzo wcześnie, jadły szybko śniadanie, zaparzały w termosie herbatę...
Dziewczynka siedzi już całkiem cicho, i w jej lazurowych oczach widać ten termos z herbatą, cień rzucany przez skały, dwa wynurkowane do syta spłowiałe płócienne kapelusze z różowymi czarnymi okularami, dziwny Krym z oślepiającym światłem; widać, jak szumi niebieskie morze, świtem białe, jak mleko, o zachodzie czerwone, i drzwi bylejakie stukają o poruszany wiatrem drzwiami stołek; pachną dojrzałe brzoskwinie, i wiewiórka gryzie orzeszek pinii na gałęzi...
- Oj, kochana Soniu...
I ja tam byłam, miód wino piłam...
18 lipiec 1988
Ps. Sonia dzisiaj jest lektorem na Uniwersytecie Humboldta.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent