Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2017-05-07 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2091 |
(fragmenty większej całości)
Dni w czerwcu i na początku lipca były upalne, ale tym razem uszczknąłem trochę czasu z rozpoczętych wakacji na rzecz krótkiej powtórki przed egzaminami wstępnymi. Matematykę mogłem odpuścić, byłem już zwolniony z tego przedmiotu jako laureat wojewódzkiej olimpiady. Zostały mi tylko dwa inne przedmioty do zdania, na takie oceny, które dałyby mi przepustkę do technikum.
Część pisemną z języka polskiego oraz fizyki zaliczyłem bez nerwów i problemów. Po kilku dniach przerwy rozpoczęły się egzaminy ustne. Zdawać miałem już tylko z „polaka”. Okazało się, że w tej samej, dużej sali lekcyjnej odbywały się jednocześnie „ustne” również z matematyki, przy tablicy szkolnej. Natomiast ustny z „polskiego” odbywał się w ostatniej ławce, pod tylną ścianą sali. Każdy kandydat zdawał oddzielnie, pojedynczo przy egzaminującym nauczycielu.
– Zdzisław B., język polski! – zostałem wywołany z nazwiska i wszedłem do środka. Przy tablicy pocił się już pryszczaty młokos, nie wiem, z upału czy emocji. Chyba jednak z emocji, gdyż akurat ścierał to, co napisał... rękawem własnej marynarki, a nie gąbką szkolną. To był jednak jego problem, ja miałem swój – zaliczyć ustny z polaka. Nie obawiałem się zbytnio, szybko to załatwię i od dzisiaj będę miał wolne. Matematykę przecież miałem już z góry zaliczoną na stopień najwyższy – bardzo dobry. O ocenach celujących nikt wtedy jeszcze nie słyszał.
Podszedłem do tylnej ławki, uśmiechnąłem się do siedzącej tam egzaminatorki. Była to wysoka, kostyczna postać, niechybnie kobieta, chociaż esteci damskich wdzięków nie oceniliby jej wysoko. Nie przyszedłem jednak na dyskotekę i nie jej wiek mnie w tym momencie interesował.
Nauczycielka spojrzała na mnie znad okularów, niezbyt zachęcająco, delikatnie rzecz nazywając. Wyraźnie nie była nastrojona optymistycznie mimo pięknego, letniego dnia. Może ząb ją bolał, a może moi poprzednicy nie odpowiadali po jej myśli. Nie było to miłe przywitanie; nie słyszała o uśmiechu, którym wchodzącego gościa powinien witać gospodarz? Chociażby gość był tylko kandydatem na ucznia? Ale co tam, popyta, odpowiem i wyjdę zadowolony. Jej nastrój to jej prywatna sprawa, ja mam tylko zrobić swoje.
Usiadłem w ławce naprzeciw mojej egzaminatorki. Spojrzała na mnie przeciągle. Widocznie próbowała ocenić, czy warto mnie dłużej popytać, czy też szybko spławić jako chłopczyka, który wyraźnie zbyt wysoko mierzy jak na swoje intelektualne możliwości.
Długo się jednak nie zastanawiała i zaczęła pytać z lektur szkolnych. Tego się nie obawiałem. Jedno, drugie, potem zadane trzecie pytanie nie sprawiły mi problemów. Zrezygnowała z kolejnych, dotyczących znajomości wymaganych przez program książek. Podała mi kartkę papieru oraz długopis i poleciła:
– Podyktuję ci tekst. Będziesz go zapisywał.
– Dobrze, pani profesor.
– Pisz więc...
Zacząłem przelewać na papier jej dyktando. Już po chwili zorientowałem się, że tekst jest tak zbudowany, aby sprawdzić znajomość ortografii; wiele wyrazów było pułapkami, wyjątkami od zasad pisowni. Nie obawiałem się tej części egzaminu. Nie miałem problemów z prawidłowym ich zapisaniem, najwyżej zrobię jeden lub dwa błędy, nie więcej.
Kostyczka skończyła dyktować, kiedy większość kartki pokryłem już pismem. Wzięła ją ode mnie i zaczęła czytać, wodząc po linijkach czerwonym długopisem. Obserwowałem uważnie – długopis dojechał do końca tekstu, ani razu się nie zatrzymując. Mimo wszystko odetchnąłem w duchu; każdy człowiek jest przecież omylny. Uff, nie znalazła błędu.
Lekko skrzywiła usta. Co jest, zamiast pochwalić, nie podoba się jej? Czym podpadłem? Dobrze wyczułem już przy wejściu, że jest nie w sosie. Ale to jej praca, a ja też nie przyszedłem w prywatną gościnę. Właściwie po co sobie głowę truję? Wszystko odpowiedziałem z lektur, błędów w dyktandzie też nie zrobiłem. Niech mi wreszcie profesorka wstawi piątkę z ustnego i będę mógł się cieszyć z przyjęcia do technikum. Nareszcie będę miał wolne, przede mną wakacje!
Zaskoczyła mnie. Już byłem rozluźniony, kiedy zadała mi kolejne pytanie:
– Noo, nawet dobrze, bez błędów. To powiedz mi jeszcze, kochanieńki, kiedy piszemy „ż” z kropką, a kiedy „erzet” i dlaczego.
cdn.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Wolę o przecinkach nie dyskutować z Tobą :)
O tej suchej, znaczy kostycznej, bym coś przeczytał jeszcze. Piszę - sucha, bo w wyobraźni mi się pojawiła postać "kostyczki". Zdaje się, ona jest w takim wieku, że już wyschła? Śmiało mogłaby zakazywać aborcji, no nie?
Tak, Legionie, "kostyczna", to nie tylko jędza i zgryźliwa osoba, ale i często sucha fizycznie. Nadawałaby się do pierwszego szeregu "bojowniczek o zakaz aborcji". Na pewno realizowałaby skrupulatnie w życiu prywatnym swoje hasło, bez żadnych odstępstw. Mogłaby nawet w manifestacji główny transparent nieść.
Co do kostyczki, która by mogła w pierwszym szeregu transparent dumnie dźwigać, a życiem prywatnym świadczyć o prawdziwości swojego hasła, dodam jeszcze, że za nią mogłyby maszerować dziewice wzbraniające się przed seksem, ale marzące o poczęciu niepokalanym. Najlepiej w czasie snu. Kolejno, przyszli emeryci, którzy nie odkładają funduszy na emeryturkę, licząc wyłącznie na ZUSik i prokreacyjną moc suwerena, mordoluje ze swoimi projektami zakazującymi tabletek, masturbacji, oglądania filmików porno i innych drobiazgów, które sprawiają rozkosz, Terlikowski z rodziną, która by niosła maskotki Pony do uroczystego spalenia, Oko targający za orzydle demona Gendera i Marek Dziewiecki z wiecznie tkwiącym bolcem w dupie, opowiadający o seksie, który jest nicością, oraz śmiercionośnych szkoleniach Gender.
Pomału się rozkręcam, co nie?
Tak sobie pomyślałem, całkiem teoretycznie... jest facet i jego kobieta. On z nią z jakichś powodów jeszcze nie współżył (obojętnie z jakich), ona nie miała innego mężczyzny. Ona mu mówi, że siadł na niej np. gołąbek, coś tam zagulgał i od tego zaszła w ciążę. On, zamiast dać kobiecie kopa i wypierniczyć ją z domu, przyjmuje to na wiarę i takie tam... ciąg dalszy i zakończenie w zależności od potrzeb i oczekiwań czytelników.
Jak myślisz, taka historyjka chwyci? Miałaby wzięcie?
Dlatego najpierw może być ten gołąbek, ale potem to ja bym ujawnił scenkę - którąś z wyżej przytoczonych, aby cały czar prysnął. Bo ja lubię, kiedy czar pryska. Taki ze mnie romantyk.
(autor), 2 godz. temu (22:34)
A imię jego legion... rozkręcasz się, Legionie.
To moja polisa, Hardy:
A imię moje jest Legion – schizofrenia. Blisko 1% ogólnej populacji w społeczeństwach cywilizowanych zapada na schizofrenię jednakże jak widać z przytoczonego cytatu z Pisma św., problem schorzeń psychicznych z objawami psychotycznymi występował już w starożytności, choć psychiatrzy pracujący wśród ludów tzw. pierwotnych podkreślają, że odsetek zachorowalności na schizofrenię jest wśród nich znacznie niższy niż w społeczeństwach cywilizowanych. Około jednej czwartej do połowy pacjentów szpitali psychiatrycznych stanowią chorzy na schizofrenię.
Świadków mam całą masę, którzy w razie czego zaświadczą o moim rozszczepieniu. Zresztą tutaj mi już wielokrotnie sugerowaną tę jednostkę chorobową. Musiałbym się tylko zdecydować, czy cierpię na schizofrenię prostą, hebefreniczną, katatoniczną, paranoidalną, czy jeszcze inną. Dlatego, że każda daje inne objawy, o czym wiedzą biegli psychiatrzy sądowi. Chociaż myślę, że mógłbym im zaprezentować kompilację objawów. Przy okazji, któryś by się na mnie potem habilitował. Życie.
Na podstawie samego bredzenia nie da się schizofrenika zamknąć, tym bardziej takiego, który ma pojęcie o procedurach i może wywołać międzynarodowy skandal. Tragiczny w skutkach dla rządu.
"Romantyku,jak baka mydlana,nie pryskaj od tego jest prysznic.A od wiary jets sama wiara w człowieku.Brk wiary to wieczne poszukiwanie dowodow na niewiarę".
Po bace jest już czysta filozofia. Czyli dylemat, czy dowodów na niewiarę mam szukać w sobie, czy na zewnątrz?