Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2017-05-28 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2557 |
Przez osłonięte moskitierami, otwarte zawsze tylko nocą okna dzień w dzień słyszymy monotonne cykanie jakichś upartych nocnych koncertmistrzów - to... cykady? (ni dzieci, ni dorośli nie znają ich nazwy) - nudne męczliwe rzępolenie miliona orkiestrantów, którzy *tysiącem srebrnych nożyc szybko strzygą ciszę*... Po wschodzie słońca niestrudzeni ci muzykanci wreszcie odkładają swoje kastaniety i te czynele i idą widać spać... skoro włącza się kolejna, nowa i świeża, dzienna tym razem orkiestra, z nowym zapasem sił oraz *lepszym* repertuarem - i powietrze owadami drga, aż w uszach dzwoni od zmroku do zmroku.
Często jeździmy - razem czy każdy osobno - i to w promieniu ładnych kilku kilometrów... na rowerach (??), do czego zachęcają i dzielny przykład Piotrka z Martą, i ta szachownica cichych sielskich ulic, upstrzona znakami stopu i setką skrzyżowań. Na poboczach po obu stronach nieskończone rzędy zaparkowanych samochodów, widoczność dodatkowo ogranicza ta wszechobecna kipiąca zieleń, jak u nas dzikie zarośla, wieczne jakieś żywopłoty; wszelkie manewry na takim polu utrudnione maksymalnie... ale - jeździmy. Jakoś :) Tym bardziej dzielnie, że tutejsi kierowcy - lud uprzejmy, uprzedzająco grzeczny, chętny do ustępstw na rzecz *gołego* bezbronnego rowerzysty; zero wariatów drogowych przez tyle bitych tygodni!
Podczas jednego z takich samotnych rajdów, zsiadłszy z górala, na dachu jakiejś willi, opuszczonej wyraźnie, ni stąd, ni zowąd ujrzałam... trzy rozbrykane... kotki, pomyślałby zapewne każdy... Nie, to zbyt banalne: ujrzałam dwa młode... szopki (??) z matką chyba; jeden z nich wysuwał co i rusz łebek z pokaźnej szpary na krawędzi dachówki, a drugi siedział przytulony do swojej rodzicielki, i wszystkie zachowywały się cichutko. Myślałam w pierwszej chwili, że to jakieś... dziwaczne pierścienioogoniaste, madagaskarskie... małpki?? Ponieważ zsiadłam z roweru, natychmiast to zarejestrowały - i zamarły w bezruchu. Po chwili ten w szparze schował się, a za nim jak dwa te duchy bezszelestnie zniknęły matka i braciszek - i dopiero wtedy zauważyłam leżącego przy kominie, śpiącego chyba, trzeciego małego szopka! W sercu potężnego od dwóch stuleci megapolis - dzikie szopy?? Jakiś cud... Dom był DOSŁOWNIE zabity dechami (na czas nieobecności gospodarza?); drewniane żaluzje opuszczone na głucho, potężną sztabą zasunięte oba wejścia, szpara pod dachówką w sam raz jak znalazł, i z dachu smętnie zwisa spory kawał rury-rynny-ścieżki zdrowia: doskonała wymarzona *porodówka* dla oczekującej rozwiązania czułej szopków trojga mamuni!
Każdego wieczoru codziennie wszędzie tutaj rozlega się melodyjny piękny flet jakiegoś ptaka, którego w końcu jakoś udało mi się rozpoznać na tyle, że odnalazłam go *w chórze lasu*: był to olśniewający niewielki ptaszeczek, ubarwiony kraśno, jak papużka: siedział na skraju gałązki wysoko na drzewie i śpiewał zachwycającą swoją śpiewankę, co przypominało trochę piękne naszej żółtej wilgi piosnki na deszcz... Niestety, mimo tych codziennych cudownych śpiewanek *papużki* już tyle tygodni nic jednak nie pada! Susza straszna, jak na Saharze...
Co rano budzą mnie ordynarne wrzaski innego jakiegoś ptaka, ale *co to za ptaszek*? Antosiaki i Motyle nie są ornitologami, i kogo tu - oraz jak?? - o to zapytać!
Jest tutaj taka stara tradycja, że każdego roku miejscowi Longislandczycy po sąsiedzku całą swoją ulicą świętują... *siebie samych*, urządzając tzw. block party - szczególny dzień, który obchodzi się całymi przyległymi do adresu rodzinami. Bardzo to integruje tych ludzi zewsząd i znikąd (na naszej Beachview St. mieszkają wszystkie narody) - i scala jako *naszych*!
U nas termin tego świętowania zawsze przypada na 1. niedzielę sierpnia, więc tego dnia po południu, kiedy upał wreszcie nieco opada, a rodzice wrócili już z pracy (tak-tak! oni też tutaj ciężko pracują!), wylega na dwór kto żyw: dzieciaki przystrajają balonikami, kwieciem czy festonami własne posesje - przypominam: nie ma tu żadnych murów, płotów, ni ogrodzeń! - mama wynosi na tacach pyszności, tato rozstawia stoły i siedziska, zaproszony przez mieszkańców DJ zapuszcza łomot decybeli country czy innego rock-and-rolla - i... jedziemy!! WOW!!! Co za moc i potęga!
Cała nasza nieskończona ulica jest wcześniej - oczywiście! - wyłączona z ruchu, i radiowozy policji pilnują, by nikomu nie stała się żadna krzywda! Pilnują skutecznie!
Dzieciarnia uczestniczy w pasjonujących zabawach, zawodach i konkursach, uprzednio już przygotowanych przez jakąś prężną mamę czy usportowionego ojca. Rodzice, zaproszeni sąsiedzi z pobliskiej przecznicy, *krewni i znajomi Królika Królika* grają w bingo, wielu tańczy do własnej muzyki, słychać śmiechy, wrzaski szczęścia maluchów - jest radośnie i prawdziwie na luzie. Żadnych oficjalnych sztywniackich wystąpień, nie obowiązuje żaden strój szczególny, nie obowiązuje dęta atmosfera celabracji, żadna cholerna pompa! i większość biega na bosaka w szerokich przewiewnych gaciach... Dla mnie bomba! kapitalny relaks i ta zabawa pyszna do późnej nocy!
I NIKT SIĘ NIE U-PI-JA!!!