Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2017-05-30 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2521 |
Martha zdała w tym roku do 4. klasy, Peter - do 6. Ich szkoła jest blisko, może kwadrans drogi pieszo od domu. To długi, na pół kilometra może?? parterowy - co podkreślam - wieloskrzydłowy budynek, załamany w kilku miejscach pod kątem prostym i otoczony zewsząd rozległym na pół kilometra gołym trawnikiem. Niskie duże okna bez parapetów w razie pożaru umożliwiają natychmiastową bezpieczną ewakuację tysięcy maluchów! Zero krzaczorów, żywopłotów, zero barier, zero ograniczeń. Ogrodzone jest wysoką siatką wyłącznie boisko szkolne, zresztą o powierzchni niejednego u nas w Polsce stadionu.
Dzieciarnia wylatuje po lekcjach na złamanie karku na te nieskończone trawniki i pędzi dalej pół kilometra wprost na te wszystkie w prostokącie ulice. Cały teren szkoły mieści się dokładnie w takim ogromnym kwartale, a sama szkoła jest w jego centrum, więc zanim te uczniaki, biegnące do domu, dotrą do 1. krawężnika, już od wyjścia świetnie widzą całą tę otwartą przestrzeń, zaparkowane i w ruchu ciągłym samochody - i o żadnej jakiejś kolizji czy wypadku mowy nie ma! i być nie może! Genialnie prosty, przyjazny dziecku układ szkolnych zabudowań i całej tej szkolnej infrastruktury! w Nowym Jorku? gdzie cena 1 metra kwadratowego jest bodaj najwyższa na świecie?? Wszystko dookoła, od szkolnego progu po ruchliwe ulice, na kilometr widać i słychać! wszystko jest w polu dziecięcej eksplorującej świadomości!
Dlaczego u nas, w kraju tak tanim jak ten barszcz, budujemy szkoły-molochy - wielokondygnacyjne pułapki, zlokalizowane najczęściej tuż przy ruchliwej szosie i schowane przy tzw. malowniczych nasadzeniach czyli w gęstej chaszczarni/krzaczarni, gdzie tak zapraszająco łatwo i o tego uczniowskiego na każdej przerwie szluga tego papieroska z trawką, i - nawet - o tego prosto z gwinta czy z tej puszki z kolesiem łyczka??
Część dzieci jest dowożona tutaj archaicznie wyglądającymi, pomarańczowymi - i kolor ten jest nieprzypadkowy! - autobusami, znanymi nam z amerykańskich filmów jeszcze z przedwojnia; cała reszta młodzieży dochodzi na piechty, wypisz-wymaluj, jak te nasze wioskowe dzieciaki.
Trawniki wokół szkoły na tej ogromnej otwartej przestrzeni są akuratnie przystrzyżone, ale że nikt ich latem nie podlewa, więc po 5 tygodniach ostrej suszy wszystko uschło na wiór i wygląda dosyć żałośnie :( W samej szkole żywego ducha... Martwota... Wielkie niskie okna zasłonięte żaluzjami... Wakacje.
Energia elektryczna przesyłana jest na Long Island NAD ZIEMIĄ plątaniną linii wysokiego napięcia, biegnących wzdłuż wszystkich ulic grubymi kablami od jednego potężnego drewnianego słupa do drugiego. Sieć tych kabli rzuca się w oczy i przypomnina mi takusieńką samą, identyczną sieć kabli i drewnianych ogromnych słupów - w Rosji. Wyraźnie widać, że i w Ameryce, i w rosyjskiej tajdze *drzew-ci mamy dostatek*. Od każdego takiego wielkiego słupa promieniście wiązkami rozchodzą się przewody w kierunku najbliższych posesji. Schemat jest jeden: wszystkie domy stoją w dwóch długich rzędach *plecami* do siebie w prostokącie 4 ulic - i *twarzami* do podjazdów; wzdłuż obu krawężników parkują samochody, no, i stoją te ogromne drewniane słupy. I wszędzie nad głową wiszą istną plątaniną te grube kable. Gdyby tak policzyć wszystkie te słupy bodaj tylko na naszej Beachview St., mielibyśmy las cały!
8.08.1998 r.
Widziałam dzisiaj przed jednym z domów na ościennej ulicy hiszpańskojęzyczną rodzinkę, wyprzedającą całe swoje zbędne bogactwo: dziecięce i młodzieżowe wyprane i wyprasowane porozwieszanne na krzakach i drzewkach ciuchy, powystawiane na stole i wprost na trawniku jakieś serwisy rodzinne, talerze, patery, figurynki za 8 $, za 1 $. Pani domu (a może jej służąca? - co zamożniejsi Amerykanie mają tu przecież także swoją służbę) siedziała sobie na kocyku w towarzystwie podlotka i drobnej dziatwy - są wakacje - i opalała przy okazji swoje nogi. Słonko grzało cudnie, dzieciaki brykały, i dzień był chociaż dla kogoś rozumny, piękny i pełen treści..
Wyprzedaże takie są tutaj na porządku dziennym - i są tak oczywiste, jak oddychanie. U nas to nie do pomyślenia: wolimy coś wyrzucić prosto i na chama w te krzaki albo cichcem postawić przy śmietnikach nocą, *kiedy nikt nie widzi* - tacy z nas dumni i hardzi jaśnie hrabiowie!