Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2017-06-25 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2041 |
Ciepły powiew nadleciał od pól, mokradeł. Dzień staje się duszny, wilgotny. Podkasane mgły, ukazują dolinę gehenny. Wstydliwy teatr planety. Miasto przegląda się w odbiciach, niczym kobieta patrząca w lustro. Płatek kwiatu opada jak zsunięta suknia. Na portalu kamienicy, kariatydy ukazują piersi, skąpane w blasku słońca. Chcą wyjść z kamienia do naturalnego miejsca, piękna.
Takie chwile chciałbym zatrzymać w zastygłej żelatynie.
Dryfuję. Nie ma powrotu do poprzedniego życia. Mojej łąki, dzikich kwiatów, brzęczących pszczół. Tych wszystkich rzeczy. Pani fantazja od snów, zniekształca linię plastyczną. Ten moment chciałbym uwieńczyć pod błyszczącym werniksem.
Z klepsydry opadł wszystek piasek. Srebrne konie pogubiły podkowy. Hefajstos umarł. Ostatni sens przeprawy na drugą stronę.
Na czarno białej fotografii w zakurzonym albumie, kobieta i mężczyzna. Drzewo genealogiczne. Biały kwadracik czeka na moją podobiznę.
-Dlatego proszę szanownego starca o rozgrzeszenie
-Ucałuj moją długą, siwą brodę
-Pójdę na naradę
-Myślałem, że jesteś spółką jednoosobową
-Myślenie szkodzi i zabija
-Poczekaj na dole - zadzwonię
-Skąd ja to znam
-Na mnie możesz liczyć
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Dolina gehenny - cóż za widok! Dech zapiera...