Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2017-07-26 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1862 |
Gdy detektyw z całą resztą dotarli na miejsce, skąd dobiegł wystrzał, było już za późno. Na ziemi leżał technik policyjny, a nad nim stał Rurk z pistoletem w ręku i dumą na twarzy. Obok niego kręcił się skośnooki blondyn z przestraszoną miną.
- Kto tak krzyczał? - zapytał komisarz.
- Ja. Znalazłem zabójcę. Rurk go zastrzelił - stwierdził skośnooki blondyn.
- On nie ma pozwolenia na broń.
- Zabrał mi pistolet.
- Dobra robota - pogratulował mu komisarz. - Śledztwo zakończone.
- Chwileczkę! Nadal nie wiemy, czy to na pewno nasz technik był zabójcą.
- Jasne, że tak. Ma to wypisane na twarzy.
- Gdzie? Nie widzę śladów długopisu.
- To takie powiedzenie. Facet próbował zatrzeć ślady. Zanim Rurk go zastrzelił, powiedział, że zaatakował zarówno kobietę jak i tego faceta w kominiarce. Przyznał się też do popełnienia wszystkich nierozwiązanych zbrodni z ostatnich sześćdziesięciu lat.
- Ale on mi wygląda najwyżej na trzydziestolatka.
- Pozory mylą. Pewnie był starszy od mojej babci, ale dobrze się maskował. I tak zaraz umarłby ze starości. W dodatku miał przy sobie TO.
Blondyn wystawił otwartą dłoń. Leżała na niej zużyta prezerwatywa.
- Nie, zaraz, mam to w drugiej ręce.
Detektyw przyjrzał się. Ową rzeczą był pierścionek zaręczynowy.
- Chciał się komuś oświadczyć?
- Wyciągnął go z kieszeni faceta w kominiarce. Rurk może potwierdzić.
- Nie przeszukaliście wcześniej ciała?
- Michael miał to zrobić.
- Nieprawda, Peter powiedział, że przeszuka.
- John mówił, że to zrobi.
- Dobra, dość! - zakrzyknął komisarz. - Tak do niczego nie dojdziemy. Nasz biedny technik policyjny. Skończył technikum, a teraz tak skończył. Wszyscy są podenerwowani. Zaraz wystrzelamy się jak kaczki.
- Kaczki nie potrafią strzelać.
- Powiedz to tym gołębiom, które non stop puszczają pociski na mój samochód. Wracając do sprawy... Możliwe, że pozbyliśmy się niewinnego człowieka. Trzeba to zatuszować. Michael, podrobisz odpowiednie dokumenty.
- Tak jest, szefie. Ale czy nikt nie zauważy, ze zaginął?
- Kto jest do niego podobny? Michael, zastąp tego zastrzelonego. Dam ci podwyżkę.
- Niech Gilbert go zastąpi. On ma doświadczenie w aktorstwie.
- Zaraz, to ten, co go nie ma?
- Tak.
- Przecież zwolniłem drania. Albo dobra, zrobię to później. Niech się do czegoś przyda. A co z tym zabójcą? Znaleźliśmy go, czy nie?
- Teoretycznie tak. Dokumenty już prawie podrobione.
- Michael, zapisz to w aktach. Sprawa zakończona.
- Chwileczkę - wtrącił detektyw. - Nie ma stu procentowej pewności, w zasadzie jest stu procentowa niepewność.
- No nie, znów sprawy się komplikują. Co teraz?
- Standardowo, szukajmy zabójcy zabójcy. To chyba proste.
- Mamy trop, ten pierścionek. Trzeba znaleźć męża ofiary. Mógł chcieć się zemścić.
- Męża tego Chińczyka?
- Nie, tej drugiej ofiary.
- Pańskiego brata?
- Nie! Chodzi mi o tę kobietę. Gdzie ona jest?
Wszyscy rozejrzeli się dookoła, ale nie dostrzegli nic interesującego.
- Zniknęła. Pewnie ktoś ją zgwałcił pod naszą nieobecność.
- Tu jestem! - krzyknęła kobieta. Wyszła zza wozu policyjnego.
- Co pani tam robiła?
- Nic, naprawdę. Kilka pompek dla zdrowia.
- Dlaczego ma pani zakrwawione ręce?
- Skaleczyłam się. Wpadłam w krzak róży.
- Na pani sukience jest więcej krwi niż na ubraniu rzeźnika.
- To był duży krzak.
- Aha, ma pani męża?
- Nie. Nikogo takiego sobie nie przypominam.
- Ja mam tak samo z żoną - westchnął komisarz. - To nam komplikuje tę wyjątkowo skomplikowaną sprawę. Już prawie mieliśmy tego męża - zabójcę.
- Czy przypadkiem nie miała pani na palcu pierścionka? - zainteresował się detektyw.
- Tak. Ktoś go zabrał!
- Czy to może pani zguba? - zapytał detektyw, pokazując pierścionek, wyrwany z rąk skośnookiemu blondynowi.
-Zgadza się. Gdzie go pan znalazł?
- Człowiek, który panią zaatakował miał go w kieszeni. Prawdopodobnie ściągnął z palca, gdy panią uderzył. W takim razie zapytam inaczej. Czy ma pani chłopaka?
- Chce pan ze mną chodzić?
- Nie. To znaczy... A zgodzi się pani?
- Oczywiście, że nie. Mam narzeczonego, który dał mi ten pierścionek.
- Szkoda. Oczywiście to było czysto służbowe pytanie. W takim razie, gdy znajdziemy pani kochanka prawdopodobnie zakończymy sprawę.
- Ale on już tu jest...
Do przodu przepchnął się wysoki czarnoskóry policjant. Kobieta sięgała mu nieco powyżej pasa.
- Pedro!
- Lucildo!
Uścisnęli się, słychać było trzask pękających żeber.
- Auu, nie tak mocno - jęknął Afroamerykanin.
- Przepraszam. Gdzie byłeś?
- Patrolowałem teren, upolowałem jelenia. Będzie na kolację.
- Ty jesteś zabójcą? Dlaczego wcześniej się nie przyznałeś? - oburzył się komisarz. - Oszczędzilibyśmy sobie kłopotu.
- Ja? Przecież jest teraz sezon łowiecki. Upolowałem tylko jednego małego jelenia.
- Małego? Ty zboczony kłusowniku.
- Nie no, był taki średni. W zasadzie to nawet duży.
- Jak duży?
- Bardzo duży.
- Załatwiłeś samca alfa, przywódcę stada. Za to grozi grzywna w wysokości trzystu dolarów.
- Trzysta dolarów - szepnął detektyw.
- No właśnie powiedziałem.
- Aha. Myślałem, że pyta pan, ile nam brakuje w tym miesiącu.
- No właśnie. Trzysta dolarów grzywny, płatne w gotówce.
- Zaraz, on zabił także zabójcę i naszego technika - rzucił któryś z funkcjonariuszy.
- Nie, technika zastrzelił Rurk.
- Tamtego zabójcę załatwił ktoś inny - usprawiedliwiał się Pedro. - Mam alibi. Był przy mnie John.
- Nie, ja byłem gdzie indziej. Przy tobie był John.
- No właśnie mówię.
- Chciałem powiedzieć Michael.
- Wcale nie. Ja wtedy spałem. Miałem ciężki dzień. - zaprotestował Michael.
- To pan był wtedy pod drzewem? - zaciekawił się detektyw. - Wziąłem pana za trupa.
- Co prawda jestem blady, ale...
- Więc ma pan alibi. Tylko Pedro nadal go nie ma.
- Czy naprawdę nikt nie widział dwumetrowego Afroamerykanina? - zdziwił się komisarz.
- Patrolowałem teren z Michaelem - powiedział Pedro. - Potem przybiegliśmy na miejsce zbrodni zobaczyć, co się stało. Nad facetem w kominiarce pochylał się Chińczyk.
- Nie Chińczyk, tylko ja - oburzył się skośnooki blondyn.
- Jak w ogóle masz na imię?
- Tsieng Tsa Tsung Mojang.
- Dobra, nieważne. Ten pieprzony Chińczyk stał nad nim i coś wkładał...
- Zboczeniec.
- Włożył mu coś do kieszeni. Kurczę, to był pierścionek, który dałem Lucindzie. W pierwszej chwili tego nie skojarzyłem.
- Co? To nieprawda. Przeszukiwałem tylko ciało.
- Podobno nikt go nie przeszukiwał.
- Nie no, Michael miał to zrobić.
- Wcale nie, bo John.
- Dość! Mam już tego dosyć! Robię sobie przerwę. Kto ma zaparzacz do herbaty?
- Ja, ale nie ma go gdzie podpiąć.
- No tak, jesteśmy w lesie. Dlaczego nie na przykład w elektrowni?
- Tam byliśmy w zeszłym tygodniu. Ukradłem im trochę prądu i wyniosłem w słoiku.
- Racja. Na czym skończyliśmy?
- Chciał pan pić herbatę.
- Tak, ale nie ma zaparzacza.
- Tak naprawdę...
- Cisza! Wracamy do śledztwa. Ten wysoki gość jest winny czy nie? Masz na imię Pedro, tak?
- Zgadza się. Ja tylko zastrzeliłem łosia... Nie! To był jeleń!
- Pomylił się. Bardzo podejrzane. - Rzucił ktoś z tłumu, który zebrał się nie wiadomo skąd.
- To z nerwów, naprawdę.
- Chwileczkę. A Chińczyk?
- Nazywam się... - zaczął blondyn.
- Nie obchodzi mnie to! Podrzuciłeś pierścionek?
- Po co miałbym to robić? Pedro kłamie.
- Kłamie i myli się. To podejrzane.
- Rasiści. Wszystko przez to, że jestem czarny?
- Zostawcie mój skarb w spokoju. On jest niewinny - Lucinda zaczęła bronić ukochanego.
- To Rurk strzelał! - krzyknął ktoś. - On zabił wszystkich!
- Co? Gdzie się podział Rurk? Odpowie za wielokrotne zabójstwo.
- Nic nie zrobiłem - dobiegł skądś głos Rurka.
- Gdzie jesteś? - zapytał zbity z tropu komisarz.
- Tutaj.
Komisarz skierował wzrok w dół.
- Dlaczego leżysz na ziemi?
- Ten pieprzony Chińczyk mnie wywrócił, gdy uciekał.
- Który Chińczyk?
- Ten pieprzony - rzekł niepewnie Rurk.
- Pewnie Michael.
- Hej, to nie ja. To John jest pieprzony.
- Wcale nie, wszystkiemu winien Alfred.
- Kto to jest Alfred?
- Nie wiem, tak rzuciłem bez sensu. Chciałem powiedzieć Gilbert.
- Ten, którego miałem wyrzucić? Jak mógł uciec, skoro go nie ma?
- Chodziło mi o... Tsieng Tsa Tsunga - dokończył powoli Rurk. - Skośnookiego blondyna.
- Uciekł? Winny zawsze ucieka. Łapać drania! - zakrzyknął komisarz i ruszył w pościg, a zanim cała reszta.
- Zaraz! On niczego nie zrobił.
Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli na detektywa, który rzucił te śmiałe słowa.
ratings: acceptable / bad
Żałosne, że tak słaby tekst nawiązuje do tego tytułu.
ratings: very good / very good
ratings: perfect / excellent
W konwencji "Dialogów na 4 nogi" Jonasza Kofty i Stefana Friedmana - to satyra na policyjno-detektywistyczną amerykańską literaturę sensacyjną (?? szczęśliwie włącznie z zabitym wszyscy bohaterowie noszą nie nasze imiona)