Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2017-07-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1708 |
Detektyw chwilę zwlekał z odpowiedzią, aż w końcu rzekł:
- Skośnooki blondyn nikogo nie załatwił, co najwyżej tylko podrzucił pierścionek. Miałem go cały czas na oku.
- Wytrzymałe ma pan to oko. Dlaczego więc uciekał?
- Wytłumaczę później. Według mnie zostają trzej podejrzani. John, Rurk i...
Nagle John wyciągnął broń i przyłożył ją do głowy Rurka.
- Nie ruszać się. Nie chcę nikogo krzywdzić, ale pozwólcie mi odejść.
- Zabiłeś mojego brata? - zapytał zdziwiony komisarz.
- Nie, ale i tak mi nie uwierzycie.
-Masz rację. Proszę w takim razie nie robić głupstw.
- Bo co? Wypuścicie mnie?
- Zastrzelimy jak tylko puścisz Rurka.
- Więc go nie puszczę. Nie ze mną te numery.
- Jakie są twoje warunki? - zapytał komisarz, a po cichu rzucił do detektywa. - Spokojnie, mam doświadczenie w takich sprawach.
- Chcę dwieście tysięcy dolarów i helikopter.
- Ktoś ma drobne? Nikt? No cóż, helikoptera też nie mamy. Możemy załatwić forsę do jutra rano.
- To za długo.
- Dostanie pan jutro pieniądze albo nic dzisiaj.
- W takim razie wybieram nic dzisiaj.
- Okej, czyli po kłopocie? Myślałem, że będzie trudniej.
John puścił Rurka i w tym samym momencie został postrzelony przez komisarza.
- Za co? - jęknął ranny. - Przecież puściłem zakładnika.
- No właśnie. Nie taka była umowa? Zresztą nieważne. To tylko małe skaleczenie.
- Odstrzelił mi pan pół ręki.
- Proszę się nie denerwować i opanować gniew. Nadal nie mamy zabójcy.
- Kto zginął? - zapytała postać stojąca za komisarzem. Był to jego brat, znaleziony w kominiarce na brzegu rzeki.
- Co? Mervin? Skąd się tu wziąłeś?
- Przyszedłem po pieniądze.
- Przecież jesteś martwy.
- Czy to wystarczający powód, by nie oddać mi forsy?
- Pięć lat temu ci wszystko zwróciłem.
- Nieprawda, nie kłam mi tu.
- Zaraz, to pański brat? - wtrącił się detektyw, ale został zlekceważony. Komisarz był wyraźnie rozsierdzony.
- Dlaczego zaatakowałeś tamtą kobietę?
- Przecież jestem zboczeńcem. Nie wiedziałeś?
- Muszę cię zamknąć albo zastrzelić.
- Ja ci zaraz dam, ty fiucie.
- Teraz mnie wkurzyłeś. Przywalić ci?
- O, wal śmiało, stary zgrzybiały dziadu.
Mimo zapewnień komisarz zamiast użyć pięści wyciągnął broń i wystrzelił. Spłoszył tym ptaki, które lecąc narobiły mu na czapkę. Marvin zatoczył się do tyłu i został porwany przez silny prąd.
- Trzeba zanotować, że zginął w walce ze stadem rekinów. Przynajmniej nikt nie będzie zadawał niewygodnych pytań.
- Wygląda na to, że to pan jest zabójcą, którego szukamy - szepnął detektyw.
- Naprawdę? Więc to koniec śledztwa?
- W pewnym sensie. Teraz trzeba jeszcze uzupełnić formalności.
- Mniejsza o to. Wreszcie będę mógł wrócić do domu. Michael podrobi tylko odpowiednie dokumenty. Michael? Michael!
- Chyba ktoś go sprzątnął, panie komisarzu - doniósł Rurk.
Michael zaginął i najpewniej zginął. Znaleźli tylko jego palec. To było bardzo stresujące.
- Czy to na pewno nie jest to, co myślę? - zapytał komisarz.
- Nie, to na sto procent palec.
- Może po prostu komuś odpadł. Nie róbmy afery.
- Podsumujmy, zostało nas siedmioro. Pedro, Lucinda, Rurk, ja i pan oraz jeszcze tych dwóch gliniarzy, którzy i tak zaraz zginą - powiedział detektyw do komisarza. - Ktoś po kolei nas wykańcza, podrzucając coraz to nowsze dowody zbrodni. Jakby chciał się z nami bawić albo zależało mu na tym, byśmy nie odjechali przed zmrokiem.
- Rurk, dlaczego trzymasz w rękach zakrwawioną piłę?
- Znalazłem ją w samochodzie.
- Przecież ty nie masz samochodu.
- W tym należącym do komisarza - rzekł Rurk z tępym wyrazem twarzy.
Wszystkie spojrzenia utkwiły w komisarzu, który zaczął nerwowo przebierać nogami.
- Nie wiem, skąd się tam wzięła. Może ciąłem nią drewno.
- Dlaczego jest na niej krew?
- Musiałem skaleczyć jakiegoś robaka. Chyba że to farba. Ostatnio malowałem mieszkanie, a nie miałem pędzla ani wałka. Lubię czasem poeksperymentować. Niekiedy pracuję jako drwal, dorabiam sobie do pensji.
- Zarabia pan cztery razy więcej od nas.
- Ale ja mam żonę i duży dom.
- Chwileczkę, coś sobie przypomniałem...
Detektyw podszedł do Lucindy, która o mało nie zemdlała. Miał nadzieję, że to nie z powodu jego zapachu.
- Pani wychodziła zza radiowozu, miała zakrwawione ręce.
- Mówiłam już, że...
- Kłamie pani. Czytam z pani twarzy jak z otwartej rozkładówki Playboya.
- Dobrze. Ja to zrobiłam. Bałam się, że skażecie Pedra.
- Dlaczego?
Nagle Pedro wyciągnął sporego gnata i strzelił do dwóch stojących najbliżej gliniarzy. Przezornie ubrali oni kamizelki kuloodporne, ale były chińskie, więc przepuściły wszystkie kule.
- On ich zranił! - krzyknął komisarz. - To jakiś czarnoskóry szaleniec.
- To, że kogoś zastrzeliłem, nie powoduje, że możecie mnie obmawiać. Jesteście rasistami, od początku to wiedziałem.
- Proszę się uspokoić.
- Nic z tego. Wiedziałem, że moja kryminalna przeszłość w końcu wypłynie. Tak, to ja załatwiłem wszystkich.
- Ty rasisto! - ryknął komisarz i rzucił się na Pedra. Ten z rozmachem uderzył go w głowę swoją spluwą.
- Zamknąć się! Teraz to ja dyktuję warunki. Dostałem cynk, że w naszej policji jest psychopata. Domyśliłem się, że o mnie chodzi, więc musiałem działać, bo gliniarze byli na moim tropie. Namówiłem narzeczoną na ten sprytny plan. Miała udawać poszkodowaną, dla niepoznaki walnąłem ją młotem. Musiałem odwrócić uwagę wszystkich i wymyślić zbrodnię tak skomplikowaną, by zeszło wam do jutra rano.
- Czemu akurat tak?
- Cisza! Bo wtedy miałem dostać wypłatę i uciec z narzeczoną zagranicę. Ten zboczeniec w kominiarce pojawił się przypadkiem, więc żeby było ciekawiej jemu też przyładowałem, a potem dopisałem kilka słów w pamiętniku i podrzuciłem pierścionek do kieszeni. Zastrzeliłem technika i przekonałem Rurka, by się do tego przyznał, bo był to groźny zabójca. Potem jeszcze moja narzeczona miała mu uciąć palec i podrzucić dla zmyłki, ale zrobiła to tak nieudolnie, że wszystko się spieprzyło.
- Po co nam o tym, do cholery, mówisz?
- Nie wiem. Mogłem milczeć, ale co by to zmieniło?
- Nie miałbyś procesu z połowy kodeksu karnego.
- No tak. Za późno. Teraz was wszystkich zastrzelę.
- Czekaj. Jeszcze się dogadamy. W dodatku masz tylko dwa naboje.
- Nieprawda.
Pedro wystrzelił trzykrotnie w powietrze.
- I co? Blefowałeś. Były trzy.
- Dobra, brać go!
- Jak? Nadal jest dwa razy wyższy.
- No to co? Czy wszystko muszę robić sam?
Komisarz wstał, by znowu dostać w głowę, tym razem pięścią. Pedro odrzucił pistolet i zaczął uciekać. Nie udało mu się oddalić, bo wpadł w pułapkę na niedźwiedzie, zastawioną przez myśliwego-psychopatę.
- Ha. I co, teraz się nie stawiasz? Już nie jesteś taki wysoki, co?- zaśmiał się komisarz.
- Jasne, że jestem. I nadal mam siłę w rękach.
Komisarz dostał w twarz po raz trzeci, więc się zamknął. Afroamerykanin został pojmany i zapakowany do radiowozu.
- Jestem spóźniony. I co ja teraz powiem żonie?
- Że miał pan pracowity dzień.
- Przynajmniej zdążę jeszcze na spotkanie z dziwkami.
Wsiedli do samochodu i odjechali wąską ścieżką. Po chwili jednak komisarz kogoś potrącił.
- To tylko wiewiórka - powiedział.
- Ale ten koleś nadal leży na masce.
- Już nie leży. To pewnie jakiś pijak.
- Podobny do tego poszukiwanego psychopaty o pseudonimie Kszyk.
- Tym lepiej. Nawet po pracy zwalczam przestępczość.
KONIEC
ratings: perfect / excellent
A jak inaczej ten policyjny świat satyry i groteski (patrz sugerowany gatunek literacki) postrzegać?!
a nie u nas!