Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2017-11-09 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2189 |
Od chwili wejścia w życie ustawy o kapitalnym remoncie ideałów, poczęło dokuczać nam świeżutkie spojrzenie na zasraną rzeczywistość. Zaczęła się więc totalna ruchawka; wśród poprawiaczy zamierzchłych wydarzeń powstał tumult i prawie że konstruktywny ferment, a na grono uczonych wygwizdanych przez niejedną uczelnię, czyli na otoczenie chwilowych notabli, czyli choreografów postępu, spadła opętana radość.
Wynajęci do drażnienia politycznych przeciwników, spisywali się bez zarzutu; na wyprzódki, w dokumentnie plugawym przyobleczeniu, strojąc drwiąco-zatroskane miny i jawnie szydząc z ich uczuć, miotali się po sejmowych trybunach w nieustannym akompaniamencie aprobaty tej części sali, która podzielała ich poglądy. A im bardziej udawało im się rozwścieczyć drugą połowę sali, tym częściej byli wysyłani na główną linię frontu.
Z kopyta ruszyli więc i jedni i drudzy uczestnicy partyjnych gier. Prawicowcy, którzy jako ugrupowanie zaciężnych religiantów, stanowili sejmową większość, z nabożną pieśnią na pontyfikalnych ustach, pod nierealnym hasłem zjednoczenia berła z kropidłem, ruszyły do boju.
A za nimi ciągnęły istne kawalkady umysłowych maruderów. A wśród nich pętał się zatęchły narybek administracyjnych kadr: watahy złożone z przysłowiowych córek leśniczego.
Tak jedni, jak i drudzy amatorzy jakiejkolwiek rabacji, lawiranci, opoje i markietanki z wachlarzami, drapali się na sejmowe gęgalnice, by zabierać nawiedzony głos.
*
Przed zatwierdzeniem ustawy zakazującej wiary w heliocentryzm, Ziemia, a razem z nią – Polska, klęczała na peryferiach wszechświata, podczas gdy wszem i wobec, i każdemu z oddzielna wiadomo, że nie potrafimy wydolić bez narzekania. Uwielbiamy obnosić się ze swoimi boleściami, gramolić na świecznik dla znerwicowanych palantów, by zaprezentować kreację z męczeństwa.
Niepostrzeżenie zmierzamy do umysłowych jaskiń. Z lubością tworzymy kolejne zsyłki, wygnania, nowe upodlenia i nieszczęścia. Pchamy się we własne sidła. Z upojeniem nurzamy w minionym kombatanctwie. Wystawiamy na pokaz nasz nędzny, nieudany i zapętlony los; jak na licytacji niewolników, razem z przebrzmiałą urodą, popsutym uzębieniem i krótszą nogą.
Nachalnie wdzięczymy się do potencjalnych nabywców naszej niedoli. Zadajemy im zalotne pytanie: kto da więcej za nasze wrzody, kupi nas na dobre czy złe. Czy rozdzieramy szaty w sposób wystarczająco żałosny, a nasz ból jest bardziej twarzowy z profilu lub mniej en face? W jaki sposób mamy się ustawić, aby uzyskać większą cenę?
Wolność nas oszołomiła, przytłoczyła rozmiarami. Nie wiemy, co zrobić z jej nadmiarem. Wyzwoleni od łańcucha wczorajszych norm, reguł, narzuconego stylu i dozwolonej poprawności, zagubieni wśród bezpańskich przyzwyczajeń i pozrywanych więzi, które mówiły nam, jak mamy widzieć, czym się bulwersować, w jaki sposób należy odczuwać, pozbawieni presji bycia zwyczajnymi, a drapujący się w szaty nadzwyczajnych, niezastąpionych i ukrzywdzonych przez los, oderwani od matki-cenzury, tej wewnętrznej i niewidocznej, a także tej oficjalnej, urzędowej i niestety, znowu mysiej, wpadliśmy z deszczu pod rynnę, wdepnęliśmy w nową zależność: tworzenie wspomnieniowych pęt.
Przez lata kazano nam jeść dzieła Marksa na obiad, śniadanie i w biegu do pracy. Nie było od niego zwolnienia. Istniał i po swojemu interpretował. Nawet Historię Starożytną. Wyjaśniał prostym ludziom wredną dolę uciśnionej mrówki. Na deser dawano nam popić z leninowskiej barci. Zamiast modlitwy był Stalin i jego złośliwe radości z cudzych tragedii.
Wszelki nadmiar, przesyt, znieczula, powoduje, że intencje mają odwrotny skutek do swoich pierwotnych zamierzeń. Im więcej namawiano nas do niechcianej miłości, ciągnięto za mózg do obowiązkowej przyjaźni, tym większy narastał w nas sprzeciw i tym bardziej pragnęliśmy wydobyć się z bajora.
Obawiam się, że gdy już nie ma zagrożenia, gdy wreszcie wolno nam myśleć bez bata, popadniemy w nową zależność i zaczniemy produkować nowe, tym razem własne obroże. I już nie będziemy umieli dążyć do zapomnianego celu.
Trudno nam znieść widok człowieka szczęśliwego. Osobnik zadowolony budzi roześmianą niechęć i musi potrwać z parę milionów lat, co najmniej tyle, ile trwało schodzenie z drzew, by zaszły w nas mentalne stonowania.
Sąsiad jest co prawda bogaty, ale przytomnie, od razu i profilaktycznie pocieszamy się, że ma parchy tasiemca i łajdactwo wypisane na buziuchnie.
Automatyzmem, nieomal obyczajową powinnością, stało się cierpiętnictwo; jest dobrze, bo jest źle, a frasunek - uskrzydla. Im bardziej narzekamy, tym mamy zdrowszy sen. Zgryzoty, porażki, smuteczek do kawy, a na przekąskę sąsiad, który stracił pracę, popija, robi awantury, szlaja się po starych, czerwonych czasach, kiedy żyło mu się jak w krowim placku: ciepło, sucho i nad podziw bezpiecznie.
ratings: perfect / excellent
Być może młodzi użytkownicy nie zrozumieją pojęcia "mysia cenzura". Przypominam więc, że w Warszawie przy ul. Mysiej mieścił się Urząd Kontroli Prasy Wydawnictw, Widowisk... (i czegoś tam jeszcze), czyli wszechmocna i wszechwładna cenzura.
ratings: perfect / excellent
Miałbym trzy-cztery drobne uwagi co do stylu i powtórzeń, ale niech tam... utwór jest długi, więc "giną w tłumie".
ratings: perfect / excellent
Hardy, daj spokój z Twoimi drobnymi uwagami, bierz lepiej przykład.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
(patrz stosowny akapit)
sami bierzemy bat do ręki i nim "uczymy" innych, gdzie ich miejsce -
najlepiej tam, gdzie raki zimują.
Pouczanie nareszcie wolnych dorosłych ludzi trąca psychiatrią
Rozpuszczoną sforą, gotową dać wycisk każdemu, kto przez Głównego Zegarmistrza Polski nakręcony nie chodzi jak w szwajcarskim zegarku??
Nabuzowany "patriotyzm z odzysku" to inna postać faszyzmu