Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2018-01-01 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1412 |
Jak bardzo istotne politycznie były to wydarzenia, okazało się już nazajutrz, gdy wybrali się na objazd przyległych terenów. W solidnych, konnych, kilkudziesięcioosobowych patrolach, rozesłanych w każdą, ze zbudowanych przez Krucjatów dróg.
Książę nakazał sprawdzić pogłoski o zasiedziałym osadnictwie i nie potrzebował prosić Brunona, by ten przyłączył się do patrolu Gonburaja. Po tym, co zobaczyli w twierdzy, lepiej go było nie wypuszczać samopas na posługujących się językiem masarskim. A pogłoski o Krasnalach, tak właśnie ich klasyfikowały.
Do osady wpadli znienacka, lecz przynajmniej strzępki wieści o klęsce „Opiekunów` dotrzeć już tu musiały, gdyż przywitało ich w obronie zadbanych ogrodów stadko Krasnoludów. Niscy, brodaci, z widłami, kosami i grabiami w spracowanych dłoniach, wzbudzając w grupce wojów, jedynie gromki śmiech.
W Brunonie wywołali litość i konsternację, nie mniej, jakąś broń w rękach mieli i ucieszyła go postawa Łamacza, wstrzymującego atak, który mógłby jedynie, rzeź niepotrzebną stanowić. Zamiast tego, wódz wysłał trzy grupki, po kilkunastu ludzi, do odszukania pozostałych mieszkańców.
Woje pozsiadali z koni, a Brunon do każdej podesłał na dowódcę swojego człowieka. Gonburaj to widział, nie zaprotestował jednak, a tylko ironicznie wskazał okiem krasnoludzki oręż.
— Odrzucić mi to natychmiast! — wrzasnął do nich Brunon w masarskim, na co ochoczo przystali.
Odniósł wrażenie, że oczekiwali tylko takiego rozkazu, zdejmującego brzemię z ich barków, ale nie gardził nimi za to, bo i cóż mogliby poradzić przeciwko wojennemu rzemiosłu, prócz demonstracji, że chcą bronić swego.
Swego? Z tym nawet i Brunon by polemizował, a Gonburaj... Przypuszczalnie, gdyby obstawali w obronie, a co gorsza słowie, połamałby kilku dla zabawy, a reszcie nakazał powyrywać języki.
----------
Nie musieli się specjalnie wysilać, by je odnaleźć. Cała grupka kobiet i dzieci zebrała się w niewielkim zagajniku nieopodal wsi. Krasnale struchleli i kuląc się ze strachu, żalu i bezsilności, patrzyli na nadchodzące, otoczone przez straż, nie wiedząc nawet, że na ich szczęście pod dowództwem Gollima. Bruno kątem oka przypatrywał się Łamaczowi, drapieżnie lustrującemu kobiety.
— Chyba nie zamierzasz bydlęcić ludzi, Wodzu? — rzucił chytrze. — Po to, żeś się ochrzcił...?
— Krucjaty ochrzczone i co...?! — odrzucił Gonburaj.
— Krucjaty, to diabły bez zasad i czci, a to twoi poddani.
— Jacy...? Moi...?!
— A twoi, Gonburaju, bo na twoje ziemie przybyli — starał się pokrętnie wyjaśniać Brunon, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że naciąga fakty już nie do, a poza granice niemożliwości.
Krasnoludzice tymczasem doszły i wbrew powszechnie opowiadanym bajdom, żadna nie nosiła brody. Ot, co niektóra, co najwyżej wąsik nieduży, a Bruno nie wierzył, że akurat na ich przybycie wszystkie się ogoliły. Przewodziła im korpulentna, niziutka babina, z wąsem najznamienitszym, którego jednak sumiastym, nazwać nie można było. Wyszła przed szereg i wyciągnęła przed siebie ramię. Na nadgarstku widniała szeroka, koloru białego bransoletka. Łamacz stał z przodu, jak na wodza przystało.
— Czego ona chce? — wymamrotał w stronę Brunona.
— Nie mam pojęcia.
— No...! — szept Gonburaja zabrzmiał wystarczająco bojaźliwie, by w Brunonie wywołać kpiący uśmieszek. — Zajmiesz się tym...? Drogeria...?
Posłuchał i podszedł do kobiety. Nie odezwała się, drugą ręką zamiast tego, wskazując bransoletkę. Gdy pochylił głowę, ujrzał wyryty napis, ale przeczytanie go wymagało odwrócenia ozdoby bądź ustawienia się równolegle do jej właścicielki.
— Chyba należy ją zakładać odwrotnie — zauważył na głos, na co kobieta zareagowała pośpiesznie i posłusznie, a w ślad za nią i pozostałe.
Brunon spojrzał. Napis brzmiał: „Respect!`
Nie wiedział, czy śmiać się, czy wrzeszczeć. Zagaił:
— A po jakiemu to? — Krasnoludzica zagapiła się na niego. Odczytał zakłopotanie, niemoc i lęk. Sam, napis zrozumiał, ale czy jego ludzie uczynią podobnie, pomijając umiejętność obyczaju piśmiennictwa? I czy szanowali to przynajmniej ci, pośród których mieszkały? Miał co do tego wątpliwości. Nie mniej, należało wyjaśnić Gonburajowi, co na ozdobie wyryto.
----------
Znał go od półtora roku i widywał rozweselonego, ale takiego napadu śmiechu się nie spodziewał. Na dodatek Łamacz wykrzyczał wojom treść i żądanie napisu, wywołując wariactwo tarzania się, u co niektórych po ziemi. A zaraz potem się wściekł.
Powaga Brunona, jakkolwiek posiadał takową wśród półdzikich wojów, mogłaby okazać się niewystarczająca. I nie pomogliby mu i ci, bezpośrednio podlegli, gdyż to on był obcym w tej ziemi, a nie Gonburaj. Z nim, wchodzić w spory, nie zamierzał nikt, a ten, widząc zadbane masarskie gospodarstwa, a w tle, umęczoną swą ziemię, uznał zachowanie kobiet za obelgę i prowokację. Na szczęście, jak to już przedtem się zdarzało podczas ich sprzeczek, pozwolił się odprowadzić na stronę i właśnie wyglądem gospodarstw ugłaskać.
Brunon zapytał po prostu, czy ma coś przeciwko temu, by takich osadników uznać za poddanych własnych i Księstwa.
Zapieniony, wprowadził zakaz nachalnych zachowań, ale... nie kontaktów za ochotą. I choć Krasnale się domyślali, to zaraz zagnano ich z dzieciakami do dwóch chałup i zaprotestować na takowe nie potrafili i nie mogli.
Krasnoludzicom nakazano nagotować strawy.
Zostali na popas do wieczora i przed wyjazdem bransoletki, znalazły się w większości na przegubach wojów, a że wrzaskliwych protestów słychać nie było, tak i nie reagowano.
Kiedy jednak zaczęto się z nimi obnosić, Brunon pozwolił sobie na wściekłość i wyładował ją na Łamaczu.
— Nienawiść wywołujesz, Wodzu! Jak mały, głupi chłopiec!
Gonburaj miał to gdzieś, a jakby tego było mało, przeciągnął się buńczucznie, rozpościerając ramiona i ukazując nadgarstki. Brunon zaczął się zastanawiać, w ilu jeszcze krasnoludzkich osadach, władni wpadli na równie genialny pomysł.