Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2018-01-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1539 |
— Czy teraz stracisz swe moce? — zapytał zaskoczony, bardziej by ukryć zakłopotanie aniżeli z troską.
— Może być... — odpowiedziała obojętnie. Siwy kosmyk opadł na jedno z jej oczu, gdy uniosła się na posłaniu i w blasku roztańczonych płomieni drugie jedynie, przyglądało się młodzianowi badawczo. Gdyby nie dostrzegł w nim figlarnego błysku, mógłby się przerazić nieodgadnioną czernią, ale i tak po krzyżu zapląsały mu, niewątpliwie jej pobratymcy.
— Latać na miotle przestaniesz — rzucił żarcikiem.
— A to niby czemu? — zdziwiła się. — Miotła o tyle od wiedźmy zależna, że kierować trza umieć i wiedzieć, jak taką wprawić w ruch.
— Żartowałem — próbował się tłumaczyć. — Wiem, że nie latasz na... — Przerwał mu wybuch niepohamowanego śmiechu.
Odgarnęła włosy z twarzy, gapiąc się na niego bezczelnie. Wyglądała diabolicznie i... powabnie, z wyrazem zaczepnej złośliwości i tajemniczości.
— A jak to, mam niby hyżo, po borach i wioskach hasać? — zapytała. — Nogami...?!
— Nno, nie wiem...?
— Ech, Bruno, głupiś ty, czy tylko udajesz?! Wszak, jak trza wiedźmy we wiosce, to i zara się taka zjawia. Nie wiesz...?!
— Bo się po taką posyła.
— Posyła! — przedrzeźniła go z lekką wzgardą. — A przypomnij ty sobie, czy nie na zawołanie one przybywali. Bo chyba wiedźmy tam macie...?
— Zielarki — odrzekł, urażony nieco. Przypuszczał, że Latinia sobie z niego drwi, a obecnie znowu otwarcie się śmiała i brakowało tylko pokazywania go palcem, jako najgłupszego w wiosce.
Jeśli mówiła prawdę, to tak właśnie, by i to wyglądało, ale przecież i stary Matwiej twierdził, że brednia to i zabobona.
— Bajkę o Babie Jadze znam — oznajmił chmurnie.
— Kochana Jadźka... — rozmarzyła się nagle Latinia. — Nie widziała ja jej...
— No jasne — Bruno prychnął. — Jeszcze mi wmów, że znasz osobiście ludojadkę...?
— Toć to bzdura wielka!
— Taka sama, jak to, że ona istnieje i...
— Ty tak nie gadaj, Bruno, bo to Jadźka jest! — Latinia spoważniała. — I choć dzieciarni nie jada, to...!
— Chodźmy lepiej spać — zaproponował na to, woląc zapobiegawczo nie drążyć tematu.
— Pofiglować...?
— Pofiglować — zgodził się chętnie.
----------
Pofiglowali, lecz nie usnęli. Bruno dorzucił do ognia drew, rozglądając się dyskretnie po jaskini.
— Aleś i ciekawski... — rzuciła kpiąco kobieta.
— Nie widzę miotły...
— Bo jej i nie ma.
— A to czemu?
— Przepadła, jak zestrzelili mnie z łuku.
— Krucjaty?
— Nie, nasze, tylko grotem przechrzczonym i... — Bruno bał się odwrócić, ale ukrycie przed nią oznak wesołości, przekraczało jego możliwości. Zaczął podrygiwać, krztusić się, a w końcu zaryczał szczerością, roznosząc po lokum echo.
— W końcu żeś się sparzyła! — rozległ się nagle za ich plecami skrzekliwy głos. — Boć to i wstyd był na Sabat cały...!
— Witaj, matko! — w głosie Latinii wyraźnie zabrzmiały radość i szacunek. Ze względu jednak na obecność Brunona albo też, bo tak miały w zwyczaju, uściskały się krótko i powściągliwie.
— Ale mógłby, być starszy... — zarzwędała świeżoprzybyła.
Odwrócił się do nich, nieco zawstydzony nagością, lecz pozostając w leżu na klęczkach, skłaniając głowę, przedstawił się z pełną galanterią i powagą:
— Brunon z Nikąd.
— A nie, z Łąk...? — Jego pewność siebie prysła. — Horpyna! — dorzuciła szorstko, lecz jak odczytał, przyjacielsko raczej niż wrogo. A spojrzenie, którym go obrzuciła przypominało te córki, nabierającej ochoty na figle. — Spokojnie woju — zauważyła konsternację ukazującą się na jego twarzy. — Nie wlezę córce w paradę... — Zaśmiała się. — Choć z takim wojem...!
Jakoś zdołali naprędce się odziać i przyłączyć do zamilkłej Horpyny, rozsiadłej się i wpatrzonej w ogień. Latinia nie przerywała zadumy matki, tak i Brunon wolał się nie odzywać. Nie zamierzał jednak błądzić wzrokiem dokoła, gdy ciekawość skupiała się na jednym obiekcie. Zaskakującym, mocno trzymającym w garści wysłużoną miotłę.
Horpyna miała czarne, długie włosy i twarz niewiele starszą od twarzy córki. Wyglądało więc na to, że młodsza postarzała się i posiwiała przedwcześnie z powodu wydarzeń, podobnych być może jego przeżyciom. Zaraz też padła z ust przybyłej pewna wskazówka.
— Czas, byś do ludzi wróciła — orzekła. — Swoje szukają go. — Wskazała Brunona — I są blisko. Rano podrzucę im tropy k`wam...
ratings: very good / excellent
:)))