Author | |
Genre | nonfiction |
Form | article / essay |
Date added | 2018-02-04 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1760 |
POLITYK I HISTORYK
Na kolana padam i pokornie proszę: panie Leszku, niech pan da sobie spokój z polityką i niech pan pisze.
Nie akceptowałem tego, co sobą KPN reprezentował – ani przed 1989 ani po – choć, gdy stanąłem przed wyborem w czerwcu tegoż roku, to głos swój oddałem na listę KPN. Nie na PZPR i nie na „Solidarność”, bo KPN wydawał mi się najmniejszym złem. Potem parlamentarna reprezentacja tej partii, a już zwłaszcza jej emanacja w radzie miasta Kielce brzydziły mnie swymi działaniami. A potem przeczytałem „Narodziny międzymorza” i „Wojnę polską 1939”. Rzetelnie, drobiazgowo opowiedziane historie. To pozycje, jakie trudno spotkać w ofercie wydawniczej. I dziwi mnie, że autorzy piszący o tych czasach nie powołują się na Leszka Moczulskiego, bo warto sięgać po jego książki. Sam autor zrozumiał, że „Narodziny międzymorza” to rzecz trudna ( a przede wszystkim mega obszerna) i oto w 2015 otrzymaliśmy jej skróconą, przepisaną na nowo wersję, w przystępniejszym stylu , „Tajemnice wczesnych Słowian”.
Tytuł jest nieco mylący, zawartość nie do końca jest tym, czego się po nim spodziewamy. I co niezwykłe jak na pracę historyczną, otrzymujemy tu oprócz pierwszoplanowej także i drugoplanową intrygę, kto wie, czy nie istotniejszą od opowieści o rzeczonych Słowianach.
Opowieść o tym, jak wyglądały te ziemie od momentu rozpoczęciu migracji germańskich po pojawienie się Słowian jako jednego z europejskich rozgrywających, jest rozpracowana w rzadko spotykany, profesjonalny sposób. Te ikoniczne obrazy jakie najczęściej napotykamy w tym kontekście, Moczulski boleśnie i bezpardonowo negliżuje. Mamy tu więc opisy terenu, na którym rzecz się rozgrywa i dowiadujemy się, czemu Goci poszli tak, a Swebowie inaczej. Żadnych prostych tras, jakie widujemy na mapkach ilustrujących tamtą epokę. Kto gdzie się osiedlał i, na ile to możliwe, jak wyglądały międzyplemienne interakcje. A także wnikliwą analizę, kto był kim, zamiast mylącego, powszechnie obowiązującego oglądu. Wcześniej tego nie spotkałem, a Moczulski stara się pokazać, że jeśli źródła mówią o plemionach w danym regionie, to nie wszystkie z nich są germańskie. W tej mozaice są i Sarmaci, i Celtowie, i staro europejczycy, zdominowani i współdziałający z odmiennymi kulturowo.
Aby to wszystko opowiedzieć Moczulski opiera się o opisy geografii antycznej tych terenów, analizy lingwistyczne źródeł historycznych i języków, dane archeologiczne, metody obliczania odległości, sposoby wykreślania antycznych map i metody korygowania występujących na nich błędów, bieg cieków wodnych i ówczesny kształt ich ujścia do mórz. Istotna jest też analiza ówczesnych sposobów podróżowania: kto jak pływał i którędy. Źródła historyczne poddane są nie tylko analizie pod kątem zawartości, ale i celu ich sporządzania, co warunkuje ich treść, no i sposobom zbierania danych do nich – a to też wpływa na efekt finalny. Nie byłem tego świadom, ale na przykład jeśli informator pytany o tych zza gór mówi o nich w swym języku per „zagórzanie”, to ta właśnie nazwa jako nazwa własna plemienia trafia na karty starożytnych map i opracowań. Urocze, prawda? A dziś wielokrotnie ci „zagórzanie” są odmieniani i ustawiani w najbardziej zadziwiających interpretacjach.
„Tajemnice” to także znaczący wywód na temat tych źródeł – czemu warto się na nich opierać i z jakimi zastrzeżeniami. Ich dzisiejsze odczytania i wyciągane z nich wnioski to ta drugoplanowa intryga. Autor wylicza mielizny kolegów po fachu. Gdzie ich tezy opierają się na niczym, na myśleniu życzeniowym, a gdzie na błędnym odczytaniu. Jednak gdy autor zaczyna pisać o wschodzie słowiańszczyzny robi się nieco słabiej, bo pojawiają się argumenty typu „na pewno” z lichym uzasadnieniem. To jednak tylko detal, zauważalny, ale niewiele znaczący dla wymowy całej pracy.
„Tajemnice wczesnych Słowian” przeczytać warto nie tylko dla tego bogatego materiału faktograficznego, ale i dla konkluzji, jakie autor z niego wyprowadza. Te zaś są dwie i wynikają z siebie wzajem. W związku z tym, że wędrówki ludów ze względów logistycznych omijały tereny u źródeł Odry i Wisły, to wykazująca tu ciągłość osadniczą ludność mogła rozwijać się względnie spokojnie, wchłaniać niewielkie grupy, które się tu zabłąkały, by około IVw n.e, eksplodować demograficznie i podjąć odśrodkową ekspansję terytorialną. Tak, Moczulski mówi, że to tu był słowiański matecznik. Druga myśl, której ślady odnaleźć można już było w jego aktywności politycznej, to rozwój rodzimej gospodarki. Gdy od III w n.e. Germanie przerywają szlak bursztynowy i region nasz traci kontakty handlowe, zostajemy sami sobie, to umożliwia to takie urośnięcie w siłę, przy wykształceniu specyficznych, predemokratycznych form bytowania, że po demograficznej eksplozji Słowianie opanowują pół Europy. Piękne – aż serce rośnie.
Mimo skomplikowanej problematyki rzecz napisana lekko i trudno się od lektury oderwać. Są i figliki, jak ta zagadka ze strony 188.
A jako, że Moczulski zagłębia się w lingwistykę, to wspomina o tym, że wiele nazw zostało narzuconych i tak długo powtarzanych, aż się przyjęły i uznane za własne, jak „germanie”. I że byli Longobardowie, Swebowie, ale nie było tak naprawdę Germanów. Tak jak i Niemców, choć Słowianie ( czyli mniej więcej swojacy, bo mówiący po naszemu) niemców spotykali – tych wszystkich, którzy nie gadali po naszemu. I dopiero z czasem pojęcie to zawęziło swe znaczenie.
ratings: perfect / excellent
Nie ma Prusów i Jaćwingów, ale są Litwini i Łotysze, też Bałtowie. Po Słowianach żyjących na zachód od Odry pozostała tylko garstka Serbołużyczan, na Pomorzu ostali się tylko Kaszubi, a to dzięki prznależności do polskiej prowincji kościelnej i kilkustet lat w granicach państwa polskiego (w dużej części szlachta).
Nie ma nosicieli łaciny, ale są setki milionów ludzi mówiących językami romańskimi. :)