Author | |
Genre | nonfiction |
Form | article / essay |
Date added | 2018-02-07 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1970 |
Żebrolajki, czyli o potrzebie uznania
Stosunkowo niedawno zaistniałam na facebooku, broniąc się do tej pory rękami i nogami przed posiadaniem konta społecznościowego. Moja decyzja była bardziej efektem potrzeby chwili, aniżeli uznaniem dla tej formy kontaktowania się ze światem. W towarzystwie często słyszałam głosy „nie masz fejsa, nie istniejesz”, na co odpowiadałam ze śmiechem „Owszem, mój byt nie jest potwierdzony w alternatywnej rzeczywistości”…No i w końcu stało się!
Początkowo niezdarnie, ku przerażeniu moich dzieci, zaczęłam zgłębiać tajemnice facebookowej gry. Z czasem przekonałam się, do czego służą moim znajomym ich profile, dzieląc posiadaczy kont na politycznych, prorodzinnych, refleksyjnych, detalistów (ci informują świat o tym, co na obiad, jaki film wieczorem itd.). Wkrótce miałam dokonać odkrycia, że wszystkich łączy duża potrzeba uznania.
Amerykański psycholog Abraham Maslow stworzył teorię piramidy potrzeb, w której najniżej umiejscowił te podstawowe, warunkujące nasze życie tu i teraz (pożywienie, sen, seks itd.). Dopiero po ich zaspokojeniu kontynuujemy „wspinaczkę”, zaspokajając potrzeby bezpieczeństwa, afiliacji, w końcu szacunku i uznania, i na samym szczycie samorealizacji. Ważne jest, że aby odczuwać potrzeby wyższego rzędu, niezbędne jest zaspokojenie tych podstawowych. Innymi słowy Kowalski, który ledwo wiąże koniec z końcem, nie dojada, nie dosypia, bo jeszcze stróżuje po godzinach, nie będzie myślał o uznaniu w oczach innych czy potrzebie przyjaźni, bo wszystkie jego działania będą sprowadzały się do zabezpieczenia bytu rodzinie.
A teraz, co ma z tym współnego facebook? Sporo…Po pierwsze, faktycznie najwięcej udzielają się osoby z dobrym statusem życiowym, ekonomicznym. Chętnie zamieszczają zdjęcia z licznych podróży, zwiedzania ciekawych miejsc, cudnych skądinąd nowo narodzonych dzieci...Nie gardzą fotorelacjami osoby prowadzące jakąś działaność artystyczną czy naukową: fotografowie, miłośnicy słowa, pracownicy uczelni itd., umieszczając swoje „produkty”. Są też i tacy, którzy nie mając światu nic szczególnego do powiedzenia, dzielą się cudzym słowem, cytując mądrości różnej maści.
Działania ich wszystkich obliczone są w większości na otrzymanie kciuka, bo to świadczy o akceptacji, uznaniu, poprawia samoocenę i w ogóle robi się człowiekowi jakoś tak cieplej na sercu. Wiem, co mówię, bom sama się dała wciągnąć w tę głupotę…ale szczęśliwie doznałam oświecenia i zaprzestałam procederu. Żałosne jest to, że w tej grze na lajki obowiązują niepisane reguły: „Dasz kciuka, to ci oddam”, „Nie lajkujesz, spadaj, nie istniejesz dla mnie”. Są też i tacy, co to nawet jak im się podoba, wyznają zasadę oszczędnego lajkowania, co drugi, trzeci post, coby się autor nie rozpanoszył…
Czy od uznania można się uzależnić? Niestety tak. Co więcej, profilaktyka w tym zakresie zawodzi, bo jak dziś, kiedy wszyscy wokół mówią o autoreklamie, potrzebie pokazania siebie, rekomendacji, siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą i się nie ujawniać?
P. S. W ramach terapii zaordynowałam sobie publixo.com miast facebooka. Interweniowała już w tej sprawie znajoma, pytając „Co z tobą? Żyjesz?”. Kiedy odpisałam, że owszem, tylko zmieniłam profil społecznościowy, skwitowała z przekąsem „Jasne, facebook jest dla cieniasów”.
ratings: perfect / excellent
"Żebrolajki" - to nowoczesna forma żebraniny o okruchy czyjejkolwiek sympatii i uznania.
W punkt trafiony, już kolejny, "wodewil na dziś"
NIE WRACAMY po wielekroć pod swoje utwory czy komentarze, by kolejny raz tylko podziękować - bo to się rozumie samo przez się. Wielbłąd nie musi udowadniać, że nosi garb.
Na publixowym forum już na wstępie "na dzień dobry" pisałam, że z GÓRY, hurtem niejako, dziękuję za czytanie moich tekstów oraz wszystkie opinie i oceny, i dlatego nie będę tych podziękowań każdorazowo ponawiać.
Samo dziękowanie pod własnym tekstem jest formą zawyżania licznika wejść/odczytań - a przecież chcemy tego uniknąć