Author | |
Genre | poetry |
Form | blank verse |
Date added | 2018-03-11 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1529 |
Dzięcioły...
W parku Julianowskim,
popołudnie późne....
Stuk, stuk, stuk...
Jeden dzięcioł,
zda się beztrosko,
na wielkim dębie, sobie stuka...
Pod korą, przysmaków szuka.
Stuk, stuk, stuk, radosne,
gdzie wiosną,
kukułka zakuka...
Po chwili, już dzięcioły dwa... Stuk, puk...
Stuk, puk, w duecie,
jakby rąbaly drwa...
Stuk, puk, stuk, puk, brzmi zgodnie.
Jaka dobrana para... Jakby im stukać razem,
stawało się coraz wygodniej...
Co para, to para. Raźniej się robi zaraz...
- Dopóki nie pojawi się trzeci,
jakże czas, spokojnie sobie leci...
Tak pomyślałem, i tak, wkrótce
się stało... Przyleciał dzięcioł trzeci i stukać, pik, pak
pik, pak, po swojemu, zaczął...No i się zaczęło
stukanie, odstukiwanie, postukiwanie,
doskakiwanie, docinanie, odskakiwanie,
przystukiwanie, dostukiwanie...
Zrobiło się nerwowo, niesłychanie...
Nie wytrzymała tego para...Zniknęła naraz...
Nawet nie wiem, kiedy...
Został dzięcioł, ten samotny...
I jakby nigdy nic, nowy rozdział
stukania zaczął...Intruz zachowywał się
tak, jakby to on,
intruzom wybaczył...
Długo, samotnie, swoim stukaniem
na drzewie panował. Wreszcie, w ciemnościach
się schował.
Nikt, nikogo już nie szukał.
Ani dzięciołowa, męża.
Ani dzięcioł, żony.
Przedstawienie,
na tamten czas,
było skończone.
ratings: perfect / excellent