Author | |
Genre | nonfiction |
Form | article / essay |
Date added | 2018-03-17 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1926 |
WIEM JAK TO DZIAŁA
Z Zielonoświątkowcami zetknąłem się przypadkiem, przez moją dziewczynę, która miała w tym środowisku wielu znajomych. Zdarzały się prywatne odwiedziny. To byli bardzo mili, sympatyczni i gościnni ludzie. Bardzo uczynni. Poza tym przepełnieni szczęściem i radością. Niestety większość tematów dotyczyła Boga, Jezusa i tych rzeczy. W każdym momencie potrafili płynnie i bez przeszkód przeskoczyć z każdego tematu na kwestie religijne. Miałem wtedy dziewiętnaście lat i głównie interesował mnie seks. Oni nawet się nie wzbraniali tego typu tematów, z tym że natychmiast infantylizowali. Wspominam więc tamte klimaty jako słodkie, ale trochę mdlące. Ale przecież nic nie mogę im zarzucić. Idealne środowisko. Moja dziewczyna nie należała do nich, ale bywała na nabożeństwach, mnie nie udało im się wtedy namówić.
Po pewnym czasie, kiedy postanowiłem na własną rękę studiować religioznawstwo praktycznie, wróciłem do Zelonoświątkowców, ale już profesjonalnie. Czyli najpierw Google. Pentekostalizm. Wyszukałem sobie zbory. Wybrałem jeden. Prześwietliłem. Podczas nabożeństw ktoś z wiernych opowiada historię swojego życia, więc ja sobie wymyśliłem życiorys. Nauczyłem się go i przystąpiłem do penetracji sekty.
Nabożeństwa mojego zboru odbywały się w niedużej salce w suterenie kamienicy. Wszedłem z ulicy, dziesięć minut przed czasem jako zupełnie obcy. Generalnie jest tak, że wierni przyprowadzają swoich znajomych, którzy z czasem się wkręcają i przystępują do wspólnoty. Ja wszedłem z ulicy. Wewnątrz kręciły się jakieś panie, więc zapytałem grzecznie czy mogę uczestniczyć w nabożeństwie. Zlustrowały mnie, ale zaraz serdecznie zaprosiły. Siadłem sobie na ostatniej ławce i tępo patrzyłem przed siebie. Wierni szybko zaczęli się schodzić. Wszyscy się znali, tylko ja byłem obcy. Nie liczyłem dokładnie, ale ponad czterdzieści osób. Wszyscy, co jakiś czas na mnie zerkali. Potem starałem się robić to, co robią wszyscy i zachowywać się jak inni, czyli naśladownictwo. Problem był ze śpiewaniem, a tam głównie śpiewają. Problem, bo ja nie śpiewam, ale poruszałem ustami. W rękach miałem śpiewnik i poruszałem ustami, kiedy wszyscy śpiewali.
Po nabożeństwie przystąpiło do mnie kilka niezwykle życzliwych osób i nawiązaliśmy dialog. Powiedziałem, że jestem wychowany po katolicku, ale kiedyś miałem dziewczynę i … skłamałem: uczestniczyłem w nabożeństwach. Podobało mi się, ale potem przeprowadziłem się, kontakty mi się urwały. Do kościoła od pewnego czasu nie chodzę, ale w Boga wierzę, a w tym mieście znalazłem zbór, więc postanowiłem odwiedzić, zobaczyć. Jakże wszyscy się uradowali wówczas. Czułem ewangeliczne szczęście, jak z przypowieści o powrocie syna marnotrawnego. No i się zaczęło...
„Gwoździem programu” jest to, że u Zielonoświątkowców można zrobić karierę jeśli się mówi w nieznanych językach. Nazywa się to glosolalia i obok nakładania rąk jest kluczowym elementem pentekostalizmu. Do glosolalii dochodzi podczas śpiewania pieśni religijnych. Polega to na tym, że Duch Święty wstępuje w kogoś z wiernych i wówczas przemawia on w nieznanych językach, to znaczy takich, których nie da się przetłumaczyć. Po prostu wierny w transie wyrzuca z siebie ciągi sylab, np. olala salala olala babolalala olalala salala, itp. Na Youtube można znaleźć nagrania. Musiałem jednak wszystkim powiedzieć, że nie mam głosu i nie potrafię śpiewać, co mnie napawa wielkim smutkiem. Po cichutku będę sobie śpiewał, żeby nie ranić cudzych uszu. Ale w końcu musiałem przemówić tymi głosami, więc ćwiczyłem sobie w lesie, heh. Będę się streszczał i pominę szczegóły. Przechodzę do sedna.
Tego dnia, godzinę przed nabożeństwem przyjąłem dwadzieścia sztuk psylocibe. Leciutko. Dla porównania szamani przyjmują po trzysta. Ale dwadzieścia starczy, żeby ściągnęła się twarz. Starczy, żeby zachować powagę. Faza zaczęła się prawie równo z nabożeństwem. Przy trzeciej pieśni zacząłem gulgotać. Raz ciszej, raz głośniej. Widziałem, jak na mnie zerkają. No i wreszcie się zdecydowałem. Przemówiłem w nieznanych językach. Głośno. Ciągiem przez jakieś dwie minuty i umilkłem. Wszyscy ucichli i patrzyli na mnie, a ja patrzyłem na nich ze ściągniętą, bladą twarzą i świecącymi, rozszerzonymi źrenicami. Po chwili zaczęto kolejną pieśń, ale jakoś ciszej. Wszyscy wpatrywali się we mnie, no i znowu zacząłem wyuczony ciąg sylab. W ten sposób zostałem uświęconym. Dokonał się cud. Ludzie dotykali mnie i płakali ze szczęścia. A kiedy zrobiło mi się żal jednej kobiety i położyłem rękę na jej głowie, ta niespodziewanie uklękła. Inni zaczęli klękać. Wtedy zrozumiałem, że jestem tylko o krok od zostania prorokiem.
Później zabrałem się za krysznowców. Potem za Antrovis (Stowarzyszenie Odnowy Ludzi i Ziemi). Potem Centrum Kształtowania Tożsamości. Poznałem wielkich polskich guru i proroków.
WIEM JAK TO DZIAŁA.
A wszystko zaczęło się od „Studiów płockich”, które podarował mi sam biskup płocki, kiedy miałem jedenaście lat. Do lektury przystąpiłem niezwłocznie. Potem odprawiałem liturgię na strychu (o czym już kiedyś pisałem). Matura z religii na pięć i uprawnienia do nauczania katechezy. Składam czarne róże na ołtarzu wszechwiar.
ratings: very good / excellent
Wydaje mi się, że bezpodstawnie piszesz "Zielonoświątkowcy" wielką literą. Chyba przed zwrotem "tego typu tematów" brakuje "od". Kilka przecinków za mało, kilka za dużo.
Podobno Marks powiedział, że "religia to opium ludu".
Myślę, że coś w tym jest racji. A skoro to "opium ludu`, to musi być odpowiednio podawana, a metody tego podawania mogą być różne, np. mówienie w nieznanych językach.
Pozdrawiam.
ratings: perfect / excellent
Schowaj rogi, swe ogony
I graj tylko w ichnie tony.
M u s i s z krakać jak i one.
(patrz tekst i tytuły)
To jakieś bajki?
Bynajmniej. Religioznawstwo