Go to commentsMatka Polka 2018. 100 lat Pol(s)ki niepodległej. część 3
Author
Genrehumor / grotesque
Formpoem / poetic tale
Date added2018-05-03
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views969

Część III


Kiedy słońce tej niedzieli

wyjątkowo wstało wcześnie,

Anastazja, jak nie ona,

pogrążona była we śnie.

Przez te nocne rozmyślania

pierwszy raz, odkąd pamięta,

wstała później niż o szóstej,

całkowicie wypoczęta.

Reszta domu jeszcze spała,

kiedy zjadła z masłem skibkę,

ciepłą herbatę wypiła

i wymknęła się na chwilkę.

Silną odczuła potrzebę:

w spoczynku wiecznego miejscu

swojej matki i swej babki

zwierzyć się z tego, co w sercu

jej zatliło się tej nocy,

iskra dawnego płomienia,

kiedy jeszcze miała życie,

siłę i własne marzenia.

Bardzo chciała symbolicznie

się przed nimi wyspowiadać,

bo wiedziała – gdyby żyły,

nie myślałyby odradzać,

jak się teraz wydawało,

słusznej jedynej decyzji,

by kierunek zmienić jazdy,

uniknąć dalszych kolizji,

rozwinąć niegdyś schowane

żagle pragnień dnia pierwszego,

na kurs jedyny właściwy –

życia odzyskiwanego.

W drodze powrotnej z cmentarza,

korzystając z możliwości,

wstąpiła jeszcze do sklepu

po wymyślone dla gości

na ostatnią chwilę danie,

jedyne w swoim rodzaju,

co przyjezdnym można podać,

gdy nie byli dawno w kraju.

Potrzebowała do tego

kaczkę razem z podrobami,

wraz z włoszczyzną do rosołu,

też z suszonymi śliwkami.

Ocet, grzyby i śmietanę

miała w kuchennych zapasach.

To dopiero będzie danie!

Zjadłby z chęcią i Okrasa!

Gdy do domu powróciła,

zgodnie z jej oczekiwaniem

mąż i synuś mieli razem

o śniadanie zapytanie.

Stanowiskiem żony-matki

wielce byli zszokowani,

gdyż: – Od dziś w zakresie własnym! –

taką odpowiedź dostali.

– Obiad za to o czternastej –

rzekła sucho, bez wrogości –

ale tylko ociupinkę,

bo właściwy to wraz z gośćmi.

Kiedy zawsze do pomocy

skora córka do niej przyszła,

każąc jej sobie odpocząć,

poprosiła, by też wyszła.

– Co możesz jedynie zrobić –

to rzeczy uporządkować

na wypadek, gdybyś nagle

gdzieś musiała się spakować.

Bez żadnego wyjaśnienia

blisko jej szepnęła twarzy:

– Bo w dzień taki wyjątkowy

wszystko może się wydarzyć...

Wybiła w końcu czternasta,

usiedli przy stole wspólnie,

wszyscy ładnie wystrojeni,

gospodarz szczególnie schludnie.

Chciał pokazać rodzonemu

bratu – choć się nie przelewa,

to wciąż ubrać się potrafi,

że nie taki z niego biedak.

Reszta cicho udawała,

że nie widzi tutaj zgrzytu –

ziemniak może nosić mundur,

burak może więc garnitur.

I cóż z tego, że to ślubny,

sylwetka zaś mocno spuchła –

każdy przecież słyszał o tym,

że czarny zawsze wyszczupla.

Przy kompocie i gołąbku,

wzorowa rodzina niczym,

nie mając o czym rozmawiać

siedziała w kompletnej ciszy.

O przewadze zaś milczenia

nad bezsensownym gadaniem

odprawione wstecz lat kilka

przekonać może kazanie,

co z poczucia obowiązku

ojciec do dzieci wygłosił,

chociaż nikt go nie zapytał,

w żadnym razie też nie prosił.

Wszystko, czego się nauczył,

mądrość ponad mądrościami,

przekazał wtedy synowi

dokładnie tymi słowami:

– Synu mój jedyny, drogi!

Jeśli coś powiedzieć mogę,

czy doradzić, czy skierować

na właściwą życia drogę,

doświadczeniem się nie chwalę,

wiesz, że wiedzy nie mam dużej,

ale jeśli mnie zapytasz,

złotą radą zawsze służę.

W jednym tylko cię uprzedzę,

odpowiem ci bez pytania

w jednej i kluczowej kwestii,

w której możesz nie mieć zdania.

Nie obawiaj się kazania!

Mówię tu o przyjemnościach,

by ich zaznać jak najwięcej,

ale przy najmniejszych kosztach.

Kosztów lepiej wszak unikać,

na swych potrzebach się skupić,

nie dać się za rękę złapać,

wykorzystać i porzucić.

Jeśli jeszcze nie pojąłeś,

co tu za nauki prawię,

jeśliś bystry jest jak ojciec,

prościej sprawę ci postawię:

młodość musi się wyszumieć!

Gdy tylko panna pozwoli,

zawsze do czynu gotowy,

synu, używaj do woli!

Jednak i w tym znajdźże umiar,

nie popełnij moich błędów,

zawsze dbaj o bezpieczeństwo,

żebyście nie starli zębów

na zgryzotach i rozterkach

przedwczesnego rodzicielstwa,

bo was tupot małych stópek

doprowadzi do szaleństwa.

Lepiej zapobiec niż leczyć,

nic tu ująć i nic dodać,

a gdy rady nie posłuchasz –

możesz mi przyjść rękę podać!

Syn się zmieszał odrobinę,

na odczepne machnął głową

rady, że rozmowę z ojcem

najważniejszą ma za sobą.

Po tym rzekł ojciec do córki

(z góry należy wykluczyć,

aby tak mądrą dziewczynę

czegokolwiek mógł nauczyć):

– A ty, córko pierworodna,

tatusiowe oczko w głowie,

nastrosz uszu swoich parę

do tego, co teraz powiem:

żaden męski to jest wymysł –

musisz tego mieć świadomość –

gdy się tobie napatoczy

jakiś szanowny jegomość,

w łaski zdoła twe się wkupić,

zaczaruje słowem gładkim,

złotych gór naobiecuje,

na partnera ma zadatki,

nie rozkładaj szybko zbytnio

ramion swych zauroczonych,

niech się trochę chłop postara,

niech poskacze uniżony

wokół cudnej twej osoby,

staraj się go wręcz zniechęcać,

jeśli opór duży zniesie –

dobry materiał na męża.

Taka właśnie kolej rzeczy,

tak natura ustanawia,

że wszelakie konsekwencje

przedwczesnego używania

ród ponosi zawsze ten sam,

co męskiemu jest naprzeciw,

to jest wasza brać siostrzana,

bo to wy rodzicie dzieci!

Wam je nosić trzy kwartały

jest przymusem i wykarmić.

To nie żaden jest szowinizm!

Żadne seksistowskie targi!

Zresztą nie w tym rzecz, córeczko,

co jest tutaj czyją winą,

faktem jest, że skutki większe

ponosi, kto jest dziewczyną.

Tyle słowem ostrzeżenia,

tyle ode mnie dla ciebie,

a gdy rady nie posłuchasz –

umiesz liczyć? licz na siebie!

Zerknęła wtedy na matkę –

sprawdzić jej reakcję na to,

widząc jak brew marszczy lewą,

odrzekła mu: – Dobrze, tato.

Nigdy potem się nie porwał,

już nie przyszło mu do głowy

nimi się interesować,

zmusić dzieci do rozmowy.

Może to i nawet lepiej,

oszczędzał kompromitacji

sobie, jak i im zawodu

(co sam przyznał nie bez racji).

Siedział teraz niespokojnie,

ścierał raz po raz pot z czoła

w nadziei, że na braciszku

swym wrażenie zrobić zdoła.

Matka Polka spoglądała

na niego z politowaniem

i uważnie, na wypadek

gdyby chciała zmienić zdanie.

– Bardzo kochać go musiałam

albo być zdesperowana,

ale to dziś bez znaczenia,

jestem już zdecydowana.

Nawet gdyby miał „pan domu”

jakieś w zanadrzu mądrości,

nic nie zdążył wypowiedzieć,

gdyż przywiało w końcu gości.

Do drzwi się rzuciła babcia,

by syna marnotrawnego

opleść niczym wąż dusiciel,

wypytując, co u niego.

Tak się oto rozpoczyna

ważne spotkanie po latach,

dramat rodzinny we wnętrzu,

kiedy brat odwiedza brata.

– A gdzie dzieci? Gdzie małżonka?

Poznać nie chcieli rodziny?

– Pozostać musieli w domu.

Uwierz! Nie ze swojej winy!

Dzieciaki jutro do szkoły,

poziom wyższy niż normalnie,

wszystkie nad wiek rozwinięte,

uzdolnione manualnie.

Każdy dzień nieobecności

to, mamusiu, wielka strata,

najpierw dla nich, potem dla nas,

w końcu dla całego świata.

Jak prawdziwy rodzic dziećmi

się zasłonił niczym tarczą,

wiedząc, że te argumenty

zawsze za wszystko wystarczą.

Przy okazji zrobił swoich

lędźwi owocom reklamę,

ignorując, że się wszędzie

dzieci rodzą takie same.

Co do poziomu rozwoju –

ten, kto nie ma doświadczenia,

niech rozróżnia stan faktyczny

od ukrytego pragnienia.

– ... Zresztą po polsku nie bardzo...

Ukochana też pracuje.

Zamknąć nie chciała kwiaciarni,

więc interesu pilnuje.

Zdarzy jeszcze się okazja! –

zbył ją szybko. Po temacie.

– Jestem w kraju w interesach,

sprawdzam więc, jak się miewacie!

Muszę tylko znaleźć hotel.

Zapomniałem zabukować...

– Synku drogi, ukochany!

Możesz u nas przenocować!

Dość włóczyłeś się po świecie!

Swoje ci odstąpię łoże,

a na materacu sama

obok ciebie się położę.

Bardzo go to ucieszyło.

Sam chciał prośbę już popełnić,

lecz przysługa ma tę wadę,

że ją trzeba odwzajemnić.

A że nie zdążył poprosić,

został bowiem wyprzedzony,

z zaproszenia ich do siebie

poczuł się zrazu zwolniony.

– A co do tych interesów...

Czym właściwie się zajmujesz?

Odpowiedział jej zdawkowo:

– Samochodami handluję.

– Czyli jesteś mechanikiem? –

dziurę w brzuchu mu wierciła.

– Nie chcę mamusi zanudzać,

sprawa to jest dość zawiła.

Na tyle, że osobiście

do kraju wrócić musiałem,

chociaż, jeśli mam być szczery,

ochoty nie miałem wcale.

Miał to wykonać ktoś inny,

miałem od tego człowieka,

lecz me zawiódł zaufanie

i bez wieści nagle przepadł.

Zdradzając oznaki braku

rozpowiadania się chęci,

wszedł, by z resztą się przywitać,

imion szukając w pamięci.

Zaczął od tego pewnego:

– Janusz! Kto by w to uwierzył?

Kupę lat cię nie widziałem!

Poznajesz? To ja, brat Jerzy!

Pytanie było zasadne.

Nie poznaliby się dzisiaj,

mijając się na ulicy –

jeden spasł się i wyłysiał,

drugi wyglądał jak dziadek,

używkami wyniszczony,

co spod sklepu z pierwszym lepszym

łatwo mógł być pomylony.

Informowany przez matkę

przez telefon – nie zapytał,

wiedząc, jak się sprawy mają

u brata nieudacznika.

Nie chcąc kopać leżącego –

swoje w życiu położenie,

sytuację materialną

również pominął milczeniem.

Wtem wzbijając się na szczyty

fasadowej kurtuazji,

przyssał się do prawej dłoni

swej bratowej Anastazji.

Szybko tak, jak można było,

wyszarpnęła mu ją z ręki,

uśmiechnęła się nieznacznie,

dając złudzenie podzięki.

– Z córką podamy do stołu.

Może usiądziesz? odpoczniesz?

Nie dał długo się namawiać

i uczynił to niezwłocznie,

nie zdążywszy się przywitać

z bratanicą, co skinęła

w geście wrodzonej grzeczności

głową szybko i zniknęła.

– Do czego się szykujecie?

Czy to uroczystość jaka?

Chyba że w niedzielę u was

zawsze bywa uczta taka?

Babka go uświadomiła:

–  Dzisiaj Nastki imieniny,

no i oczekiwaliśmy

więcej przyjezdnej rodziny...

–  To wszystkiego najlepszego! –

krzyknął jakby od niechcenia –

ode mnie, od żony, dzieci

najlepsze składam życzenia!

Jak tylko wrócę do domu,

przez mą żonę hodowanych

bukiet pięknych tulipanów

będzie ekspresem wysłany.

Widząc, że go nie ominie

bezsensowna pogadanka,

unikając wzroku brata,

szybko zaczepił bratanka.

Nie pamiętał, w jakim wieku

jest młodzieniec – więc mniej więcej

szacując, że przed dwudziestką,

zaczął rozmowę czym prędzej:

– Co tam u ciebie, dzieciaku?

Coś studiujesz? Gdzieś pracujesz?

Czy (jak tato w twoim wieku)

swego miejsca poszukujesz?

Nie mógł sobie podarować

ani jednej sposobności,

aby skierować ku bratu

aluzje i złośliwości.

Ten nie dając dojść do słowa

własnej kopii zapasowej,

wtrącił swój grosz do rozmowy,

nie czekając, co syn powie.

– Zdawał niedawno maturę,

tak niewiele brakowało!...

Teraz zbiera nowe siły,

żeby za rok się udało.

Dla biznesmena, co zdobył

sukces prawie o swych siłach,

taka żałosna odpowiedź

Jurka nie zadowoliła.

– Daj się chłopu wypowiedzieć!

To dorosły już mężczyzna!

Lepiej to, co po maturze

chciałby robić, niech nam wyzna.

Młodzian trochę ośmielony

zaczął zbierać wszystkie myśli,

by swą strategią życiową

zrobić wrażenie na wszystkich.

– Tak właściwie to sam nie wiem –

wyrzekł po chwili namysłu –

żeby dobrze się urządzić,

w sumie kilka mam pomysłów.

Pod uwagę biorę parę,

kierując się zaletami

tak prestiżu społecznego,

jak sporymi dochodami.

Nie chcąc ścinać już bratanka,

wuj uśmiechnął się dyskretnie,

umierając z ciekawości,

jakie mu wymyśli brednie.

– To mi kogoś przypomina...

Niedaleko pada jabłko!

Po tatusiu masz ambicję...

(i na sukces szansę miałką).

Tę ostatnią część dla siebie

zachował kochany wujek,

nie chciał Seby deprymować,

skoro chce, to niech próbuje.

– Bardzo jesteś tajemniczy –

ciągnął dalej go za język –

zdradź, w czym upatrujesz źródło

przyszłych wielkich swych pieniędzy.

Nic a nic nie wyczuwając

w swym kierunku cienia kpiny,

produkował bez żenady

spontaniczne wypociny:

– Bardzo chciałbym być lekarzem.

Jeden problem jednak widzę...

mdleję zawsze na krwi widok,

choć się bardzo tego wstydzę.

Poza tym gdy w prosektorium

miałbym trupa poćwiartować,

jest ryzyko, że na jego

widok mógłbym zwymiotować.

No i tyle do nauki!

Nie wiem, czy bym to wytrzymał.

Chyba jeszcze raz przemyślę,

od decyzji się powstrzymam.

Tak jak umiał delikatnie,

dał mu wuj do zrozumienia,

że to raczej jego głowa

się nadaje do leczenia.

– Może byłoby przemyśleć

warto ten kierunek jeszcze,

bo z szacunkiem całym, młody,

tu sukcesu ci nie wieszczę.

Znieść nie mogąc tej wyższości,

ojciec wtrącił się raz drugi:

– Zawsze może iść na prawo,

nie było jeszcze papugi

w tej rodzinie, odciąłby się

od robotniczych korzeni.

Może będzie adwokatem

i nasz los w końcu odmieni?

W kancelarii pierwszorzędnej

ciepłą zdobędzie posadę

i wybroni przyłapanych

mężów przez żony na zdradzie!

Bo to żadna tajemnica,

bez względu na przeciwnika,

wygrywa nie kto ma rację,

lecz – kto lepszego prawnika!

Tkwiło w tym ziarenko prawdy,

nie sposób zaprzeczyć temu,

uwypuklił jednak gość w dom

pewien bardzo ważny szczegół:

– Musisz, Janusz, jednak przyznać –

rzekł mu brat – przed samym sobą,

żeby obrać ten kierunek,

trzeba zgrzeszyć tęgą głową...

– Nie sprzeczajcie się, synowie!

Zastanawiać się zaczynam,

czy spokojnie wy umiecie! –

babcia zagrzmiała Grażyna –

... ja najbardziej to bym chciała,

aby Seba szedł na księdza.

– Wtedy z pewnością – rzekł Jerzy –

nie dotknęłaby was nędza...

– Żebyś wiedział – wtrącił Janusz –

że to naród katolicki

i nie szczędzi dać na tacę,

ksiądz jest jak rodzina bliski...

– Ale – odezwał się młodzian –

nie doznałem powołania!

O tym, czy jest wymagane,

różne słyszałem wyznania...

Jedno jest natomiast pewne:

że w tym kraju nie ma pana,

co by większe miał znaczenie

od prezesa i plebana.

Chcąc zabłysnąć w towarzystwie,

pozorując elokwencję,

udowodnił, że spryt służy

głupcom za inteligencję.

W końcu zaczął na stół zjeżdżać

narodowych potraw zestaw.

Na tak smakowity widok

każdy sprzeczać by się przestał.

Więc przerwali swoje spory,

by skosztować – tylko po to –

bo nic tak nie łączy ludzi,

jak wróg wspólny i alkohol,

który to przed pierwszym gryzem

w kieliszki porozlewali,

wykrzywili twarz po głębszym

i do jadła się przyssali.

Na półmiski się rzucili,

jakby nie jedli zbyt często,

obnażając tę ostatnią

więź łączącą ich braterską –

rozbrat z ogładą, umiarem,

co potwierdza znaną prawdę:

chłop ma szansę wieś opuścić,

lecz wieś chłopa – szanse żadne.

– Może politykiem zostań –

przegryzając kęs kiełbasy,

stryj zaczepiał wciąż bratanka –

teraz u was ciężkie czasy.

Jeśli mam być w pełni szczery,

to polityką się brzydzę,

gdy rozmawiam jednak z ludźmi,

różne rzeczy słyszę, widzę

w ekranie telewizora,

co się u was tu wygłasza:

jakaś odnowa moralna,

dobra zmiana się naprasza?

Mnie to wcale nie dotyczy,

nie chcę wam z butami wchodzić,

bądźcie jednak tak łaskawi,

wytłumaczcie, o co chodzi.

Janusz przegryzł na spokojnie,

rozpływając się nad smakiem,

zanurzając nóż w musztardzie,

wyjaśnienie podał takie:

– Otóż czasy nam nastały

ładu nowego, komfortu,

gdy odwagę rząd rozdzielić

ma lud od gorszego sortu,

gotów jest ujawnić prawdę,

podnieść z kolan naród gotów,

świnie oderwać od koryt,

by rozbiegły się w popłochu.

Od zarazy postkomuny,

plagi z Zachodu lewactwa,

chce ochronić polską ziemię

od dalszego świętokradztwa!...

Przerwać musiał swą przemowę

na golonki nałożenie,

Jureczkowi dał tym samym

czasu na zastanowienie.

– Janusz! Nie chcę cię zamęczać,

jednak jako ktoś z daleka

nie za wiele zrozumiałem,

by zrozumieć więc – dociekam:

Jaka prawda jest skrywana?

Przed czym klęczeć trzeba było?

Czym jest gorszy sort, lewactwo,

które się tu rozpleniło?

I ta zmiana, co wspomniałeś,

czy nie nastąpiła wtedy,

kiedy właśnie wyjeżdżałem,

by od starej uciec biedy?

Wytarł ręce po kaszance

i odsunął się od stołu,

aby lepiej móc dosięgnąć,

nalać nabierkę rosołu.

Rozdrażniony brakiem wiedzy,

jak uważał, podstawowej,

coraz bardziej głos podnosił,

kontynuując przemowę:

– Co ten Zachód z tobą zrobił? –

zapytał z wyższością Janusz –

czy doprawdy nie rozumiesz

faktycznego tego stanu?

Czy tak bardzo utraciłeś

więź ze swą ziemią ojczystą,

że ci muszę tu wykładać

tę to prawdę oczywistą?

Pod wolności szumnym hasłem

miała miejsce targowica!

Zwiódł nas wszystkich, wywiódł w pole

czar farbowanego lisa!

Za nietykalności cenę,

pod wyborów pozorami,

usunęli się w cień stołu,

rozproszyli między nami!

Tak się nadął, że dech stracił,

lecz w swej matce miał oparcie,

zawsze zwartej i gotowej

na decydujące starcie:

– Czas najwyższy ich rozliczyć!

Muszą jak najszybciej zniknąć!

Modły przerwijmy, powstańmy

przeciw tym, co są przeciwko!

Zacisnęła mocno pięści,

stare żyły eksponując,

głową machając przecząco

i pod nosem coś pomstując.

Nie dostając odpowiedzi

na pytania swoje żadnych,

powziął Jerzy coś zaradzić,

by emocje im opadły.

Przyznał bratu rację szybko,

by uniknąć szat rozdarcia,

o faktyczny stan nie dbając,

rzucił cicho głos poparcia:

– Jeśli tak... to jestem w stanie

w sens uwierzyć tej odnowy.

Może lepiej by się żyło,

gdyby stół był kwadratowy?...

Cóż się z tego mógł dowiedzieć?

Dużo haseł, mało treści,

każdy, kto by musiał słuchać,

dość by miał tych opowieści.

Naszła tylko go refleksja,

przez świadomość przepłynęła:

Kim są właściwie ci „oni”,

skąd się owa obcość wzięła?

Jeśli ona tutaj mąci,

co to za złowroga siła,

szerząc chaos i nienawiść

rozłam wśród ludzi sprawiła?

Porozglądał się po stole,

złowił wtem kotlet schabowy,

rozmyślając równocześnie,

jak złagodzić ton rozmowy.

Zmienił tematy rozważań

na prozaiczne, normalne,

co im życie wypełniają,

takie codzienne, zwyczajne:

– Dość więc już o ciężkich sprawach,

na które nie mamy wpływu!

Doszły mnie ostatnio słuchy

i nie mogę wyjść z podziwu,

że mój kraj, moja ojczyzna,

choć tu bywam tylko w gości,

chce ofiarom wojny pomóc –

w końcu słynie z gościnności!

Stąd się wzięło powiedzenie:

chlebem i solą przywita...

–  A jak coś się nie podoba,

to przywali w pysk z kopyta!

Czyżby przy rodzinnym stole,

kiedy brat rozmawia z bratem,

inny wątek nie mógł istnieć

poza drażliwym tematem?

Tok rozmowy to potwierdza,

Janusz kapusty nabierał,

lecz podzielną miał uwagę,

równolegle się wydzierał:

– Mało gęb do wykarmienia

w kolejce po kromkę chleba?!

Ledwo nam dla naszych starcza,

czy nam spada manna nieba?!

Czy jesteśmy przytuliskiem,

co mieszkańców poszukuje?! –

spieklił ten się, co akurat

w życiu najciężej haruje.

– Może u was, na Zachodzie,

starczy wszystkiego każdemu,

ale nam się nie przelewa!

Wolę dwakroć dać swojemu

niż wspomagać te przybłędy,

w sercu Boga co nie mają,

a jak już się zadomowią ­–

to w powietrze wysadzają!

Może jestem i rasistą,

może to postawa ostra,

lecz kto tylko jest rumiany

niczym Muzykanta siostra,

ten nie znajdzie przyjaciela

we mnie, prawdziwym Polaku!

Niech czym prędzej stąd ucieka,

lepiej – im dalej, na Zachód!

Znów emocje wzięły górę,

doszło do zapowietrzenia.

Muszą dłuższą teraz zrobić

sobie przerwę od jedzenia.

Na codziennym towarzystwie,

z prostactwa znającym tego,

nie zrobiło to wielkiego

wrażenia ścinającego.

W przeciwieństwie do Jerzego,

który czując niespójności,

pofolgował sobie w tonie

przyrodzonej złośliwości:

– Na bieżąco tu nie jestem

z panującym obyczajem,

ale czy ty nie przesadzasz?

Bo tak właśnie mi się zdaje.

Jak ktoś, kto pochodzi z kraju,

co historią naznaczony

rozbiorów, zaborów, wojen,

może tak być znieczulony

na podobne położenie

jakiegokolwiek człowieka,

co przed wojną i przed śmiercią

tak jak stoi, tak ucieka?

Czy przypuszczasz, że ta matka

z dwojgiem dzieci na ramionach

w poszukiwaniu schronienia

jest na zamach nastawiona?

Mało to naszych rodaków

się po świecie rozjechało,

szukając lepszego życia,

którego tu nie doznało?

Również mi się nie wydaje,

aby kraj, co może płacić

zasiłek reprodukcyjny,

azyl dając, wiele straci.

Jak na kogoś, kto sam twierdził,

że się nie chce bardzo wtrącać,

wujka wiedza w różnych sprawach

była wręcz imponująca.

– ... Gdzie ta bieda, co wspominasz,

chyba nie w polskiej rodzinie,

gdzie za każdą nową głowę

szerokim strumieniem płynie

zapomoga i dopłata,

utwierdzając przekonanie,

że „należy się” myślenie,

lepsze jest niż zarabianie?!

Proponuję też od razu

dla bezrobotnego rentę,

to i w kolejnych wyborach

złapie się ktoś na przynętę!

I emerytury zaraz

po dziesięciu latach pracy,

bo nie wątpię, że się znajdą

wśród obywateli tacy,

którzy z marszu w to uwierzą,

w sens i perspektywę tego,

podarujmy z nich każdemu

owoc z drzewa pieniężnego!

Jeśli są, a są na pewno,

tej koncepcji zwolennicy,

niech starają się o etat

i nadgodziny w mennicy!

Wiarę należy pożegnać,

by ciąg dalszy tego boju

przebiegł w miłej atmosferze,

w zrozumieniu i spokoju.

Rękawica już rzucona,

pojedynku data znana,

konflikt się rozwiąże tylko,

jeśli któraś pokonana

lub na śmierć tu zatłuczona

strona w końcu pozostanie.

Żaden kamień na kamieniu

w ich promieniu nie zostanie.

Nie jest to w sarmackim stylu

siąść przy stole tak w twarz twarzą,

gdyż tu pies jest pogrzebany –

stoły różnie się kojarzą.

– Musisz wiedzieć, mój braciszku,

że każdemu, kto w popłochu

uciekł z kraju ojczystego,

łatwo jest oceniać z boku,

że niełatwo się dorobić

w kraju, gdzie wielka machina

biurokracji i wyzysku

skrzydła wielu z nas podcina!

W ramach więc odszkodowania

za stracone wszystkie szanse

niech wykopią i spod ziemi

obiecane już finanse!

Jak w ogóle wyżyć można

(z minimalnej – marne grosze),

nic odłożyć, nie dać dzieciom?

Jak żyć? Powiedz, ja cię proszę!

Dla dzieciaków pięćset złotych,

i co z tego, że na kredyt?

Czy wiesz, ile tutaj rodzin

uchroniło to od biedy?

Tym, co harują, wysoki

taki wiek emerytalny,

jest im ulgą, kiedy słyszą:

„Zakład nie jest wypłacalny”?

Na rozdarte rany brata

próbował położyć balsam,

lecz czy do porozumienia

może jeszcze dojść? Jest szansa?

– Janusz! Ja nie twierdzę wcale,

że w ogóle nie masz racji, 

jednak twoja ślepa wiara

budzi we mnie konsternację.

Czy myślisz, że ktoś, kto puszcza

pociąg prywatny przez wioskę,

wykazuje o finanse

publiczne najszczerszą troskę?

Władza, wiemy, deprawuje,

ja rozumiem doskonale,

cudze lepiej się wydaje –

ale nie na taką skalę!

Z taką, uwierz, polityką

żadne rządy was nie zbawią...

– A widziałeś kiedyś, Jerzy,

grabie, co od siebie grabią?

Skłamałbym, gdybym powiedział,

że nie czuję grama strachu,

ale jeśli mam być szczery –

po nas choćby potop, brachu.

Najistotniejszy argument

nie do obalenia dodał

i poprosił syna, aby

wstał i sałatkę mu podał.

Ten wznieść postanowił toast,

na kompanów nie poczekał:

– Więc wypijmy za tę krowę,

niech jej nie zabraknie mleka!

Przechylili po kieliszku,

żeby kolejki nie stracić

i o inne już tematy

zdań wymianę swych wzbogacić.

Muszą przecież istnieć takie,

co rodziny nie skłócają,

nie zakończą się krzykami

i nas wszystkich pojednają.

– Powiedz, Jerzy, co u ciebie?

Jak się w innym kraju siedzi?

Czy dostatnio wam się żyje?

Czy przyjaźni są sąsiedzi?

Nie chciał wiele wpierw ujawnić,

zbyt w szczegóły się też wdawać.

Rozluźniony alkoholem

zaczął trochę opowiadać:

– Jak wiesz, handluję autami.

Zdobywam je wyrywkowo,

aby trochę je przerobić

i w obieg puścić na nowo.

Na początku było trudno,

kawał Europy zwiedziłem,

lecz wysiłek się opłacił –

kontrahentów sieć zdobyłem.

Zatrudniłem pracowników,

a później został zniesiony –

jakby to ująć – tak zwany

obowiązek paszportowy...

Tu uśmiechnął się dyskretnie,

nie posiadał się z zachwytu

dla swojej przedsiębiorczości,

zaradności i dla sprytu.

– ... Przez te wszystkie lata w fachu

ogromnej nabrałem wprawy,

czasami już nie z potrzeby

robię to, lecz dla zabawy.

Całkiem dobrze mi się wiedzie,

dorobiłem się majątku,

piękną żonę mam i dzieci,

wszystko u mnie jest w porządku.

Żona też ma własny biznes –

oprócz (ze spadku) kwiaciarni

ma hodowlę własną roślin

na ogrodu tyłach w szklarni...

Przerwał, by wziąć głębszy oddech

i zobaczyć, co zostało

jeszcze mu do spróbowania

z tego, co przed nim leżało.

Uśmiechnęły się ku niemu,

niby nic nadzwyczajnego,

młode rodzime ziemniaczki –

w końcu ciągnie swój do swego.

– ... Pomagają nam sąsiedzi:

para bardzo miłych panów,

co niedawno zapragnęli

małżeńskiego zaznać stanu.

Zaprosili nas na świadków,

na weselu szaleliśmy

do białego niemal rana.

Bardzo z nimi się zżyliśmy!

Są u nas ciągłymi gośćmi,

zajmują się dzieciakami,

kiedy musimy wyjechać

lub gdy chcemy zostać sami.

Kiedy Janusz to usłyszał,

zwątpił, czy to jest na fakcie,

a że gołąbki przegryzał,

opluł ryżem biedną babcię.

– Ja się chyba przesłyszałem!

Kogo za sąsiadów macie?

Dwóch facetów i małżeństwo?

Koło zboczeńców mieszkacie?

Jerzy od razu zrozumiał,

że podróży ten kierunek

cofnął go w czasoprzestrzeni,

stąd wciąż różny tak stosunek

w jego obydwu ojczyznach

do wolności osobistej.

Uznał: jest to bardzo smutne,

lecz boleśnie oczywiste.

– Nie obruszaj się, braciszku!

U nas świat jest postępowy!

Jeśli nikomu nie szkodzisz,

innym nie przyjdzie do głowy,

aby czegoś ci zakazać.

Nikt nie zmierzy cię też krzywo,

nie powie ci, co masz robić.

To u was jest wciąż – o dziwo –

taki zastój umysłowy...

Postęp idzie jak krew z nosa,

gdy ktoś się od was odróżnia,

zaraz patrzycie z ukosa.

Nic dziwnego, że wciąż tkwicie

w umysłowym średniowieczu!

To wasz wybór, że raz któryś

wisi reakcja w powietrzu!

Nie mogąc jeszcze przyswoić

egzotycznego obrazka,

starał się Janusz pozbierać,

co braciszek mu roztrzaskał:

idealną wizję świata,

bez dziwactw i wynaturzeń –

jak nazywał wszelką inność,

z którą problemy miał duże.

– Wybacz – rzekł mu zniesmaczony –

jeśli tak wygląda postęp,

to ja na życzenie własne

chcę zachować spory odstęp!

Moja wiara nie pozwala,

by ta parada równości

tolerancji walcem zgniotła

wszystkie rodzinne świętości!

To jest wręcz nienaturalne...

jak dwóch chłopów i dwie baby

mogą razem tak na co dzień?

Ja cię proszę... bez przesady!

To jest czysty absurd, produkt

waszych mediów liberalnych,

by możliwość, myśl dopuścić

związków homoseksualnych! –

zwrócił się do sojusznika.

Mógł go znaleźć tylko w matce,

która na własne życzenie

żyła w ciemnej, małej klatce:

– Mamo! Czy ty to słyszałaś?

Powiedz, co ty o tym sądzisz!

Czy mi tylko się wydaje,

czy nasz Jureczek zabłądził?

Czy nie skusił go zepsuty

tak Zachodu zgniły owoc?

Powiedz coś, ciebie posłucha!

Ratuj! proszę cię o pomoc!

Mimo że Jurek to synuś

jest mamusi ulubiony,

w tym nie mogła mu przytaknąć,

choćby czuł się urażony:

– Tym razem, drogi syneczku,

nie mogę się z tobą zgodzić!

Wiesz, że mamusia cię kocha,

lecz nie o to tutaj chodzi.

To jest przeciw naszej wierze,

według Biblii – obsceniczne,

nie możemy dać się stłumić

poprawności politycznej!

Jeśli damy, pozwolimy

na tym razem Armagejdon,

nikt i nic nas nie ocali

i po naszych trupach przejdą!

Jeśli mamy mówić szczerze,

jak prawdziwi chrześcijanie,

jestem, na wszelki wypadek,

za ich wszystkich wystrzelaniem!

Teraz wyjdę na chwileczkę

i z tych nerwów się pomodlę... –

i wybiegła cała w strachu

przed tęczowym jeźdźcem w siodle.

– Mama się nie denerwuje!  –

krzyknął Janusz, czuł się winny –

nikt obrazić nie chciał przecież

mamy uczuć religijnych!

We właściwym sobie stylu

pod tym się podpisał Jerzy,

wytykając jej obłudę,

jakby jutra miało nie być:

– Oczywiście, że nikt nie chciał

ani nikomu to w głowie,

lecz nie mogąc się powstrzymać,

kończąc wątek, jeszcze powiem:

jak wzorowy chrześcijanin

miłosierdzia masz dostatek!

Zrozumienia dla bliźniego

i gotowość na dodatek,

by wyciągnąć immunitet

(czyli wiarę) od myślenia

i ignorować naukę,

życia dróg inne istnienia.

To doprawdy bardzo chlubne,

że wciąż są wśród was i tacy,

którym marzy się kolejna,

tak haniebna akcja „hiacynt”!

I nie trzeba, ja uważam,

być obrońcą uciśnionych,

żeby widzieć gołym okiem,

że to pomysł poroniony

i myślenie wypaczone,

bez związku z Bożym przykazem

chcieć odkręcić komukolwiek

kurek ze śmiertelnym gazem!

Śmiechu nie mogąc powstrzymać,

poluzował wszystkie lejce

i już na nic nie zważając,

dopowiedział jeszcze więcej:

– Nad czym ubolewam bardzo,

z czego sprawę zdaję sobie,

że prędko się nic nie zmieni!

Nie chcesz wiedzieć? Tak ci powiem!

To powody są, dla których

postęp Polski nie obejmie:

polityka na ołtarzach,

krzyże na obradach w sejmie!

Gdyby Jezus sam zszedł z nieba

i zobaczyłby to wszystko,

dostałby zawrotu głowy

i rozpędził towarzystwo,

widząc, jak nauki jego

są przez nich przeinaczane

i niezgodnie z intencjami

również wykorzystywane!

Janusz stwierdził, że już tego,

co brat mówi, nie wytrzyma.

Wstał od stołu, zaczął wrzeszczeć,

że to chyba jakaś kpina:

– Tego jest mi już za wiele!

Więcej nie zdzierżę bluźnierstwa,

którym tak tu nadwyrężasz

zakurzoną więź braterstwa!

Gdybyś nie był mi rodzonym,

Trybunał Konstytucyjny

wezwałbym, by cię osądził...

– Chciałeś powiedzieć: partyjny?!

Który pod osłoną nocy

sędziów zastąpił pokątnie

(oczywiście w dobrej wierze) –

nowa miotła lepiej sprzątnie?

Jerzy także wstał z fotela,

lecz po drugiej stronie stołu –

raz kolejny w tej historii

stół się znalazł w centrum sporu.

– Niech też za jednym zamachem

zbierze się i speckomisja,

która zbada, czy mieć może

rację bytu opozycja!

I spytajmy jeszcze ludzi,

czy wszystko działa bez błędu!

Jeśli jeszcze to możliwe,

przeprowadźmy referendum!

Ruszyły na siebie chłopy,

by po męsku i rzeczowo

udowodnić sobie wreszcie,

kto ma rację, kto ma z głową.

Nie dowiemy się już nigdy,

kto by więcej zębów stracił,

bo zerwawszy się z kanapy,

Seba wskoczył między braci.

– Ty lewacka kreaturo!

Komuchu przefarbowany!

Jak ja mogłem cię tu wpuścić,

między me prawilne ściany?!

Tu, gdzie krzewi się patriotyzm,

Bóg i honor, i ojczyzna!

Że też jesteś moim bratem!

Wstyd mi się do tego przyznać!

Wymachiwali pięściami,

w eter leciały wyzwiska.

Gdyby nie Seba pomiędzy –

jeden drugiemu do pyska

doleciałby bez wątpienia.

Tak się tylko koguciki

poszarpały dla popisu,

wciąż rzucając wykrzykniki.

– Kto tu niby jest komuchem?

Mówi ktoś, kto socjal chwali,

co po grosz rękę wyciąga,

nieudacznik, który żali

się na system, co go zgnębił,

nie dał mu zbudować domu,

„lepiej umrzeć niż sczerwienieć”,

ale robić nie ma komu!

Rozjuszyło to Janusza.

Praca to jego punkt słaby.

Czy on winny, że przez lata

całe nie znalazł posady?

– Nie zamierzam słuchać porad

od złodzieja, feministy,

jeszcze antyklerykała,

do tego aborcjonisty!

Wraz ze swoją tolerancją

spieprzaj, dziadu, skądś przybyły,

w kolejce do eutanazji

zajmij miejsce – bądź tak miły!

Jerzy w twarz mu się roześmiał:

– Wielki z ciebie jest patriota,

a pozwalasz temu państwu

płacić na głupiego kmiota?

Tak rodzinę sobie cenisz,

że się dzieci ciebie wstydzą,

Boga masz tam, gdzie i pracę,

tam, gdzie oczy nie dowidzą?

Sebie sił już brakowało,

już miał puścić psy ze smyczy,

kiedy wkroczyła do akcji,

nie zaczęła jednak krzyczeć.

Pierwszy raz podczas spotkania

się wtrąciła do rozmowy,

nie by zabrać głos w tej sprawie,

lecz by mężczyzn uświadomić:

– Informuję was, panowie,

że waszą matkę szanowną

położyłam już do spania

(w czasie modlitwy ją zmogło).

Uszanujcie więc spoczynek,

miejmy nadzieję – nie wieczny,

i uciszcie swoje głosy,

w ton uderzcie spokojniejszy.

Udam teraz się do kuchni,

zaraz na stół podam danie

na tę okazję specjalne,

by nastało pojednanie.

Tą znienacka propozycją

i odwróceniem uwagi

w pole ich wyprowadziła,

wytrąciła z równowagi.

Gdy udała się do kuchni,

oni stali tak zmieszani,

sobie nie mogąc przypomnieć,

po co w ogóle wstawali.

Padło nieśmiałe pytanie:

– Na czym to my stanęliśmy?...

Równie nieśmiała odpowiedź:

– Chyba się pokłóciliśmy...

Szybko puścili w niepamięć,

o co chcieli się zabijać,

żeby polaną przez Sebę

wódkę razem znów popijać.

Jak na ogół po kieliszku –

humor szybko się polepszył,

żartować sobie zaczęli

z tego, kto to zaczął pierwszy.

Wuj zdał nagle sobie sprawę,

że wszystkiego była świadkiem

(oprócz nich i Anastazji,

poza jego też bratankiem)

jego piękna bratanica –

taka spokojna, milcząca,

tak w ogóle nieobecna,

tak w ogóle nieznacząca.

Może był i feministą,

wierzył w równouprawnienie,

lecz nie zaprzeczy przed sobą,

że olbrzymie wręcz wrażenie

(kiedy już się zdecydował

na nią spojrzeć i ocenić)

zrobiła na nim uroda

(co w mężczyznach się nie zmieni).

– A przepraszam, że zapytam,

z lekkim jakby opóźnieniem,

lecz co z tobą, moja panno,

dręczy mnie zaciekawienie.

Nieprzywykła do uwagi

Marta go nie dosłyszała,

albo zupełnie rozmyślnie

słowa te zignorowała.

– Co porabiasz w wolnych chwilach?

Znaczy wolnych od... robienia

na chłopakach i mężczyznach

swoją urodą wrażenia?

Wódka takt mu odebrała,

humor nadto rozzuchwalił,

onieśmielił bratanicę,

pomimo że w sumie chwalił.

Z lekką taką nieśmiałością,

krótko, zwięźle powiedziała:

– Przez lat pięć ostatnich całych

ja historię studiowałam

i pracowałam w kawiarni...

Nie dosłyszał już wuj dalej,

lampka mu się zapaliła:

– Ależ to wręcz doskonale!

Oczy mu się rozjaśniły,

jakby upatrzył zwierzynę,

wymyślił, że sprzymierzeńca

znajdzie sobie w tej dziewczynie.

– No to spadłaś nam jak z nieba –

ożywił się wujek Jurek –

dlaczego mi nie wspomniałeś,

że uczoną tak masz córę?

Do Janusza rzekł z wyrzutem:

– Już by dawno rozsądziła,

który z nas ma tutaj rację,

czyja prawda jest prawdziwa.

Nieświadoma swą szczerością

wpędziła się w pijanego

sidła ideologiczne

amatora-leśniczego.

– Powiedz, czemu tak milczałaś?

Ojca nie skorygowałaś?

Kiedy plótł te swoje brednie,

cicho jak myszka siedziałaś?

Zdradzić nie chciała, dlaczego

nie zabrała wcześniej głosu,

bo nie była w stanie zdzierżyć

ignorancji i patosu.

Tego, w jak prostacki sposób

upraszczają trudne sprawy,

nie szukają kompromisu

tylko walczą – dla zabawy?!

Jeszcze chwilę się wahała,

gdyż nie zdradziła nikomu,

co na jaki temat myśli,

i nie była w swoim domu

nigdy wcześniej też pytana,

żaden z jej bliskich przez chwilę

nie wpadł na to, że Martusia

ma do powiedzenia tyle.

– Powiedz na głos, bez ogródek,

jaka twoja jest tu wizja,

lecz bądź z nami bardziej szczera

niż państwowa telewizja.

Janusz był już zbyt zalany,

by kolejny wyczuć przytyk –

spośród znawców polityki

został tylko jeden krytyk.

Na odwagę się zebrała,

nie przygotowała mowy,

więc co powiedziała później,

pełne było też swobody,

tak jak i idealizmu,

jaki często młodzi mają,

dlatego do polityki

się kompletnie nie nadają.

– Jeśli mogę coś tu wtrącić,

wypowiedzieć własne sądy,

to od ojca i od wujka

różne tutaj mam poglądy!

Zacznę od tych ogólniejszych

i nakreślę kontekst szerszy,

potem przejdę do szczegółów,

by sens stał się klarowniejszy...

Janusz ledwie był przytomny,

o słuchaniu nie ma mowy,

Jerzy żałował, że spytał,

że zachęcił do rozmowy,

bo litanii musiał słuchać,

która brzmiała bardzo mądrze,

lecz czy w stanie upojenia

mógł to chociaż pojąć? Skądże!

– Otóż w sprawach poglądowych

takie jest tu moje zdanie:

w naszym kraju wciąż panuje

pomieszanie z poplątaniem.

Nawiązując do klasyka:

i trzynasty grosz dla tego,

co potrafi tu odróżnić

pogląd lewy od prawego!...

Głowę podniosła wysoko,

prostą przyjęła postawę,

by swe zdanie im przedstawić,

kawę wyłożyć na ławę:

– ... Śnią o państwie opiekuńczym,

zaraz plują na socjalizm,

nienawidzą komunizmu,

uwielbiają komunały,

mają jeden sposób rządów –

według „dziel i rządź” zasady –

i co smutne, że skuteczny,

że inaczej nie da rady!

Bo gdy nie ma z zewnątrz wroga,

trzeba sobie go wymyślić:

my jesteśmy tu – tam oni,

ci złodzieje i faszyści.

Tylko w swojej wizji świata

upatrują w Polsce cudu,

a gdy ktoś ma inne zdanie –

to największy jest wróg ludu!...

Coraz bardziej naprężona,

uzbrojona w zapał, pasję,

przemawiała pełną piersią,

wygłaszała swoje racje:

– ... A największym obowiązkiem,

oprócz podatków płacenia,

wielki szacunek do władzy

i pogarda dla myślenia!

Chcą nas chronić? Pytam: przed czym?

Chyba samostanowieniem!

Nad złudzenie bezpieczeństwa

wolę wolności złudzenie.

Kto wyłamie się z matrycy,

ten nabawi się kłopotów,

gdyż wykluczą go od razu

z grona prawdziwych patriotów!

Jeśli tacy z nich patrioci,

odmawiają innym racji,

czy potrafią wytłumaczyć,

skąd ta Litwa w inwokacji?!

Licząc chyba na poparcie

albo na głowy skinienie,

spojrzała na audytorium,

by jedynie zamroczenie

móc oglądać na ich twarzach –

niech poświadczy to, jak smutny

jest wybitnych los jednostek,

jak świat dla nich jest okrutny.

– ... Nie należy deptać flagi?

Pluć na godło nie należy?

Wie to każdy, także ten, co

do nich i nie przynależy!

W nas za dużo jest narodu,

a za mało społeczeństwa!

Korzystajmy z przywilejów

płynących z obywatelstwa!

Skupmy się na tym, co wspólne,

o szczegóły walczmy później!

Że się nie damy, pokażmy

wtedy, gdy nas chcą poróżnić!

Ci, co z lewa, ci, co z prawa,

tak i wierni, jak niewierni,

wszyscy braćmi być powinni

i spotykać się w austerii!

Do czerwoności rozgrzana

wstała, by ręce rozstawić

w górę – za gestem papieża,

który do swych wiernych prawi.

– ... Wyciągnijmy w końcu wnioski,

zalet świadomi i krzywizn,

jakie niesie nam ciążący

już od wieków romantywizm!

Jako prawdziwi Polacy

kłam zadajmy tej teorii:

im ma dłuższy żywot naród,

tym ma cięższy krzyż historii!

Trudno tu opisać pasję,

jakiej dziewczę to uległo,

opowiadając swą wizję

nierealną, choć chwalebną.

Trochę zbyt akademicką,

ciut zbyt wyrafinowaną,

życzeniową, roszczeniową,

wyidealizowaną.

Tak jak świnia nie doceni

smaku trufli i kawioru,

tak tu reszta towarzystwa

nie zostawia krzty pozoru.

Sobie a muzom mówiła –

sam wuj szybko zaczął mniemać,

że jest podobnie męcząca

jak narodowy poemat.

Ojciec mamrotał do siebie,

Seba śmiał się do sufitu –

choć na uznanie liczyła,

nie wzbudziła w nich zachwytu.

Szybko uszła z niej ta para,

co napędza pociąg zmiany,

z sił opadła na kanapę

z obliczem zrezygnowanym.

Zanim łza jej popłynęła,

Anastazja przytaszczyła

zapowiedzianą potrawę

i króciutko oznajmiła:

– Że czekaliście, przepraszam,

lecz przed wami jest przyczyna:

to jest nowe polskie danie –

z kaczki trojańskiej czernina!

Nie żałujcie sobie porcji,

bo na nogi was postawi,

kilka łyżek – i będziecie

wyśmienicie znów się bawić!

Porozlewała w talerze

(zależało jej na czasie),

jak się nie da po dobroci,

to przez siłę zrobić da się.

Podstawiła im pod twarze:

– Jedzcie prędko, moja rada,

wszyscy wiedzą, że alkohol

szybciej w tłuszczu się rozkłada.

Z oporami się podnieśli

i nad stołem pochylili,

z trudem poszukawszy łyżek,

chórem w zupę je włożyli.

– Pachnie nawet smakowicie –

wybełkotał orzeźwiony –

podaj tylko mi pilota –

wyrzekł jeszcze mąż do żony –

... chcę zobaczyć, co tam w świecie,

dosyć waszych mam dyskusji,

pooglądajmy rocznicę

uchwalenia Konstytucji.

Pokój rozświetlił odbiornik,

a w nim na placu Zamkowym

prócz państwowych urzędników

cały tłum był zgromadzony.

Każdy miał przy sobie akcent:

chorągiewkę papierową

lub kotylion, lub kokardę,

koniecznie biało-czerwoną,

i przypinki, i naklejki,

i opaski, i kaszkiety,

i breloki się znalazły,

w pogotowiu też kastety.

W geście czysto symbolicznym,

na strzał z broni prezydenta,

wypuszczono setkę orłów –

no i chaos się rozpętał.

Jedne poleciały w lewo,

inne poleciały w prawo,

nie wyróżniając nikogo,

wszystkich splamiły tak samo.

Był to widok niecodzienny,

magia srebrnego ekranu,

nadzwyczajna, trzeba przyznać,

zwierzęca diagnoza stanu.

Choć to przebić trudno było,

większe przed telewizorem

dziwy dziać się zaczynały

zbliżającym się wieczorem.

Zanim ktoś się zdążył zdziwić

odchodami na obchodach,

z hukiem w głębokim talerzu

się znalazła ciężka głowa

i Janusza, i Jerzego,

zaraz potem Sebastiana.

Nie dowierzając widokom,

Marta cała zszokowana

do Anastazji krzyknęła:

– Mamo! Co się tu wyprawia?

Świat się kończy? Świat się wali?

– Wręcz przeciwnie – świat się zbawia.

Taki plan był od początku,

by na szwank go nie narazić,

zmilczeć go postanowiła,

nawet córce go nie zdradzić.

Uśmiechnęła się szeroko,

mrugnęła do Marty okiem:

– ... By uwolnić się od życia,

które wychodzi mi bokiem,

dodałam do tego dania

ciut kulinarnej poezji,

wlałam do zupy coś więcej,

odrobinę anestezji.

– Ale – z przerażeniem w oczach

cicho matkę zapytała –

nie chcesz chyba mi powiedzieć,

że ty ich zamordowałaś?

Uśmiechnięta jeszcze szerzej

głową przecząco machnęła.

Spadł dziewczynie kamień z serca,

na spokojnie odetchnęła.

– Nie bój się, nic im nie będzie.

Wiesz – inaczej nie da rady!

Jakkolwiek by się różnili,

ostatecznie wszystkie dziady

zawrą zgniłe kompromisy,

pod stołem się dogadają,

nas nie wezmą pod uwagę,

o interes swój zadbają.

Teraz weź, córeczko, z sobą

dokumenty i ubrania,

tak jak wcześniej cię prosiłam,

i uciekajmy z mieszkania.

Marta z bagażem podręcznym

w stronę drzwi się skierowała,

już klucz miała przekręcony,

gdy Anastazja złapała

ją za rękę: – Nie tą stroną!

To za proste rozwiązanie!

Podróż ta nie będzie łatwa,

nie bój się – nic się nie stanie!

Zaciągnęła ją do kuchni,

gdzie okno było otwarte,

wyskoczyły matka z córką –

dzięki Bogu, że to parter!

Otrzepawszy ręce z brudu,

wysoko unosząc głowy,

pełne nadziei zniknęły

za śmietnikiem osiedlowym.


Epilog


Siedem gór przemierzyły,

lasów przebyły siedem.

Jak ich los się potoczył?

Nikt tak naprawdę nie wie.

Co się stało, że został

mąż bez córki i żony?

Tylko plotki krążyły

wśród sąsiadów, znajomych.

Jakkolwiek by tam było,

zrobiły krok do przodu –

wolne od pęt historii

(gatunku i narodu).

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media