Go to commentsMatka Polka 2018. 100 lat Pol(s)ki niepodległej. część 2
Author
Genrehumor / grotesque
Formpoem / poetic tale
Date added2018-05-02
Linguistic correctness
Text quality
Views1112

Część II


Lat dwadzieścia pięć minęło

od dnia ślubu naszej pary.

Bardzo długich, trzeba przyznać,

obfitujących w koszmary

zmagań z ciężką codziennością,

z rodzinnymi problemami,

dylematami ciężkimi,

zgniłymi kompromisami.

Trochę mniej, lecz ciągle parę

minęło od transformacji

(z kobiety na Matkę Polkę)

lat walecznej Anastazji.

Niezmiennie od tamtej chwili,

wytrwale, niezmordowanie

i z żelazną konsekwencją

uprawia ranne wstawanie.

Jak zrobiła też dnia tego,

w przeddzień swych imienin właśnie,

tak ważnego przecież roku

dwa tysiące osiemnaście.

W wilię stuletniej rocznicy

zdobycia niepodległości

cały dzień przepracowała

dla imieninowych gości.

Gościom trzeba wszak pokazać

siebie od najlepszej strony,

zwłaszcza tym nie byle jakim –

wiele lepiej ustawionym,

żeby nie wyjść na ubogich

krewnych, co się trzeba wstydzić.

Mowa tu o bracie męża,

bo on bardzo lubił szydzić

z tych, którym się mniej powiodło,

nie założyli biznesu,

nie załapali na profit

z intratnego interesu.

I nieważne, że na cudzych

plecach, kosztem innych osób,

jeśli jemu się powiodło,

znaczy – dobry to był sposób.

Dość powiedzieć na tę chwilę,

że gdy brat go potrzebował,

to arkana mechaniki

zagranicznych aut szlifował.

Nie odbierał telefonu,

nie był na ojca pogrzebie,

nie wspomógł złamanym groszem,

gdy w wielkiej byli potrzebie.

Nagle bez związku z czymkolwiek

obwieścił swoją wizytę,

czuli się więc w obowiązku

na przyjęcie przyzwoite.

Zwłaszcza babcia tę wiadomość

odebrała wręcz z radością –

tak to już bywa z rodziną:

miłość rośnie z odległością.

Miał pojawić się w niedzielę

z żoną oraz dzieciakami,

którzy dla nich są kompletnie

nieznanymi osobami.

Tak czy owak trzeba było

włożyć bardzo dużo pracy,

aby gości dobrze przyjąć,

żeby wszystko było cacy.

Żeby żonie nie przeszkadzać

w gruntownych przygotowaniach,

postanowił mąż na cały

dzień ulotnić się z mieszkania.

Starych odwiedził znajomych,

by pod sklepem ponarzekać,

jak codzienne szare życie

tak przez palce mu przecieka.

O polityce poprawić,

znaleźć odpowiedź na wszystko,

starać się wszystkich przekonać,

prezentując stanowisko,

że całemu złu jest winna

grupa trzymająca władzę:

– Jeśli będzie to w mej mocy,

wszystkich w powietrze wysadzę!

Syn miał również inne sprawy,

nie był zdolny do pomocy,

musiał przecież wpierw się wyspać,

wrócił przecież późno w nocy.

Dając oznaki zatrucia,

spędził drugą jej połowę

w toalecie, gdzie mamusia

podtrzymywała mu głowę.

Gdy wstał w porze obiadowej,

stwierdził: – Jeść nie mam ochoty.

Wziął gorącą, długą kąpiel,

wyparował zaraz po tym.

Młodzież musi się wyszaleć,

by zagłuszyć głos umysłu,

że bez pracy i matury

nie ma na siebie pomysłu.

Babcia żyła w swoim świecie

gorzkich żali i pasterek.

W pierwszym rzędzie, pierwsza na mszy

obowiązkowo w niedzielę.

Nie wliczając w to radiowych,

telewizyjnych transmisji

ani długich reportaży

z transkontynentalnych misji.

„Moherowy poduszkowiec” –

tak ją nazywali w domu –

obserwując wszystko z okna,

nie przepuściła nikomu.

Kto, gdzie, kiedy, z kim i po co –

rejestrowała oczami,

na „dzień dobry” odrzekając:

– Witaj, sąsiedzie, Bóg z wami!

Córka – jedyne oparcie –

osiągając wiek dojrzały,

studia podjęła zaoczne,

rozwiązała problem cały.

Dokładała do budżetu,

wykształcenie zdobywała,

pogodziła wodę z ogniem.

Z serca szczerze pomóc chciała

swej mateczce w jej ambicjach,

by stanąć na wysokościach

i pokazać się, jak trzeba,

z najlepszej strony przy gościach.

Lecz akurat się złożyło,

że w drugi weekend miesiąca

wypadł zjazd i na uczelni

być musiała do dnia końca.

Wcale się nie zniechęcając,

że znów na jej głowie wszystko,

zaraz po porannym wstaniu

pobiegła na targowisko,

bo zakupów cała masa,

cotygodniowe sprawunki

i do tego imieniny –

dodatkowe to rachunki.

Zastawić się, a postawić –

to nadrzędna jest zasada,

nie czas na skrzętne liczenie,

przyjdzie czas – znajdzie się rada.

Nie oglądając złotówek,

nakupowała mięsiwa,

warzyw, owoców, przekąsek,

świeżego zapas pieczywa

i rzecz jasna po rogalu,

w końcu to poznańskie strony,

imieniny więc Marcina.

Suto będzie zastawiony

stół, nakryty aż po brzegi

tradycyjnym jadłem tłustym.

Wszyscy będą napełnieni,

nikt nie wyjdzie z brzuchem pustym.

Po powrocie z zakupami,

jak wielbłąd obładowana,

bliskim zrobiła śniadanie,

widząc, jak niewiele z rana

już zostało. A tu mnóstwo

w proszku jeszcze, do zrobienia:

sterta naczyń, kupa brudów,

nic nie zrobi od patrzenia

się. Zakasała rękawy,

nastawiła szybko pralkę,

zmyła górę brudnych garów,

wyczyściła umywalkę,

wypucowała łazienkę

(tak, że można jeść z podłogi),

wydłubała kurz z dywanów

od środka po same rogi,

wyciągnęła piękny obrus,

najlepszą w domu zastawę,

by najważniejszemu oddać

się i przygotować strawę.

Natłuc trzeba było w zapas

schabowych talerz czubaty,

czujnie golonki obadać,

czy aby nie za włochate;

w menu ponadto kiełbasa

ze sprawdzonego uboju,

no i pełnokrwisty kaszok

najlepszego też pokroju;

alternatywnie gołąbki,

z dużej kury rosół tłusty,

w żelaznym repertuarze

nie zabraknie i kapusty;

obok sałatki warzywnej –

w kraju tym tradycja taka,

to podstawa naszej diety –

nie ma kuchni bez ziemniaka...

i posiłku bez deseru.

Ciasto na stole być musi:

babka, sernik i makowiec –

aż żal, żeby się nie skusić.

Również w karcie z napojami

próżno szukać niespodzianki,

z kawą o uwagę gości

tylko wódka staje w szranki.

Wszystko oprócz tej ostatniej

trzeba zrobić samodzielnie,

tak godzina po godzinie

walczyła ze wszystkim dzielnie.

Intensyfikacja pracy

sprzyjała bezdyskusyjnie,

aby jeszcze jeden dzionek

zbyt nie zleciał refleksyjnie.

Gdy się nie ma czasu na nic,

każdą chwilę poświęcamy

na czynności robotyczne –

to się nie zastanawiamy,

czy naprawdę tego chcemy.

Czy to było naszym celem?

Jaki sens w tym dostrzegamy?

Czy na pewno jest go wiele?

Przynajmniej wystarczająco,

aby nie zanurzyć głowy,

włożyć ją obok golonki

do gotującej się wody?

Aby nie wspiąć się na okno

i z parapetu pomachać

do wpatrujących się ludzi

i nauczyć się, jak latać?

Lecz na szczęście brak jej czasu

na takowe rozważania,

zwłaszcza że ją czeka jeszcze

pełna miska prasowania.

Czysty relaks na dnia koniec,

kiedy słania się, ból w nogach,

ledwie trzyma się żelazka,

wiruje pod nią podłoga.

Jeszcze tylko je poskładać

i posegregować reszcie

nieobecnych domowników,

nim odpocznie sobie wreszcie.

Na kanapę się zwaliła,

twarzy przodem do poduszki,

z czoła jej pociekły ciurkiem

ostatniego potu strużki.

Chciała przez chwilę odsapnąć

i uszykować kolację,

ledwo się zorientowała,

pociąg już opuścił stację.

Po sekundach kilku ciszy,

po krótkiej chwili w ciemności,

pociąg wyjechał z tunelu.

W oślepiającej ciemności

cały wagon się ukazał

przed piwnymi jej oczami,

wypełniony aż do granic

samiutkimi kobietami.

Ledwo mogła złapać oddech,

żeby chociaż się przywitać

czy o cel wspólnej podróży

którąkolwiek z nich zapytać.

Pociąg zaczął nagle zwalniać,

zaraz potem całkiem stanął,

drzwi rozpostarł jak szeroko,

wypłynęły dużą falą

wszystkie kursu pasażerki.

Idąc zgodnie w jedną stronę,

od staruszek po dziewczątka,

równo przed siebie wpatrzone,

jak zahipnotyzowane:

niemo, żwawo i dostojnie,

jak na linię frontu żołnierz

po wypowiedzianej wojnie.

O co toczyć ma się wojna,

że to córki, żony, matki

zamiast synów, mężów, ojców

posyła do pierwszej walki?

Zatrzymały się pod sceną,

umieszczoną z prawej strony

ogromnego placu boju,

co na pół był podzielony.

Pod mikrofon, na jej środku,

wyszła bardzo elegancko

ubrana, umalowana

pani, by przemówić dziarsko:

– Zebrałyśmy się tu dzisiaj,

żeby dzień pamiętny uczcić,

w którym do wyboru prawa

postanowiono dopuścić

nasze praprapraprababki,

co tak dzielnie zabiegały,

aby rząd naszego kraju

mógł wybierać naród cały.

Nikt nie mówił – będzie łatwo,

pójdzie z górki – nie zapewniał.

(Jednak dobrze rozumiały:

kto nie walczy – ten już przegrał).

– Pamiętajmy jednak, siostry,

nic nie dano nam w prezencie,

kierownicy się trzymajmy,

by nie wypaść na zakręcie!

Wiele dzisiaj, trzeba przyznać,

możemy, choć nie mogłyśmy,

zdobywamy wykształcenie

i do pracy też poszłyśmy.

Zdolne do samodzielności

o swym losie i majątku

decydować też możemy,

więc pozornie jest w porządku.

Większa w nas samoświadomość,

doznałyśmy wyzwolenia,

nad życie w cieniu mężczyzny

przedkładamy chęć spełnienia.

Chcemy, aby macierzyństwo

było jedną z opcji szczęścia,

a nie naszą racją bytu –

strzeżmy się tego podejścia!

Nie przeczymy tu różnicom,

są niezmienne, biologiczne,

chcemy tylko rozdzielenia –

co prywatne, co publiczne.

Do nikogo upodabniać

się nie mamy też życzenia,

aby udowadniać wyższość,

my nie nosimy pragnienia.

Chcemy w pierwszej kolejności

ludźmi być – nie kobietami,

aby wiedzę tę zaszczepić –

długa droga wciąż przed nami...

Którą drogę mamy obrać?

W każdej z nas odpowiedź inna,

lecz by jakiś cel osiągnąć,

wszystkich, wspólna być powinna!

Front trzymajmy jeden, zwarty!

Sformułujmy jasny przekaz!

Jeśli nie wie ktoś, gdzie boli,

nie pomoże żaden lekarz!

Czarny, biały czy czerwony,

nieważne w jakim kolorze,

maszerujmy zawsze, wszędzie,

w końcu kiedyś to pomoże!

Brak jest siły we wszechświecie,

co rzuca kłody pod nogi

ani co nam może pomóc.

Nie zapomnijcie przestrogi:

aby zważać na życzenia,

by sen o świecie bez mężczyzn

wbrew waszym oczekiwaniom

się nie zmienił w koszmar większy!

Zaś jeśli ktoś nam zarzuca

powierzchowność i formalizm,

pragnę jedno uświadomić –

stawiamy na racjonalizm!

Rozum to nie męski patent,

potrafimy zeń korzystać,

a najlepszym tu dowodem –

nasza podwójna noblistka.

Tylko stopniowa społeczna

zmiana z obłędnego koła

wszechprzemocy symbolicznej

wyrwać nas w przyszłości zdoła.

Może na tej długiej drodze

do powszechnej szczęśliwości

przypadkowo odkryjemy

źródło wszelkich nierówności.

Jeśli nie – nie znaczy wcale,

że nie warto podjąć trudu.

Nie należy składać broni!

Nie trzeba Boga do cudu!

Kropla przecież drąży skałę

ciągłym spadaniem, nie siłą –

niedowiarkom dajmy dowód,

pokażmy im, że się mylą!

Już podnosić miały ręce,

aby w górę wznieść oklaski,

kiedy nagle, z lewej strony,

głośne się podniosły wrzaski.

W kierunku szykownej pani

skierowano takie słowa,

żeby sensu nie zatracić,

ponownie będę cytować:

– Głupia babo! Milcz, nieszczęsna!

Ta nadczynność optymizmu,

którą nam próbujesz sprzedać,

prowadzi do kataklizmu!

Wyzwólmy się w końcu z kajdan

politycznej poprawności

i uderzmy w samo sedno,

środek sam oczywistości!

Światem rządzi od zarania

urojona męska większość,

która siłą i opresją

wywalczyła sobie wielkość,

a nas winą obarczyli

za zerwanie jabłka z drzewa

rajskiego przez matkę Ewę –

czysty seksizm tu rozbrzmiewa!

Przez wieki degradowali

rolą natchnienia poety,

służby na bankiecie życia,

odczłowieczali kobiety!

Nas nie ulepili z żebra,

to jest oczywista bzdura –

przed mężczyzną tu byłyśmy,

jak przed jajkiem była kura!

Dali prawa nam wyborcze?

Toż to jest protekcjonalizm!

Same je wywalczyłyśmy,

inaczej ich patriarchalizm

przerobiłby nas w margines,

marny koniec by nas czekał

w świecie, gdzie zawsze mężczyzna

synonimem był człowieka!

Nie chcę być sędziną srogą,

nie mam prawa was oceniać,

serce moje jednak krwawi,

widząc, jak się mało zmienia.

Wciąż zbyt wiele jest w szeregach

sióstr, co nie chcą myśleć same,

podążają za mężczyzną

jak te owce za baranem,

rzucają dla nich kariery,

emocjami się kierują,

stają się pasywne, bierne,

dziećmi się asekurują,

bo to rola matki, by jej

dziatki czuły się bezpieczne –

tym podejściem cementują

oczekiwania społeczne!

Pozwalają cmokać w rękę,

przez drzwi dają się przepuszczać,

utwierdzają w przekonaniu,

że im ładniejsza – tym głupsza.

A jak już do pracy idą,

to za to samo zlecenie

zadowalają się zwykle

zmniejszonym wynagrodzeniem!

Wiele jeszcze trzeba zrobić,

co przyznaję przedmówczyni,

lecz reformą i mądrością

nie zdołamy nic uczynić!

Na początek mam tu dla was

obwieszczenie symboliczne:

od dziś stawiam znak równości

osobiste – polityczne!

Przeciw betonowej armii

z szabelkami z ciał jamistych

trzeba walczyć agresywnie,

z powodów dość oczywistych!

Jeśli tak chcą decydować

o tym, co nosimy w łonie,

to ich męskość, dla rewanżu,

weźmy również w nasze dłonie!

Nie pozwólmy im się mamić,

nie czekajmy do wieczora,

by radioodbiornik zniszczyć,

ekran stłuc telewizora,

lecz zacznijmy od nas samych,

przejdźmy wprost od słów do czynów –

śmierć tym matkom patriarchalnym,

co kochają bardziej synów!

Strzeżmy błędów się z przyszłości,

z roku cztery i czterdzieści,

aby sen o dzieworództwie

się tym razem w pełni ziścił.

I na koniec tej przemowy

z impetem i na głos cały

wykrzyczała, co sił w gardle,

by wszystkie zapamiętały:

– Polska jest, jak my, kobietą,

od granicy po granicę,

biały w niej oznacza cnotę,

a czerwony miesięcznicę!

W tejże chwili z czoła pani

z na wpół ogoloną głową,

lekkim tylko makijażem

i ubranej na sportowo

zaczął ściekać krwisty strumień,

spod kamienia, co ją trafił,

co wyleciał strzałą z procy

z tłumu, co się w nią zagapił.

Zwaliła się na publikę

jak na koncercie rockowym,

ta rozstąpiła się niczym

biblijne Morze Czerwone.

– Nie możecie występować,

uzurpować sobie prawa

do za wszystkie przemawiania,

nawet te, których to sprawa

jest wam w pełni obojętna,

co wyznania są innego,

do różnej należą rasy

czy też źródła etnicznego!

Każda z nas jest przecież inna,

nie jesteśmy monolitem!

Każda inne ma potrzeby,

czy szczytne, czy pospolite!

Wykorzystujecie zdobycz

źle pojętej demokracji,

prawa tu nadużywacie

do wszelkiej reprezentacji!

Nie jesteście wcale lepsze

od tych, co sprawują władzę,

co praw odmawiają wszelkich,

co zakazują zgromadzeń!

Mieć przestało już znaczenie,

kto wypowiedział te słowa.

Każdej z pań tych zależało,

byleby tylko się schować.

Wywołano wilka z lasu,

niebo się zrobiło czarne,

w celach czysto porządkowych

służby wkroczyły specjalne.

Przywitali gumowymi

kulami demonstrujących,

wystrzelili z armat wodnych

gaz defeminizujący,

pokojowo pomachali

w górze paralizatorem,

po czym słowem wyjaśnienia

ogłosili megafonem:

– Proszę źle nas nie zrozumieć,

my nie mamy złych intencji.

Przysłano nas tu kontrolnie

w celach jedynie prewencji,

bo na sąsiedniej ulicy

wiec odbywa się legalny –

ku niepokalanej zawsze

od dziewic matki Joanny!

Do swych domostw się udajcie!

Wychwalajcie demokrację

i wybijcie sobie z głowy

wszystkie przyszłe demonstracje!

Nie za duży mieli posłuch,

taki popłoch tam panował.

Kto przed pałką zdołał uciec,

na stację w tył zwrot szorował.

Porwana przez odpływ falą

wpłynęła cała i zdrowa

do pociągu, co w powrotnej

drodze się w tunelu schował.

Razem tym w bród było miejsca,

co drugie zajęte ledwie.

Jak ma to interpretować?

Jak sen czy jak przepowiednię?

Odrętwiała natężeniem

chwil przeżytych, wrażeń wielu

nie zdążyła się namyślić –

pociąg wyjechał z tunelu.

Obudzona drzwi trzaśnięciem

lewą podniosła powiekę,

zobaczyła swego męża,

jego niemałą uciechę.

Nakrył ją na odpoczynku,

tym w winy poczucie wpędził,

pomijając fakt milczeniem,

że sobotę całą spędził

na próżniactwie i opilstwie,

bezproduktywnych rozmowach.

Zamiast ładnie ją pochwalić,

w takich ją przywitał słowach:

– Znowu leżysz na kanapie,

jak tylko wyjdę na chwilę,

rzucasz wszystko i się kładziesz –

popraw mnie, jeśli się mylę.

Była taka zmarnowana

całodniową orką w kuchni,

że nie miała siły nawet

z warchołem zaczynać kłótni.

Po tych latach z nim spędzonych

przywykła do jego głupot,

z czasem ją zaczęły bawić,

przyjmowała je na sucho.

– Niech se gada stary osioł!

Nie dotykają mnie słowa.

Lepiej, że mówi, niż bije,

dopiero by pożałował!

Udusiłabym od pralki

do wody spływu wężykiem,

udźcem zatłukła baranim,

porzuciła pod śmietnikiem...

Tak raz po raz folgowała

dla otuchy swej fantazji –

jedna to z niewielu szczerych

uciech naszej Anastazji.

Sił resztkami wzięła kąpiel,

by odświeżyć się po znoju,

wcale ją nie zdziwił widok,

jaki zastała w pokoju.

W brudnych rzeczach leży długi,

na wspomnianej już kanapie,

w oparach chmielu małżonek

i bezwstydnie głośno chrapie.

Dzięki Bogu – pomyślała –

mam dla siebie całe łóżko...

i odchodząc do sypialni,

twarz zakryła mu poduszką.

Nie zmrużyła wcale oka,

większość nocy rozmyślała

nad znaczeniem swojej wizji.

Znaczenie w ogóle miała?

Czuła dziwnie się, jak nigdy,

wracały w głowie wspomnienia.

Może dobry to jest moment,

aby rachunek sumienia,

zestawienie strat i zysków

u progu życia jesieni

zrobić? Może znajdzie sposób,

żeby jeszcze coś odmienić?

Stać się gorącą czterdziestką

z dziećmi już odchowanymi,

o nienagannym wyglądzie,

z myślami obsesyjnymi?

To dzięki fizycznej pracy

ma kondycję nie najgorszą,

całkiem też figurę zgrabną,

zawsze wygląda na młodszą.

Było żal na kosmetyki

trwonić – stosowała rzadko,

nie zniszczyła skóry twarzy,

którą ma od zawsze gładką...

Rzucić męża dla młodszego

biznesmena i ogiera,

wydawać jego pieniądze,

kolor auta mu wybierać?

Chodzić po stylowych knajpach

po śródmieściu wieczorami

z też nowo narodzonymi

najlepszymi kumpelami?

Snuć się po centrach handlowych,

kupować kreacje modne,

nie liczyć się z każdym groszem,

czy to będzie jej wygodne?...

Podnosić kwalifikacje,

zrobić kursy zawodowe,

by w ofertach móc przebierać,

pójść na studia upragnione?

Świetnie zorganizowaną,

strategicznie działającą,

niezależną finansowo,

samodzielnie też myślącą

być singielką na życzenie,

bez ciążącego balastu,

ubierać się według gazet –

czy to szczęście dla kontrastu?...

Zostać do samego końca

perfekcyjną panią domu,

nieutyskującą na nic,

nieżalącą się nikomu,

pilnującą, aby płomień,

który domowe ognisko

rozpala, go nie obrócił

w rodzinne pogorzelisko?

Nie szamotać się zaciekle

w sieci gęsto uplecionej

z oczekiwań wobec siebie,

z niewoli odziedziczonej?

Każde z powyższych rozwiązań,

niezależnie albo w miksie,

może sprawdzić się bezbłędnie,

lecz istnieje oczywiście

ryzyko, że się okaże

absolutną katastrofą.

Gdzie ma wtedy szukać winnych?

Komu robić wyrzut o to?

Próżno będzie wtedy szukać

prostej, jasnej odpowiedzi.

Nie poda jej telewizja,

nie udzielą jej sąsiedzi,

w kolorowym magazynie

nie odnajdzie sprostowania,

nawet w kinowym przeboju

nie podpatrzy rozwiązania.

Może pójdzie do lekarza,

o receptę go poprosi?

A co powie, gdy ją spyta:

– Kto winę za to ponosi,

że ofiarą, biedna, padłaś

popytu kreowanego

przez marketing, konkretnego

zachowania kobiecego?

Jedno mogę ci zalecić:

to odporności wzmocnienie

na krytykę otoczenia

i na dobre jej radzenie.

Ta kuracja, choć bolesna,

nie zabije – ręczę słowem –

leczenie ma być skuteczne,

nie tylko widowiskowe!

Więcej nic nie mogę zrobić,

przemyśl wszystko raz ostatni,

a jak już się zdecydujesz,

popchnij drzwi otwartej klatki.

Oprzytomniała na chwilę,

by wyłamać się z rutyny,

budzik wyłączyć niesławny,

pierwotnej nie czując winy.

Kotłowało jej się w głowie,

ale z uśmiechem na twarzy

po godzinach dwóch zasnęła,

kto wie... co jutro się zdarzy?

  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Stare naszych pięknych Polek golgoty:

(Wierszem mowa właśnie o tym!)

J A K bez ojca chować synów -

Czy Ochota, Wola, Praga, czy Ursynów -

Żeby babki, matki, żony, córki
W życiu miały tylko z górki?
avatar
Kotłowało się im w głowie,
Kotłowało w sercu: - K T O mi poda rękę?
Mądrą radą coś podpowie?
Ja też jestem człowiek!

W unijnej od 18 lat bogatej europejskiej Polsce

nie dość, że ojcowie pracują na zmywaku i w Londynie, i w Perth, i w Calgary, i ich liczby idą w miliony,

to jeszcze 1,9 miliona Polek /dane za 2021 r./

CZYLI CO PIĄTA DOROSŁA POLKA

- to matki samotne
avatar
JEŻELI KOLEJNE POLSKIE RZĄDY NIE ZAJMĄ SIĘ W KOŃCU TYM, DO CZEGO NARÓD JE POWOŁUJE,

I TO NA WSZYSTKICH POZIOMACH:

OD EDUKACJI PRZEZ SŁUŻBĘ ZDROWIA PO FINANSE

NAPRAWĄ PODSTAWOWEJ KOMÓRKI SPOŁECZNEJ, JAKĄ JEST POLSKA RODZINA,

TO ZDECHŁ PIES

I POLACY JAKO NACJA W Y M R Ą JESZCZE W TYM STULECIU
avatar
W 3. tysiącleciu po Chrystusie polskie rodziny NIE OCZEKUJĄ jałmużny!

Oczekują wszechstronnej NAPRAWY systemu społecznego tak, żeby pełnoprawny Ojciec r ó w n i e ż uczestniczył w życiu własnej rodziny, swojej wioski czy swojego miasta.

POLAK NIE JEST NI STOŁKIEM,
NI KOŁKIEM, NI MATOŁKIEM!

POLAK - TO BRZMI DUMNIE!
avatar
Jeżeli to napisał facet imieniem Mateusz K., to jeszcze Pol/s/ka nie zginęła!
© 2010-2016 by Creative Media