Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | poem / poetic tale |
Date added | 2018-05-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1125 |
Część II
Lat dwadzieścia pięć minęło
od dnia ślubu naszej pary.
Bardzo długich, trzeba przyznać,
obfitujących w koszmary
zmagań z ciężką codziennością,
z rodzinnymi problemami,
dylematami ciężkimi,
zgniłymi kompromisami.
Trochę mniej, lecz ciągle parę
minęło od transformacji
(z kobiety na Matkę Polkę)
lat walecznej Anastazji.
Niezmiennie od tamtej chwili,
wytrwale, niezmordowanie
i z żelazną konsekwencją
uprawia ranne wstawanie.
Jak zrobiła też dnia tego,
w przeddzień swych imienin właśnie,
tak ważnego przecież roku
dwa tysiące osiemnaście.
W wilię stuletniej rocznicy
zdobycia niepodległości
cały dzień przepracowała
dla imieninowych gości.
Gościom trzeba wszak pokazać
siebie od najlepszej strony,
zwłaszcza tym nie byle jakim –
wiele lepiej ustawionym,
żeby nie wyjść na ubogich
krewnych, co się trzeba wstydzić.
Mowa tu o bracie męża,
bo on bardzo lubił szydzić
z tych, którym się mniej powiodło,
nie założyli biznesu,
nie załapali na profit
z intratnego interesu.
I nieważne, że na cudzych
plecach, kosztem innych osób,
jeśli jemu się powiodło,
znaczy – dobry to był sposób.
Dość powiedzieć na tę chwilę,
że gdy brat go potrzebował,
to arkana mechaniki
zagranicznych aut szlifował.
Nie odbierał telefonu,
nie był na ojca pogrzebie,
nie wspomógł złamanym groszem,
gdy w wielkiej byli potrzebie.
Nagle bez związku z czymkolwiek
obwieścił swoją wizytę,
czuli się więc w obowiązku
na przyjęcie przyzwoite.
Zwłaszcza babcia tę wiadomość
odebrała wręcz z radością –
tak to już bywa z rodziną:
miłość rośnie z odległością.
Miał pojawić się w niedzielę
z żoną oraz dzieciakami,
którzy dla nich są kompletnie
nieznanymi osobami.
Tak czy owak trzeba było
włożyć bardzo dużo pracy,
aby gości dobrze przyjąć,
żeby wszystko było cacy.
Żeby żonie nie przeszkadzać
w gruntownych przygotowaniach,
postanowił mąż na cały
dzień ulotnić się z mieszkania.
Starych odwiedził znajomych,
by pod sklepem ponarzekać,
jak codzienne szare życie
tak przez palce mu przecieka.
O polityce poprawić,
znaleźć odpowiedź na wszystko,
starać się wszystkich przekonać,
prezentując stanowisko,
że całemu złu jest winna
grupa trzymająca władzę:
– Jeśli będzie to w mej mocy,
wszystkich w powietrze wysadzę!
Syn miał również inne sprawy,
nie był zdolny do pomocy,
musiał przecież wpierw się wyspać,
wrócił przecież późno w nocy.
Dając oznaki zatrucia,
spędził drugą jej połowę
w toalecie, gdzie mamusia
podtrzymywała mu głowę.
Gdy wstał w porze obiadowej,
stwierdził: – Jeść nie mam ochoty.
Wziął gorącą, długą kąpiel,
wyparował zaraz po tym.
Młodzież musi się wyszaleć,
by zagłuszyć głos umysłu,
że bez pracy i matury
nie ma na siebie pomysłu.
Babcia żyła w swoim świecie
gorzkich żali i pasterek.
W pierwszym rzędzie, pierwsza na mszy
obowiązkowo w niedzielę.
Nie wliczając w to radiowych,
telewizyjnych transmisji
ani długich reportaży
z transkontynentalnych misji.
„Moherowy poduszkowiec” –
tak ją nazywali w domu –
obserwując wszystko z okna,
nie przepuściła nikomu.
Kto, gdzie, kiedy, z kim i po co –
rejestrowała oczami,
na „dzień dobry” odrzekając:
– Witaj, sąsiedzie, Bóg z wami!
Córka – jedyne oparcie –
osiągając wiek dojrzały,
studia podjęła zaoczne,
rozwiązała problem cały.
Dokładała do budżetu,
wykształcenie zdobywała,
pogodziła wodę z ogniem.
Z serca szczerze pomóc chciała
swej mateczce w jej ambicjach,
by stanąć na wysokościach
i pokazać się, jak trzeba,
z najlepszej strony przy gościach.
Lecz akurat się złożyło,
że w drugi weekend miesiąca
wypadł zjazd i na uczelni
być musiała do dnia końca.
Wcale się nie zniechęcając,
że znów na jej głowie wszystko,
zaraz po porannym wstaniu
pobiegła na targowisko,
bo zakupów cała masa,
cotygodniowe sprawunki
i do tego imieniny –
dodatkowe to rachunki.
Zastawić się, a postawić –
to nadrzędna jest zasada,
nie czas na skrzętne liczenie,
przyjdzie czas – znajdzie się rada.
Nie oglądając złotówek,
nakupowała mięsiwa,
warzyw, owoców, przekąsek,
świeżego zapas pieczywa
i rzecz jasna po rogalu,
w końcu to poznańskie strony,
imieniny więc Marcina.
Suto będzie zastawiony
stół, nakryty aż po brzegi
tradycyjnym jadłem tłustym.
Wszyscy będą napełnieni,
nikt nie wyjdzie z brzuchem pustym.
Po powrocie z zakupami,
jak wielbłąd obładowana,
bliskim zrobiła śniadanie,
widząc, jak niewiele z rana
już zostało. A tu mnóstwo
w proszku jeszcze, do zrobienia:
sterta naczyń, kupa brudów,
nic nie zrobi od patrzenia
się. Zakasała rękawy,
nastawiła szybko pralkę,
zmyła górę brudnych garów,
wyczyściła umywalkę,
wypucowała łazienkę
(tak, że można jeść z podłogi),
wydłubała kurz z dywanów
od środka po same rogi,
wyciągnęła piękny obrus,
najlepszą w domu zastawę,
by najważniejszemu oddać
się i przygotować strawę.
Natłuc trzeba było w zapas
schabowych talerz czubaty,
czujnie golonki obadać,
czy aby nie za włochate;
w menu ponadto kiełbasa
ze sprawdzonego uboju,
no i pełnokrwisty kaszok
najlepszego też pokroju;
alternatywnie gołąbki,
z dużej kury rosół tłusty,
w żelaznym repertuarze
nie zabraknie i kapusty;
obok sałatki warzywnej –
w kraju tym tradycja taka,
to podstawa naszej diety –
nie ma kuchni bez ziemniaka...
i posiłku bez deseru.
Ciasto na stole być musi:
babka, sernik i makowiec –
aż żal, żeby się nie skusić.
Również w karcie z napojami
próżno szukać niespodzianki,
z kawą o uwagę gości
tylko wódka staje w szranki.
Wszystko oprócz tej ostatniej
trzeba zrobić samodzielnie,
tak godzina po godzinie
walczyła ze wszystkim dzielnie.
Intensyfikacja pracy
sprzyjała bezdyskusyjnie,
aby jeszcze jeden dzionek
zbyt nie zleciał refleksyjnie.
Gdy się nie ma czasu na nic,
każdą chwilę poświęcamy
na czynności robotyczne –
to się nie zastanawiamy,
czy naprawdę tego chcemy.
Czy to było naszym celem?
Jaki sens w tym dostrzegamy?
Czy na pewno jest go wiele?
Przynajmniej wystarczająco,
aby nie zanurzyć głowy,
włożyć ją obok golonki
do gotującej się wody?
Aby nie wspiąć się na okno
i z parapetu pomachać
do wpatrujących się ludzi
i nauczyć się, jak latać?
Lecz na szczęście brak jej czasu
na takowe rozważania,
zwłaszcza że ją czeka jeszcze
pełna miska prasowania.
Czysty relaks na dnia koniec,
kiedy słania się, ból w nogach,
ledwie trzyma się żelazka,
wiruje pod nią podłoga.
Jeszcze tylko je poskładać
i posegregować reszcie
nieobecnych domowników,
nim odpocznie sobie wreszcie.
Na kanapę się zwaliła,
twarzy przodem do poduszki,
z czoła jej pociekły ciurkiem
ostatniego potu strużki.
Chciała przez chwilę odsapnąć
i uszykować kolację,
ledwo się zorientowała,
pociąg już opuścił stację.
Po sekundach kilku ciszy,
po krótkiej chwili w ciemności,
pociąg wyjechał z tunelu.
W oślepiającej ciemności
cały wagon się ukazał
przed piwnymi jej oczami,
wypełniony aż do granic
samiutkimi kobietami.
Ledwo mogła złapać oddech,
żeby chociaż się przywitać
czy o cel wspólnej podróży
którąkolwiek z nich zapytać.
Pociąg zaczął nagle zwalniać,
zaraz potem całkiem stanął,
drzwi rozpostarł jak szeroko,
wypłynęły dużą falą
wszystkie kursu pasażerki.
Idąc zgodnie w jedną stronę,
od staruszek po dziewczątka,
równo przed siebie wpatrzone,
jak zahipnotyzowane:
niemo, żwawo i dostojnie,
jak na linię frontu żołnierz
po wypowiedzianej wojnie.
O co toczyć ma się wojna,
że to córki, żony, matki
zamiast synów, mężów, ojców
posyła do pierwszej walki?
Zatrzymały się pod sceną,
umieszczoną z prawej strony
ogromnego placu boju,
co na pół był podzielony.
Pod mikrofon, na jej środku,
wyszła bardzo elegancko
ubrana, umalowana
pani, by przemówić dziarsko:
– Zebrałyśmy się tu dzisiaj,
żeby dzień pamiętny uczcić,
w którym do wyboru prawa
postanowiono dopuścić
nasze praprapraprababki,
co tak dzielnie zabiegały,
aby rząd naszego kraju
mógł wybierać naród cały.
Nikt nie mówił – będzie łatwo,
pójdzie z górki – nie zapewniał.
(Jednak dobrze rozumiały:
kto nie walczy – ten już przegrał).
– Pamiętajmy jednak, siostry,
nic nie dano nam w prezencie,
kierownicy się trzymajmy,
by nie wypaść na zakręcie!
Wiele dzisiaj, trzeba przyznać,
możemy, choć nie mogłyśmy,
zdobywamy wykształcenie
i do pracy też poszłyśmy.
Zdolne do samodzielności
o swym losie i majątku
decydować też możemy,
więc pozornie jest w porządku.
Większa w nas samoświadomość,
doznałyśmy wyzwolenia,
nad życie w cieniu mężczyzny
przedkładamy chęć spełnienia.
Chcemy, aby macierzyństwo
było jedną z opcji szczęścia,
a nie naszą racją bytu –
strzeżmy się tego podejścia!
Nie przeczymy tu różnicom,
są niezmienne, biologiczne,
chcemy tylko rozdzielenia –
co prywatne, co publiczne.
Do nikogo upodabniać
się nie mamy też życzenia,
aby udowadniać wyższość,
my nie nosimy pragnienia.
Chcemy w pierwszej kolejności
ludźmi być – nie kobietami,
aby wiedzę tę zaszczepić –
długa droga wciąż przed nami...
Którą drogę mamy obrać?
W każdej z nas odpowiedź inna,
lecz by jakiś cel osiągnąć,
wszystkich, wspólna być powinna!
Front trzymajmy jeden, zwarty!
Sformułujmy jasny przekaz!
Jeśli nie wie ktoś, gdzie boli,
nie pomoże żaden lekarz!
Czarny, biały czy czerwony,
nieważne w jakim kolorze,
maszerujmy zawsze, wszędzie,
w końcu kiedyś to pomoże!
Brak jest siły we wszechświecie,
co rzuca kłody pod nogi
ani co nam może pomóc.
Nie zapomnijcie przestrogi:
aby zważać na życzenia,
by sen o świecie bez mężczyzn
wbrew waszym oczekiwaniom
się nie zmienił w koszmar większy!
Zaś jeśli ktoś nam zarzuca
powierzchowność i formalizm,
pragnę jedno uświadomić –
stawiamy na racjonalizm!
Rozum to nie męski patent,
potrafimy zeń korzystać,
a najlepszym tu dowodem –
nasza podwójna noblistka.
Tylko stopniowa społeczna
zmiana z obłędnego koła
wszechprzemocy symbolicznej
wyrwać nas w przyszłości zdoła.
Może na tej długiej drodze
do powszechnej szczęśliwości
przypadkowo odkryjemy
źródło wszelkich nierówności.
Jeśli nie – nie znaczy wcale,
że nie warto podjąć trudu.
Nie należy składać broni!
Nie trzeba Boga do cudu!
Kropla przecież drąży skałę
ciągłym spadaniem, nie siłą –
niedowiarkom dajmy dowód,
pokażmy im, że się mylą!
Już podnosić miały ręce,
aby w górę wznieść oklaski,
kiedy nagle, z lewej strony,
głośne się podniosły wrzaski.
W kierunku szykownej pani
skierowano takie słowa,
żeby sensu nie zatracić,
ponownie będę cytować:
– Głupia babo! Milcz, nieszczęsna!
Ta nadczynność optymizmu,
którą nam próbujesz sprzedać,
prowadzi do kataklizmu!
Wyzwólmy się w końcu z kajdan
politycznej poprawności
i uderzmy w samo sedno,
środek sam oczywistości!
Światem rządzi od zarania
urojona męska większość,
która siłą i opresją
wywalczyła sobie wielkość,
a nas winą obarczyli
za zerwanie jabłka z drzewa
rajskiego przez matkę Ewę –
czysty seksizm tu rozbrzmiewa!
Przez wieki degradowali
rolą natchnienia poety,
służby na bankiecie życia,
odczłowieczali kobiety!
Nas nie ulepili z żebra,
to jest oczywista bzdura –
przed mężczyzną tu byłyśmy,
jak przed jajkiem była kura!
Dali prawa nam wyborcze?
Toż to jest protekcjonalizm!
Same je wywalczyłyśmy,
inaczej ich patriarchalizm
przerobiłby nas w margines,
marny koniec by nas czekał
w świecie, gdzie zawsze mężczyzna
synonimem był człowieka!
Nie chcę być sędziną srogą,
nie mam prawa was oceniać,
serce moje jednak krwawi,
widząc, jak się mało zmienia.
Wciąż zbyt wiele jest w szeregach
sióstr, co nie chcą myśleć same,
podążają za mężczyzną
jak te owce za baranem,
rzucają dla nich kariery,
emocjami się kierują,
stają się pasywne, bierne,
dziećmi się asekurują,
bo to rola matki, by jej
dziatki czuły się bezpieczne –
tym podejściem cementują
oczekiwania społeczne!
Pozwalają cmokać w rękę,
przez drzwi dają się przepuszczać,
utwierdzają w przekonaniu,
że im ładniejsza – tym głupsza.
A jak już do pracy idą,
to za to samo zlecenie
zadowalają się zwykle
zmniejszonym wynagrodzeniem!
Wiele jeszcze trzeba zrobić,
co przyznaję przedmówczyni,
lecz reformą i mądrością
nie zdołamy nic uczynić!
Na początek mam tu dla was
obwieszczenie symboliczne:
od dziś stawiam znak równości
osobiste – polityczne!
Przeciw betonowej armii
z szabelkami z ciał jamistych
trzeba walczyć agresywnie,
z powodów dość oczywistych!
Jeśli tak chcą decydować
o tym, co nosimy w łonie,
to ich męskość, dla rewanżu,
weźmy również w nasze dłonie!
Nie pozwólmy im się mamić,
nie czekajmy do wieczora,
by radioodbiornik zniszczyć,
ekran stłuc telewizora,
lecz zacznijmy od nas samych,
przejdźmy wprost od słów do czynów –
śmierć tym matkom patriarchalnym,
co kochają bardziej synów!
Strzeżmy błędów się z przyszłości,
z roku cztery i czterdzieści,
aby sen o dzieworództwie
się tym razem w pełni ziścił.
I na koniec tej przemowy
z impetem i na głos cały
wykrzyczała, co sił w gardle,
by wszystkie zapamiętały:
– Polska jest, jak my, kobietą,
od granicy po granicę,
biały w niej oznacza cnotę,
a czerwony miesięcznicę!
W tejże chwili z czoła pani
z na wpół ogoloną głową,
lekkim tylko makijażem
i ubranej na sportowo
zaczął ściekać krwisty strumień,
spod kamienia, co ją trafił,
co wyleciał strzałą z procy
z tłumu, co się w nią zagapił.
Zwaliła się na publikę
jak na koncercie rockowym,
ta rozstąpiła się niczym
biblijne Morze Czerwone.
– Nie możecie występować,
uzurpować sobie prawa
do za wszystkie przemawiania,
nawet te, których to sprawa
jest wam w pełni obojętna,
co wyznania są innego,
do różnej należą rasy
czy też źródła etnicznego!
Każda z nas jest przecież inna,
nie jesteśmy monolitem!
Każda inne ma potrzeby,
czy szczytne, czy pospolite!
Wykorzystujecie zdobycz
źle pojętej demokracji,
prawa tu nadużywacie
do wszelkiej reprezentacji!
Nie jesteście wcale lepsze
od tych, co sprawują władzę,
co praw odmawiają wszelkich,
co zakazują zgromadzeń!
Mieć przestało już znaczenie,
kto wypowiedział te słowa.
Każdej z pań tych zależało,
byleby tylko się schować.
Wywołano wilka z lasu,
niebo się zrobiło czarne,
w celach czysto porządkowych
służby wkroczyły specjalne.
Przywitali gumowymi
kulami demonstrujących,
wystrzelili z armat wodnych
gaz defeminizujący,
pokojowo pomachali
w górze paralizatorem,
po czym słowem wyjaśnienia
ogłosili megafonem:
– Proszę źle nas nie zrozumieć,
my nie mamy złych intencji.
Przysłano nas tu kontrolnie
w celach jedynie prewencji,
bo na sąsiedniej ulicy
wiec odbywa się legalny –
ku niepokalanej zawsze
od dziewic matki Joanny!
Do swych domostw się udajcie!
Wychwalajcie demokrację
i wybijcie sobie z głowy
wszystkie przyszłe demonstracje!
Nie za duży mieli posłuch,
taki popłoch tam panował.
Kto przed pałką zdołał uciec,
na stację w tył zwrot szorował.
Porwana przez odpływ falą
wpłynęła cała i zdrowa
do pociągu, co w powrotnej
drodze się w tunelu schował.
Razem tym w bród było miejsca,
co drugie zajęte ledwie.
Jak ma to interpretować?
Jak sen czy jak przepowiednię?
Odrętwiała natężeniem
chwil przeżytych, wrażeń wielu
nie zdążyła się namyślić –
pociąg wyjechał z tunelu.
Obudzona drzwi trzaśnięciem
lewą podniosła powiekę,
zobaczyła swego męża,
jego niemałą uciechę.
Nakrył ją na odpoczynku,
tym w winy poczucie wpędził,
pomijając fakt milczeniem,
że sobotę całą spędził
na próżniactwie i opilstwie,
bezproduktywnych rozmowach.
Zamiast ładnie ją pochwalić,
w takich ją przywitał słowach:
– Znowu leżysz na kanapie,
jak tylko wyjdę na chwilę,
rzucasz wszystko i się kładziesz –
popraw mnie, jeśli się mylę.
Była taka zmarnowana
całodniową orką w kuchni,
że nie miała siły nawet
z warchołem zaczynać kłótni.
Po tych latach z nim spędzonych
przywykła do jego głupot,
z czasem ją zaczęły bawić,
przyjmowała je na sucho.
– Niech se gada stary osioł!
Nie dotykają mnie słowa.
Lepiej, że mówi, niż bije,
dopiero by pożałował!
Udusiłabym od pralki
do wody spływu wężykiem,
udźcem zatłukła baranim,
porzuciła pod śmietnikiem...
Tak raz po raz folgowała
dla otuchy swej fantazji –
jedna to z niewielu szczerych
uciech naszej Anastazji.
Sił resztkami wzięła kąpiel,
by odświeżyć się po znoju,
wcale ją nie zdziwił widok,
jaki zastała w pokoju.
W brudnych rzeczach leży długi,
na wspomnianej już kanapie,
w oparach chmielu małżonek
i bezwstydnie głośno chrapie.
Dzięki Bogu – pomyślała –
mam dla siebie całe łóżko...
i odchodząc do sypialni,
twarz zakryła mu poduszką.
Nie zmrużyła wcale oka,
większość nocy rozmyślała
nad znaczeniem swojej wizji.
Znaczenie w ogóle miała?
Czuła dziwnie się, jak nigdy,
wracały w głowie wspomnienia.
Może dobry to jest moment,
aby rachunek sumienia,
zestawienie strat i zysków
u progu życia jesieni
zrobić? Może znajdzie sposób,
żeby jeszcze coś odmienić?
Stać się gorącą czterdziestką
z dziećmi już odchowanymi,
o nienagannym wyglądzie,
z myślami obsesyjnymi?
To dzięki fizycznej pracy
ma kondycję nie najgorszą,
całkiem też figurę zgrabną,
zawsze wygląda na młodszą.
Było żal na kosmetyki
trwonić – stosowała rzadko,
nie zniszczyła skóry twarzy,
którą ma od zawsze gładką...
Rzucić męża dla młodszego
biznesmena i ogiera,
wydawać jego pieniądze,
kolor auta mu wybierać?
Chodzić po stylowych knajpach
po śródmieściu wieczorami
z też nowo narodzonymi
najlepszymi kumpelami?
Snuć się po centrach handlowych,
kupować kreacje modne,
nie liczyć się z każdym groszem,
czy to będzie jej wygodne?...
Podnosić kwalifikacje,
zrobić kursy zawodowe,
by w ofertach móc przebierać,
pójść na studia upragnione?
Świetnie zorganizowaną,
strategicznie działającą,
niezależną finansowo,
samodzielnie też myślącą
być singielką na życzenie,
bez ciążącego balastu,
ubierać się według gazet –
czy to szczęście dla kontrastu?...
Zostać do samego końca
perfekcyjną panią domu,
nieutyskującą na nic,
nieżalącą się nikomu,
pilnującą, aby płomień,
który domowe ognisko
rozpala, go nie obrócił
w rodzinne pogorzelisko?
Nie szamotać się zaciekle
w sieci gęsto uplecionej
z oczekiwań wobec siebie,
z niewoli odziedziczonej?
Każde z powyższych rozwiązań,
niezależnie albo w miksie,
może sprawdzić się bezbłędnie,
lecz istnieje oczywiście
ryzyko, że się okaże
absolutną katastrofą.
Gdzie ma wtedy szukać winnych?
Komu robić wyrzut o to?
Próżno będzie wtedy szukać
prostej, jasnej odpowiedzi.
Nie poda jej telewizja,
nie udzielą jej sąsiedzi,
w kolorowym magazynie
nie odnajdzie sprostowania,
nawet w kinowym przeboju
nie podpatrzy rozwiązania.
Może pójdzie do lekarza,
o receptę go poprosi?
A co powie, gdy ją spyta:
– Kto winę za to ponosi,
że ofiarą, biedna, padłaś
popytu kreowanego
przez marketing, konkretnego
zachowania kobiecego?
Jedno mogę ci zalecić:
to odporności wzmocnienie
na krytykę otoczenia
i na dobre jej radzenie.
Ta kuracja, choć bolesna,
nie zabije – ręczę słowem –
leczenie ma być skuteczne,
nie tylko widowiskowe!
Więcej nic nie mogę zrobić,
przemyśl wszystko raz ostatni,
a jak już się zdecydujesz,
popchnij drzwi otwartej klatki.
Oprzytomniała na chwilę,
by wyłamać się z rutyny,
budzik wyłączyć niesławny,
pierwotnej nie czując winy.
Kotłowało jej się w głowie,
ale z uśmiechem na twarzy
po godzinach dwóch zasnęła,
kto wie... co jutro się zdarzy?
ratings: perfect / excellent
(Wierszem mowa właśnie o tym!)
J A K bez ojca chować synów -
Czy Ochota, Wola, Praga, czy Ursynów -
Żeby babki, matki, żony, córki
W życiu miały tylko z górki?
Kotłowało w sercu: - K T O mi poda rękę?
Mądrą radą coś podpowie?
Ja też jestem człowiek!
W unijnej od 18 lat bogatej europejskiej Polsce
nie dość, że ojcowie pracują na zmywaku i w Londynie, i w Perth, i w Calgary, i ich liczby idą w miliony,
to jeszcze 1,9 miliona Polek /dane za 2021 r./
CZYLI CO PIĄTA DOROSŁA POLKA
- to matki samotne
I TO NA WSZYSTKICH POZIOMACH:
OD EDUKACJI PRZEZ SŁUŻBĘ ZDROWIA PO FINANSE
NAPRAWĄ PODSTAWOWEJ KOMÓRKI SPOŁECZNEJ, JAKĄ JEST POLSKA RODZINA,
TO ZDECHŁ PIES
I POLACY JAKO NACJA W Y M R Ą JESZCZE W TYM STULECIU
Oczekują wszechstronnej NAPRAWY systemu społecznego tak, żeby pełnoprawny Ojciec r ó w n i e ż uczestniczył w życiu własnej rodziny, swojej wioski czy swojego miasta.
POLAK NIE JEST NI STOŁKIEM,
NI KOŁKIEM, NI MATOŁKIEM!
POLAK - TO BRZMI DUMNIE!
ratings: perfect / excellent