Go to commentsParole, Amore mio
Text 8 of 31 from volume: Pan da pięć biletów do nieba
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2018-05-23
Linguistic correctness
Text quality
Views1828


Andrzej, od niepamiętnych czasów zwany Szeryfem (najstarsi Indianie nie wiedzieli, dlaczego), stał przed lustrem, poprawiając krawat. Strasznie nie lubił oplatania szyi „zwisem męskim, prostym”, niemniej dziś trzeba. Impreza pochówkowa, to i marynarka będzie niezbędna.

Zdechnę – pomyślał z irytacją. – Na dworze ze trzydzieści stopni, a ja raczej wrażliwy potliwie na wysokie temperatury.

Na seledynowej koszuli rzeczywiście rosły już pod pachami mokre plamy.

Nie cierpię tej koszuli, ale to prezent od Hanki. Ten łach ma jakąś sztuczną nitkę i zawsze się w nim pocę. Mogła mi uprasować jakąś inną. – Pstryknął pozłacanym Ronsonem i wydmuchał ze złością dym.

– Założyłeś już koszulę? – głos Hanki dobiegał z łazienki, gdzie robiła się na bóstwo.Bogowie z reguły są starzy, ale mają ambrozję. Żona ma pięćdziesiąt pięć lat i nie ma ambrozji, a kremy Vichy jej nie zastąpią. A jednak jest ładna i atrakcyjna jak na swój wiek, więc…

Rozgoryczony posłał obłok dymu w stronę łazienki.

– Do cholery, tyle razy ci mówiłam, żebyś w domu nie palił! – Wyszła i od razu na niego wjechała.

– On pali?

– Przestań się zachowywać jak gówniarz. Porozmawiamy później. – Odwróciła się i schyliła do szafki. Andrzej przyglądał się jej tyłkowi, który niechcący wyeksponowała.

Trochę go przybyło, ale to mój tyłek. Na niego pracowałem tyle lat, ciągnąc firmę budowlaną, a potem we Francji. To dzięki mnie jest ubrany teraz w modne ciuchy z górnej półki. A tu jakiś palant…

– No co się gapisz? – warknęła, odwracając się niespodziewanie. – Mojej dupy nie widziałeś?

Teraz już usiadła, zamiast się schylić i zaczęła zapinać paski sandałów. Takich okropnych z błyszczących koralików. Zadzwoniła biżuteria, którą obwiesiła się jak żona pruszkowskiego mafiozy w Boże Ciało.

– Musisz zakładać te sandały? Świecą się, jakby na reaktorze w Czarnobylu leżały. Na pogrzeb idziemy. I jeszcze ten kilogram złota.

Parsknęła ironicznie.

– Tak mi się podoba. To pogrzeb twojego kolegi, to strój na poważnie. A na mnie ludzie będą patrzeć, więc muszę wyglądać elegancko. Niech widzą ci twoi przyjaciele, jak nam się powodzi.

– Jemu też się podobają? – zapytał zamyślony, niespecjalnie jej słuchając.

– Och, przestań. Idziemy.


– Andrzej! Tu się o jakiś pedałach gada! – Hanka szarpnęła dyskretnie go za rękaw i syknęła konfidencjonalnym szeptem. – Nigdy nie mówiłeś…

– Bądźże cicho. Wszystko musisz wiedzieć?

– Wyście się… no wiesz – zachichotała jakoś dziwnie nerwowo. Raczej tak niezdrowo podniecająco. – Bo coś facet czyta o jednym z was i tym Rysiu.

Otrząsnął się z zamyślenia i rozejrzał po pomieszczeniu. Przed nim siedział Jarek z żoną Basią i Piotrek. Dalej Wojtek zwany Syskiem. Za nim posapywał Mirek. Aż tu dolatywał od niego smród trawionego alkoholu.

Po drugiej stronie nawy Jola, Ela, mała Ania… i gromadka jakichś bachorów. Pewnie wnuki, bo nie słyszał o ich późnym, jakże modnym dziś, macierzyństwie. Nie było Kaśki, ale ta w Stanach i już dosyć dawno zerwała wszelkie kontakty. Podobno coś się stało z jej córką i trochę sfiksowała.

Zresztą kontakty między sobą mieli od lat bardzo sporadyczne. Wspólnie ostatni raz widzieli się u Jarka na imprezie w jego Daskach pod Tarnowem.

Czasem spotykali się osobno. On z Piotrkiem na budowie nowych apartamentowców na miejscu ich dawnego sadu. Okropnie się wtedy skuł.

Z Syskiem w związku ze współpracą przy budowie tychże.

Ładnie mnie wtedy przekręcił. Trzeba było firmę zwijać i jechać za chlebem… wrrróć, złotym chlebem mojej żony, do Francji. Ćwok jeden z tego Wojtka. Nawet nie miał chyba zamiaru mnie oszukać. Źle skalkulował koszty bo na niczym się nie znał, choćby na wyliczaniu wytrzymałości drewnianych belek.

Dziewczyny się postarzały. Brzydko. Rozlały cieleśnie, pomarszczyły boleśnie i zgłupiały obleśnie… Kurwa, zaczynam rymować jak za dawnych czasów, kiedy pisaliśmy wiersze, kręcili filmy, nagrywali słuchowiska na starym rzęchu Piotrka.

To były czasy. W mieszkaniu Piotrka w starej kamienicy stworzyła się cyganeria artystyczna osiedlowych wariatów. A imprezy jakie!

– Ale będzie numer, jak opowiem znajomym o przyjacielskiej grupie pedałów. Jaką rolę pełniły wasze koleżanki? – zaszczebiotała radośnie Hanka, mrużąc marzycielsko oczy.

Kiedyś uwielbiał to jej przymrużenie. Wyglądała wtedy jak kotka wylegująca się na przypiecku. A kiedy wstawała i przeciągała się rozkosznie i leniwie…

Eh, cały czas to uwielbiam – westchnął w myślach – tylko nie dla starego, znajomego psa, kiełbasa. W sumie po tylu latach to już kazirodztwo, a nie miłość, a jednak przekonałem się teraz, jak bardzo ją kocham.

– Zamknij się, durna suko – wyszeptał jej czule do ucha.


Stypa w knajpie „Koń Polski” przybrała szybko klimat starych imprez. Dorośli, poważni ludzie zagrzebani w szarą codzienność i rytualne obowiązki, zrzucili pancerze i maski, chyba z przyjemnością wracając do czasów młodości i klimatu spotkań w sadzie, czy później u Piotrka.

Zapewne pomogły w tym liczne butelki czystej i kolorowej oraz win przednich gronowych serwowanych przez zabieganych kelnerów. Nie smakowały wprawdzie jak „Patykiem Pisane”, ale efekt spożycia był podobny, choć portfel chudszy.

Dzieci poznikały (podjechali jacyś mężowie czy synowie dziewczyn i potajemnie je zabrali), a ponieważ „Koń Polski” zawdzięczał swoją nazwę usytuowaniu w stadninie, Sysek wykupił jazdy na rumakach i wydurniali się niemożebnie.Ogólnie rzecz biorąc, modelowa atmosfera stypy.

Nie było tylko Piotrka. Wykręcił się jakimś złym samopoczuciem, ale Andrzej wyczuwał jego niechęć do tego spotkania.

Hanka biegała pomiędzy nimi jak poparzona. Dzwoniła ta cholerna biżuteria, a rozbłyski w koralikach sandałów przyprawiały Andrzeja o napady białej gorączki.

Sam nie wiedział dlaczego.

Podchodziła często do niego, całowała, zachwycała głośno jego zaradnością i prezencją.

Obłudna cipa – skonstatował w duchu bez zdziwienia.


Widział, jak Mirek czasami potajemnie wychodzi do barku w sąsiedniej sali i wypija pięćdziesiątkę.

Dobrze, że nie spija już zlewek jak w Daskach. No, chyba że tu nie ma możliwości.

Obok Jarek z Elą dyskutowali o jakiejś książce. „Atlas: Doppelganger”.

Cóż za kretyński tytuł – pomyślał. – Nawet nie wiadomo, o co chodzi, to kto sięgnie po coś takiego?

Ale… – zreflektował się w myślach. – Przecież ja od lat nie przeczytałem żadnej książki. Chyba od czasów, kiedy rozeszły się nasze drogi. Wtedy musiałem czytać, żeby za nimi nadążyć. Potem już Hanka, praca, złotówki, euro, dzieci, dom, samochód i egzotyczne wczasy.

Mirek dosiadł się z powrotem.

– Myślisz, że dziewczyna doznała swoistej projekcji drugiej jaźni? –Jarek perorował zawzięcie do kręcącej głową Eli. – Wyszła z siebie i jej sobowtór unosił się nad tym blokowiskiem, podczas gdy ona sama uczestniczyła w wydarzeniach na dole? To tylko zdolna kreacja literacka.

– Za dobre i autentyczne to jest. Gadasz, Jarek, głupoty. Czasami szaleńcy popełniają najbardziej prawdziwe i normalne rzeczy.

– To forma wyrafinowanego i interesującego onanizmu intelektualnego. Albo nie – perwersyjny stosunek wyobraźni z talentem. Ale ta Słowik jest dobra w tym seksie literackim.

Zamilkli oboje i ze zdziwieniem spojrzeli na Mirka.

– Czytałeś? – wybąkał Jarek. – Myślałem…

– Że tylko piję – Mirek spojrzał na nich ironicznie. – Nie tylko. Ale mylę się w sądach coraz częściej. Pewnie teraz też.


Szeryf siedział zamyślony obok Mirka. Zawsze podziwiał jego intelekt i zdolności. I tak źle chłop skończył.

Hanka znowu do niego podbiegła. Cmoknęła w policzek.

– Twoi przyjaciele są fantastyczni. Cudownie mi się z nimi bawi – rzuciła szybko, zdyszana – Widzę, że twój kolega trochę trafiony. – Spojrzała przelotnie na Mirka.

– Na stypie jesteśmy – mruknął.

– Oj tam, oj tam. Nie przesadzaj. Idę z nimi gadać dalej. Kocham cię – dodała głośniej.

Wszyscy usłyszeli. Po twarzy przeleciał mu nerwowy skurcz. Rozluźnił krawat i rozpiął koszulę, choć pomieszczenie było klimatyzowane.


– Szczęśliwy jesteś, widzę. Kochająca żona, fantastyczne pewnie dzieci. Ten leksus, którym podjechałeś, też o czymś świadczy.

Mirek miał trochę mętne oczy. Ale Szeryf widział w nich coś dziwnego. Ten błysk starego Mirka. Inteligentny, cięty i ironiczny.

– Zdziwiony jesteś, że gadam składnie, choć tyle w siebie wtankowałem? – Przyjaciel uśmiechnął się kącikiem ust. – Właśnie teraz jestem dawnym sobą. Kiedy nie piję, to tylko trzęsący wrak z myśleniem o zdobyciu kolejnej flaszki. – Przerwał na chwilę. – Swoją drogą to dziwne, jak dobraliśmy się przed laty. Burzymy średnią statystyczną osób uzależnionych w tym kraju. Podobno co dziesiąty Polak ma z tym problem, a u nas… sam popatrz. – Ja, wiadomo, Piotrek, na małą Anię wystarczy spojrzeć. Swój pozna swego. Było nas ośmioro – teraz siedmioro – a troje to alkoholicy. Głupi świat małych ludzi. Ale ty jesteś szczęśliwy?

Kiedyś podobnie wypytywał go Piotrek, kiedy siedzieli na ławce, patrząc, jak robotnicy niszczyli sad. Teraz coś się zmieniło.

– Jestem – bąknął.

Przyjaciel walnął kolejną lufę czystej, odetchnął i wytarł usta grzbietem dłoni.

– Kurwa, Szeryf, co ty pieprzysz?! Sądzisz, że nie widzę twojego tiku? Zawsze taki miałeś, jak byłeś na maksa wnerwiony. Sądzisz że nie dostrzegam idiotycznej gry twojej żony? Tja, kochany Andrzejku… Oczywiście, najdroższy Andrzejku… Kogo ona w chuja chce zrobić?

Szeryf pochylił się nad stolikiem, wziął kieliszek i wypił go jednym haustem.

– Wiesz co, wróciłem z Francji pół roku temu. Dzieci odchowane, wykształcone i ustawione. My mamy pełne konto i wszystko co trzeba do dobrego i spokojnego życia. A ona poszła do pracy. Za głupie dwa tysiące. Nigdy nie pracowała, a szkól u niej też ubogo, to została kasjerką w Castoramie. Powiedziała, że chce między ludzi. „No dobra” – odpowiedziałem. Potem jedna z jej koleżanek zmarła na raka. Trzydzieści parę lat. Szok i słowa Hanki: „Życie jest krótkie. I podłe. Muszę z niego trochę skorzystać, zanim mnie się zdarzy coś takiego”. Coraz później wracała do domu z pracy. Znikała na weekendy. Wracała nocą. Widziałem, warując przy oknie, jak podjeżdżało ciemne bmw, a ona długo z niego nie wysiadała. Myślałem, że oszaleję, bo dalej ją kocham. Aż wczoraj…

Sięgnął znowu do stołu. Nalał drżącą ręką kieliszek i podniósł do ust.

– Sorry. Tobie nie nalałem. Chcesz?

Mirek znowu się lekko uśmiechnął.

– No, po co pytasz?

Andrzej nalał mu, sam wypił szybko i zakrztusił się.

– No i wczoraj – khm – wczoraj, mówi – khm – mówi, poznałam kogoś. Jest cudowny i opiekuńczy. Szepcze, że mnie kocha. Całuje i przytula.

Czyli robi to, czego ja nie robiłem od lat.

No jak miałem robić?! Przychodziłem sterany wieczorami z budów. W weekendy ślęczałem nad rachunkami firmy. Potem zapierdalałem we Francji, żeby miała jak najlepiej. I co dostałem? Gacha, który ma czterdzieści lat, a idiotka myśli, że on się zwiąże z pięćdziesięciopięcioletnią kobietą?

Bo jej nie całowałem i kwiatów nie nosiłem?!

Odetchnął głęboko.

Do stolika znów podeszła Hanka.

– O czym gadacie, Andrzejku?

– O tobie.

Oczy jej ściemniały. Z tonu Szeryfa nietrudno było wywnioskować o treści tej rozmowy.

– Powiedziałam, że jutro o tym porozmawiamy. Nie musisz wszystkich o nas informować. Zepsułeś mi miły wieczór – zasyczała.

– To pogrzeb.

– Nasz też, dlatego się dobrze bawię. Poczyniłam już pewne kroki… To znaczy, poczynimy jutro pewne kroki. – szybko się poprawiła.

I odeszła.

Milczeli.

– Napijmy się – powiedział Mirek.


Wiesz co, mam już dosyć tej imprezy. – Mirek usypiał na fotelu. – Mam prośbę. Pożycz mi stówę. Będzie na pociąg. – Wzruszył ramionami. – No, coś jeszcze dokupię.

– Co ja pieprzę – dodał. – Daj mi. I tak nie miałbym z czego oddać.

Andrzej sięgnął do portfela.

– Cholera, nie mam. Ale czekaj, tu jest też hotel i widziałem w holu bankomat. Chodź.

Zwlekli się z trudem.

– Noż kurwa, znowu karta się zepsuła. Raz mi się już rozmagnesowała. Czekaj, mam walutową. Z niej też można wypłacić złotówki.

Mirek nie słuchał go, patrząc na coś za plecami Andrzeja.

– No co jest do chuja pana. Też komunikat o braku środków? Spieprzona ta maszyna. Mam tam trzydzieści tysięcy euro.

Mirek milczał dalej, patrząc w jeden punkt.

Andrzej odwrócił się i zobaczył żonę, szybko wychodzącą z hotelu. Wsiadła do ciemnego bmw.


  Contents of volume
Comments (11)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Uff, czytałam na raty, ale dobrnęłam do końca.

Opinia na temat tekstu - jak w ocenach.

Za mój komentarz mógłby wystarczyć ostatni limeryk Jako "O porożu", ale coś dopiszę.
W Twoim op. widzę towarzystwo nowobogackich, ale i nowokulturalnych. Nieważne że uchlany jak świnia, ważne że dyskusja na "wysokim" poziomie...

To nieprawda, że w życiu ważniejsze jest "być" od "mieć". Sztuką jest i "być" i "mieć". A jak ktoś ma wątpliwości niech zajrzy najpierw do piramidy potrzeb Maslowa i zobaczy, że bez "mieć" będzie tylko g... a nie "być"

:)
avatar
A, znowu zapomniałam (brak czasu, zaglądam z doskoku), co mnie rozbawiło:
panieńka, nowobogacka/bogacka pracująca na kasie?!
Buchachachaaa... to sobie pofantazjowałeś :D
avatar
Trochę to długie, ale bardzo dobre.
Samo życie.
Pozdrawiam.
avatar
Chyba niezbyt dokładnie czytałaś, Piórkowa.
Baba nie ma szkół, a praca była tylko odskocznią, a nie potrzebą.
I mówić szczerze, nie zgodzę się absolutnie z opinią o towarzystwie.
Niemniej mogłaś wielu spraw nie wyłapać, bo z tym opkiem est tak, że jest przy końcu cyklu "Pan da...", a na jego początku jest opko z tą samą imprezą, tylko widzianą oczami innego uczestnika.
Tam jest dużo szerzej o ludziach i ich wzajemnych relacjach.
Marianie, nie załamuj mnie.
Długie? To portal literacki, czy zabawa z elementarzem?
Dzięki.
avatar
Fakt, czytałam szybko (brak czasu, wspominałam)
Które to opowiadanie, chcę przeczytać. Później jeszcze raz napiszę. Jestem ciekawa, czy zmienię zdanie.
avatar
Jego tu nie ma!
Jest dłuuuugie, a Marian mnie wystraszył.
Zostań z taką opinią.
avatar
Cześć,
piszesz dla Mariana, czy dla wszystkich?
Chcę wiedzieć dlaczego źle oceniałam "to towarzystwo"?
Publikuj :) już wcześniej wspominałam, że jestem tylko na PubliXo i nie wiem, co i gdzie publikowałeś.

Jeśli tak zdecydujesz to proszę Cię o cierpliwość, bo może mnie nie być kilka dni :)

Pozdro :)
avatar
Bo takie rzeczy się zdarzają, Tadeuszu.
Dodam tylko, że Szeryf został później też usunięty z mieszkania.
Żyje w wynajętym.
avatar
Historia stypy po polsku, po naszemu: w nowoczesnym "ąturarzu" z kupą ciężko we Francji zarobionego szmalcu, pieprzoną żoną obłożoną kochankiem i "póstym kątem" w tragifinale.

I żeby to była tylko fikcja literacka...

ale ja to wszystko dobrze znam na kilku we własnym realu co najmniej przykładach :(
avatar
Na czym opiera swoją wizję szczęśliwej małżeńskiej przyszłości mąż, na wiele miesięcy - ba! nawet lat! - opuszczając swoją żonę?

Może roił, że będzie wiódł nad tą rozrywkową i seksualnie rozwiązłą Sekwaną życie pobożnego mnicha? Albo że w tym czasie żonce lubej "w ty Warsiawie" wystarczy na skype samo codzienne buzi-buzi?

Nie da się zrozumieć takiej logiki... tym niemniej ludziska chyba tak właśnie rozumują, bo forsa i "mieć" przesłaniają wszelkie racjonalne argumenty
avatar
Historie w szczegółach się różnią, ale ogólne przesłania są te same.
Historia Szeryfa nie jest jakimś ewenementem.
Dzięki za wizytę.
© 2010-2016 by Creative Media