Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | article / essay |
Date added | 2018-05-27 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1646 |
W niedzielne popołudnie kończącego się właśnie maja dochodzę do wniosku, że nie znam życia, nie rozumiem, co tak naprawdę się dzieje, gdy się dzieje. Snuję tylko swoje wyobrażenia, zresztą nietrafione, o czym przekonuję się po czasie… Ale czy rzeczywistość trzeba rozumieć? Skoro tak bardzo wyślizguje się z pola widzenia, może ona przez swą nieuchwytność jest ludzka, jest moja…
Wydawało mi się, że układ jest prosty. Sądziłam, że z czasem go zrozumiem. Ale dziś wiem mniej niż wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i przeświadczenie, że oto jestem a życie ma toczyć się tak, jak chcę.
A potem dzieci rosły, mądrzały, stawały się sobą. A ja udawałam, że wiem więcej o nich. Byłam ich matką a to zobowiązuje do wiedzy lub do poczucia, że się ją posiada. Czasem nawet udawało się sprostać roli mentora, ale wcale nie miałam poczucia, że rozumiem a finał tych zmagań nie istnieje. No chyba, że chodzi o finał finałów, a ten będzie na pewno! Wiem, że umrę, tak będzie!
Tymczasem siedzę nieruchomo i patrzę na donice okwitłe kwieciem żółto-pomarańczowym potocznie zwanym uczepem, które tańczą na wietrze. Zupełnie nie przejmują się tym, że dopiero koniec maja a one już takie dorodne, takie pełne życia. Nie myślą też, że przyjdzie kres, nawet jeśli będę je podlewać i zasilać nawozem, nawet jeśli osłonię je od wiatru i poodrywam wszystkie suche pędy. Śmierć przyjdzie mimo pocieszeń i westchnień, mimo łez i przewrotnych wróżb. Nieuchronna…
Dlaczego życie wtopione w śmierć nie krzyczy, nie błaga o litość, tylko poddaje się? Dlaczego nie ma szans na przedłużenie, za jakąś cenę płaconą lub wymierzoną, dlaczego życie jest, póki trwa? W młodości uważałam, że żeby żyć, trzeba kochać. Nieważne czy bolało, czy było strasznie, ważne było czuć w sobie coś, co krzyczało ze środka „Ty żyjesz!”. Dziś, kiedy dotykam tego miejsca w sobie, ze strachu drżę, że go już nie ma. Są tylko obrazy i obrazki z przeszłości, okruchy, zapachy, jakieś szepty, spojrzenia, słowa, twarze, piosenki i wiersze. Boję się, że coś zgubiłam po drodze…Coraz częściej słyszę „Ty umrzesz!”.
Niedawno przeczytałam „wszystkie najważniejsze opowiadania” Szczepana Twardocha pt. Ballada o pewnej panience. Tu też jest o śmierci… Ma facet parcie na śmierć, jest wszędzie, po prostu jak w życiu. Chwyta ją w najmniej spodziewanym momencie, zdejmuje jej wszystkie maski, pokazuje o niej prawdę. Śmierć u Twardocha zaczyna się zagnieżdżać w człowieku już w młodości. Bywa kwintesencją pierwszej miłości lub najgłębszej namiętności, podobna do pięknej Azjatki Kim z polskim rodowodem każe umierać nieszczęśliwcowi Jarkowi już za życia, bo skonsumowana zbyt intensywnie nie pozwala żyć długo i pięćdziesięciolatkowi zabiera wszelką radość. Śmierć może oblec się w ciało starszej pani, która od zawsze prześladowała pewnego architekta na pierwszy rzut oka zupełnie normalnego. Ale on nie chciał żyć normalnie – cóż to znaczy żyć normalnie – to znaczy zestarzeć się z jedną kobietą nawet kochaną i nawet pożądaną. Pani profesor kiedyś zmieniła go w perwersyjnego potwora, którego pokochał bezgranicznie a której nauki wiodą wprost do bram śmierci; będzie próbował ją zadać w narkotykowym omamie, w którym wszystkie kobiety stają się jedną.
Czytałam Balladę o pewnej panience z wypiekami na twarzy i nie z powodu słów, które są na wskroś prawdziwe, ale jakbym poznawała prawdę o życiu, prawdę o śmierci oczywistą i dla wszystkich jednakową. Ona przyjdzie, teraz się skrada… Trzeba ją oswoić!
...
A na koniec jeszcze pewna nauka dla pań w wieku dojrzałym, które – jak pisze Szczepan Twardoch: „można ośmieszyć zaaranżowanym romansem, którego szczegóły wychodzą na światło dzienne […] one na początku nie dowierzały, bo to, co się im przydarzyło, wydawało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Ale potem strach przed tym, że może odrzucają ostatnią w życiu szansę na miłość, zwyciężał i na łeb na szyję rzucały się na to, co tym właśnie miało być, zwieńczeniem całego uczuciowego życia, ostatnią miłością, tak mocną i piękną jak pierwsza, a co okazywało się ich zagładą”. Widać nie można w strachu przed śmiercią uciekać w miłość, nawet wyimaginowaną.
ratings: perfect / excellent
życia, a więc tego, co jest - jest wszędzie, nawet w krainie s-f i fantasy -
i
śmierci...
o której nikt nic przecież nie wie!
/dopóki sam jej nie zazna, ale wtedy nie jest w stanie niczego już nam przekazać/
To po co zawracać sobie nią gitarę??
przez Szekspirowski dramat "Romeo i Julia" z jego przerażającym absurdem podwojonej śmierci,
po "Opowiadania oświęcimskie" Tadeusza Borowskiego, gdzie śmierć ma milion twarzy,
cała Wielka Literatura jest o życiu
i o...
Nic tylko czytać