Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2018-06-02 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1642 |
MIEJSKA ZWIERZYNA
Usiadłem ostatnio przed blokiem, by porozmawiać przez telefon. Moje gadanie było częścią miejskiego hałasu, ale się nie ruszałem. Trwało to dobrych kilka minut i pomiędzy moimi nogami przemknął zaskroniec. Ten zuch miał z 15, może 20 centymetrów długości, więc to tegoroczny okaz.
Rok temu, gdy przed blokiem paliłem papierosa, minęła mnie lisica. Tak, zwróciła na mnie uwagę, spojrzała po zatrzymaniu się w moją stronę, ale chyba byłem zbyt powszedni, bo po chwili ruszyła dalej. Dla mnie było to niezwykłe, ale dla niej jak najbardziej powszednie doświadczenie. Takie odniosłem wrażenie.
Jeże spotykam co pewien czas. Są tak bezczelne, że wbrew obiegowej opinii nie zwijają się w kulkę, gdy podchodzę, ale śmiało patrzą mi w twarz. Jeden z nich, gdy robiłem mu zdjęcia – tak mi się wydawało – to nawet mi pozował.
Zwierzyna pcha się do miasta i wybór życia miejskiego jest głęboko przemyślany, świadomy.
Kiedy jeszcze pracowałem w NSK, na pryzmie węgla mieszkały zające. Wykopywały w niej sobie płytkie norki. Węgiel jest ciepły w takiej pryzmie, więc ja je rozumiem. Nie były oswojone, ale przyzwyczajone. Gdy nadjeżdżałem nad nie suwnicą nie uciekały – wiedziały, że nie ma powodu, nie ma potrzeby. Odkicywały, gdy podszedłem na kilka kroków, ale nie ze strachem.
Raz zimą, idąc przez fabrykę, spotkałem stadko kuropatw.
Ja rozumiem to zachowanie. W takiej fabryce nie grasują polujące na nie drapieżniki. Na co dzień. Któregoś dnia do NSK przyszła lisica. Ja wiem: ochrona nie sprawdziła jej przepustki, a ona nie pytała, czy może wejść. Przyszła i zjadła te zające. A potem zjadła kocicę z kotłowni. A potem zjadła kocięta tej kocicy. I kiedy nie było w fabryce nic ciekawego do zjedzenia poszła sobie gdzieś indziej.
Ochroniarze ochraniający teren NSK opowiadali mi, że zajęcy mieszkających tam było więcej. Były też kuny. W fabryce!
O dzikich psach i kotach to nawet nie ma sensu mówić, bo zaschnie w ustach, tyle tego po firmach się gnieździ. Tu są ludzie, tu są miejscówki, tu jest żarcie – bo jak nie resztki, to dobiorą się do twoich kanapek. Jeśli ich dobrze nie zabezpieczysz.
Robactwo szeroko rozumiane pomińmy milczeniem, bo temat tego rodzaju stworzeń jest zbyt obszerny. Wspomnę tylko, że przyniosłem sobie ostatnio z magazynu kleszcza, a w zeszłym roku widziałem w fabryce modliszkę.
One przychodzą tutaj, do nas, bo żarcia tu mnogość. Czy stres większy? Na pewno inny niż w ich potocznie kojarzonym obszarze występowania. I tu –choć te też wiedzą o co chodzi, i też się tu zjawiają – zagrożenie ze strony drapieżników mniejsze. Bardziej trzeba uważać na psy i samochody.
Tak jak dla człowieka, życie w mieście łatwiejsze jest.
Jeszcze w NSK pracując, a było to akurat siłowe zajęcie w plenerze, jeden z kolegów( zalecenie od lekarza: nie dźwigać) obijał się i patrzył jak nasza kocica zbiera żarcie dla młodych. W ciągu godziny złapała ponad 30 myszy.
One nie epatują nas swoją obecnością, ale żyją razem z nami tu, w mieście. I mówię to patrząc raczej pod nogi. Znajomy ornitolog uświadomił mnie kiedyś, jaka mnogość sów żyje z nami. Wiele z nich w blokach! I innego ptactwa!
Parking, klatka schodowa – to jedna perspektywa. Ale jeśli poświęcisz dłuższą chwilę na obserwację, to okaże się, że to złożone ekosystemy. Z fauną.
ratings: perfect / excellent
Zakładane w miastach specjalne, nigdy niekoszone trawniki i mateczniki owadów sprowadzają z powrotem na nasze ulice barwne motyle, pożyteczne chrząszcze, trzmiele, dzikie pszczoły, mrówki i pajęczaki.
To oznaka naszego powolnego trzeźwienia.
Maksymalna wokół nas bioróżnorodność jest jedynym gwarantem naszej /i całej Matki Ziemi!/ pomyślności