Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2018-08-16 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1744 |
Wykonałem szybki unik i ostrze minęło mnie o kilka milimetrów.
Ze świstem przecięło powietrze i poczułem jego ruch wokół błękitnej stali.
Taki przeciąg śmierci.
Sam pchnąłem od dołu, ale odbił w błyskawicznej osłonie i poszedł flintą.
I odskok.
Krążyliśmy wokół siebie jak samce w tańcu godowym.
Dwóch durnych kogutów, walczących o tę samą kurę.
Na naturę nie poradzisz.
Lało.
Deszcz spływał strugami po twarzy, z włosów robił strąki przyklejone do skóry. Kicha z tymi pawimi piórami w takim deszczu.
Końcem języka zebrałem kroplę płynącą mi do kącika ust i ruszyłem dalej w kołowrót śmierci. Stopami badałem grząski teren, ale patrzyłem uparcie w jego twarz.
Bardzo znajomą.
Boże, skąd ja go tak dobrze znam?
Uważałem na oczy. To one mówią najwięcej. Reagują pierwotnie i niezależnie od woli właściciela. Tuż przed atakiem zwężają się źrenice.To też pierwotny znak. Jak cel naszej walki.
I zobaczyłem.
Skoczył, a ja wykonałem głęboki skłon i wyprowadziłem sztych od dołu. Poczułem jak klinga miecza wchodzi w miękkie tkanki, rozrywa je i usłyszałem jej zgrzyt na kręgosłupie.
I zmętniały te oczy.
Kurewsko znajome.
*
- Panie… No, ocknij się pan!
Otrzepałem ubranie i rozejrzałem z leksza nieprzytomnie.
Mały rynek z pięknym ratuszem. Renesansową bryłą z naleciałościami późniejszych okresów. Jego monumentalizm i gabaryty aż nie pasują do małego, pięciotysięcznego miasteczka.
Bo duży jest ten budynek. Masywny, z wysoką wieżą i musi budzić respekt.
Przy jego zachodniej ścianie z dwoma figurami świętych, stworzono kącik rekreacyjno - wypoczynkowy. Kilka ławek stylizowanych na dziewiętnasty wiek, tuje w donicach i drewniany płotek.
Taka mała iluzja odosobnienia i relaksu.
Mżyło. Upierdliwie nawilżało ubranie i włosy. Pewnie stąd to moje wrażenie deszczu we śnie, bo chyba przysnąłem na tej ławce.
Stał nade mną. Wysoki sześćdziesięciolatek w poplamionej, niebieskiej kurtce z logo „adidasa”. Raczej nie był jej pierwszym właścicielem, bo wyglądał jak ostatnie dziecko stróża. Zarośnięty, w zza dużych, powykrzywianych półbutach i spodniach wymiętych, jakby z dupy psa je wyjął.
Typowy żul.
- O co chodzi?
- Mówię już do pana trzeci raz, a pan gdzieś pływasz. Ma pan pożyczyć dwa złote?
- A oddasz? – Parsknąłem krótko.
- Jak postanowisz pan spędzić życie na tej ławce, to tak. Widzę pana siedzącego tu już od paru godzin, więc kiedyś oddam.
Przyjrzałem mu się uważniej. Składnie gadał i nawet niegłupio. W mętnych oczach były jakieś błyski.
Inteligencji?
- Życie można spędzić wszędzie. Na przykład taki Diogenes…
- Mówię o ławce, nie o beczce.
No, proszę. Wie!
- Słuchaj. – Obcesowo przeszedłem na „Ty” – Można żyć gdziekolwiek. Pytanie brzmi: Po co?
- A ty nie masz po co? – W tonie głosu był cień współczucia.
Też przeszedł na „Ty”
– To smutne. Ja żyję żeby się napić. Jak się napiję, to jest mi obojętne, gdzie żyję. Trochę myślę i jest mi dobrze. Potem zasypiam. Budzę się i chcę się napić. Czyli ciągle mam po co żyć.
- To nazywasz życiem?
- Dobre, jak każde inne. Ty siedzisz od kilku godzin na ławce. Gdzieś odpadasz myślami, chyba przysypiasz. Tak jest lepiej?
Westchnąłem. Jest trochę racji w tej żulowej filozofii.
Usiadł koło mnie. Zaśmierdziało.
- Czekam – powiedziałem w przestrzeń.
- Długo czekasz. Oby warto było. Czekanie to strata czasu. Świat gna do przodu. Gdzieś się ludzie bawią, kochają, mordują. Coś robią, a ty czekasz… Na co? Kobieta?
Skinąłem głową.
- Żeby chociaż warta była twojego czekania. Pewnie się teraz pindrzy, ciuchy przebiera, perfumy wylewa, abyś miał poczucie sensu tego czekania. O której ma przyjść?
- Dwie godziny temu.
- Aaaa… - Podparł brodę dłońmi, łokcie oparł na udach i zapatrzył się w przestrzeń. - To cię olała. Więc na co jeszcze czekasz?
Wzruszyłem ramionami.
- Może coś jej wypadło.
Zaśmiał się krótko, gardłowo.
- Życie jest jak to miasteczko. Ma wzloty i upadki. Przez chwilę było stolicą Rzeczypospolitej. Tu powstało jedno z największych dzieł muzycznych. Ma piękny pałac, który teraz niszczeje. Teraz jest tylko senną dziurą, z pięknym rynkiem i kilkoma starymi uliczkami. Młodzi stąd uciekają. O, widzisz tę szkaradę betonową pomiędzy renesansowymi kamieniczkami? Plomba darowana przed wojnę – dentystę. Ludzie ciągle grzebią we własnym życiu i otoczeniu. Lepiej lub gorzej. Pogrzeb i ty zamiast czekać bez sensu.
- Ona jest dobra i śliczna. Warto poczekać.
- Jak te kamieniczki? Z piękną fasadą, zdobioną rzeźbionymi gzymsami i kwiatami w oknach? Wiesz, kto to był Patiomkin i co robił na drodze przejazdu carycy Katarzyny? Nic się nie zmieniło… Patrz…
Z bramy jednej z tych urokliwych kamieniczek wyszła kobieta. Stała chwiejnie. Płowe strąki oblepiały jej nabrzmiałą twarz. Ubrana była w kurtkę aż świecącą od tłustego brudu i czarne leginsy, które prześwitywały na przetarciach. Miały też kilka dziur i raczej nie były one wynikiem celowego działania współczesnych dyktatorów mody.
Młode, zgrabne dziewczyny ganiają teraz w takich podartych portkach, ale ta nie była ani młoda, ani zgrabna.
Pani żulowa.
- Helka, chodź no tu! – krzyknął mój towarzysz.
Ta rozejrzała się nieprzytomnie i zlokalizowała wołającego.
- Czego chcesz, Profesor?
Podeszła wolno.
– Ten kto? Nie znam. Kurwa, dopiero się obudziłam. Masz co, bo mnie pali?
- Przyjezdny, to bądź miła i nie klnij. Pan może postawi.
Wzruszyła ramionami.
- To co? – zapytał, patrząc na mnie – Może postawisz i przyłączysz się do nas?
Wyjąłem stówę i dałem miejscowej piękności.
- Kup trzy flaszki i jakąś przepitkę. – Spojrzałem jej w oczy.
Kurwa mać, ładne miała.
- Resztą wytrzyj sobie dupę - dodałem.
- O moją dupę się nie martw, matolku. Jest bardziej czysta, niż twoje myśli.
Ależ mne zażyła z mańki.
Uśmiechnęła się teraz, prezentując imponujące ubytki w uzębieniu.
Większe niż ten rynek. Zakręciła się jak fryga i pobiegła do sklepu.
Nie ma to jak odpowiednia motywacja.
- Profesor? – Spojrzałem na niego z pytaniem – Skąd taka ksywa?
Opuścił głowę. Zauważyłem, że drżały mu ręce i ramiona. To pewnie stan przeddelirczny.
- Kiedyś byłem profesorem w tutejszym liceum. Wszystko było dobrze. A potem też siadłem na tym rynku i czekałem na nią.
- Też nie przyszła. – Bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.
Podniósł głowę i spojrzał mi w twarz.
- Otóż przyszła, chłopie. I została moją żoną.
Musiałem mieć głupią minę, bo się roześmiał.
- Była jak ten Patiomkin, Helka i kamienice razem wzięte. Piękna fasada i brud wewnątrz. Śmieci i gnojówka. Jest teraz burmistrzem tego zasranego miasteczka.
Podniósł się i przeciągnął.
- Idzie Helka. Chodź, ma w domu śliczną córkę. Ta zawsze jest chętna, jeśli dasz jej drugą stówę, którą widziałem w twoim portfelu. – Westchnął. – Czekanie to strata czasu – dodał, rozglądając się wokół.
Wstałem również.
Zmierzchało. Wilgotna, granitowa kostka rynku odbijała światło dopiero co włączonych latarni. Takich śmiesznych, rosochatych. Dwie na jednym, kutym słupie. Wyglądały jak widły Neptuna.
Ryneczek tonął w uroczym, romantycznym półmroku.
Było pusto. Życie przeniosło się do tych bram i mieszkań.
- Moment , poczekaj profesor. - Gorączkowo zacząłem grzebać w torbie.
Jest. Stary, poplamiony notatnik.
Homo viator
Kurtyna w dół i oklaski senne.
Stukot krzeseł. Gwar. Blade światło.Stoję.
Drży korona, a nerwy zwinięte
w kłębek.
Władzy i bitwy pod Bosworth.
Tanio chciałeś kupić „królestwo – za konia”.
Życie jest droższe, a ty mordowałeś
łatwo od niechcenia.
Knułeś, więc za karę na angielskich błoniach...
Proszę pana, koniec przedstawienia.
...głowy leciały – i lady i sirów.
Świat pełen ostrzy, trucizn lub szaleństwa
rozpaczy i męstwa,
łez na wstęgi kiru.
panie inspicjencie proszę wziąć koronę
oraz worek żądz pełen - wielkich i szalonych.
Idę już do domu.
Wieczór tak zamglony,
że latarnie jak piwonie rozkwitają – płonę
ogniem piekielnym mej roli królewskiej.
A wkoło życie –
tak samo kurewskie
jak wtedy
Kiedy w martwych oczach,
tylko obłęd się czaił do władzy i kobiet.
Kiedy żniwo zbierał czarnosiny kosiarz.
Zatrzymywał serce, myśli i krwiobieg.
zbiorę latarnie jak bukiet krwawników
i w drzwiach domu postarzały stanę
gdzie będę tylko rabem lub tyranem
czego?
nudy i nawyku.
(z inspiracji: Ryszard III – W. Szekspir
Przeczytał i parsknął śmiechem.
- Chory jesteś.
- To chodźmy. - Wzruszyłem ramionami.
*
Klęczałem przy nim, patrząc jak strużka krwi sączy się spod palców zaciśniętych na brzuchu. Podobna wypływała z ust.
Dlaczego ja cię tak dobrze znam, a nie wiem, kim jesteś?
Szeptał coś bezgłośnie.
Pochyliłem się.
- Powiedz mi, jakie to uczucie zabić część siebie?
ratings: perfect / excellent
A może Ty po prostu (choć niezwyczajnie) jesteś dobrym pisarzem :)
Jak w ocenach.
Nic mnie już tu nie zdziwi :)))
ratings: perfect / excellent
Opowiadanie zmusza do refleksji, zadumy.
Kilka drobniutkich potknięć interpunkcyjnych.
O matulu...
Do myślenia można skłonić posiadaczy mózgu.
Reszta przeczyta tylko przaśną historyjkę.
Dzięki.
ratings: perfect / excellent
Puszczyk...zazdroszczę Ci łatwości pisania :)
Teoretycznie powinienem dać sobie spokój, ale uznałem, że dziadostwu nie można dawać satysfakcji.
Nie mam łatwości pisania, Assasynko.
Proste słowa, czy dialogi wymagają ode mnie dużo pracy.
Kiedy zacząłem bywać na portalach, wrzucałem teksty, bo sądziłem, że jestem świetny w pisaniu.
W miejscach, gdzie się ocenia teksty, a nie ludzi, szybko mnie wyprostowano.
Nerwa miałem, jak to ja, ale przemyślałem sprawę.
To był bardo dobry i konstruktywny portal i jego użytkownicy nauczyli mnie pisać.
Poza tym trzeba zburzyć Kartaginę
ratings: perfect / excellent
a. mieć talent;
b. opanować zasady pisowni;
c. opisywany real znać z autopsji oraz
d. chcieć dzielić się z ludźmi swoim darem, umiejętnościami i doświadczeniem.
Tutaj to wszystko mamy jak na tacy