Go to commentsBezgłos
Text 14 of 15 from volume: wodewil na dziś
Author
Genrenonfiction
Formarticle / essay
Date added2018-09-21
Linguistic correctness
Text quality
Views1399

Bezgłos



No i dopadło! Przeziębienie w sezonie babiego lata, kiedy chciałoby się złapać każdą zwyżkę cesjuszową i zatrzymać na jesienną szarugę. Początkowo zaordynowałam sobie kurację domową, ale kiedy ta okazała się niewystarczająca, a symptomy przybierały na sile, udałam się do doktora, a nawet doktórki (pozwoliłam sobie na taką formę, bo dziś wokół mówi się o psycholożkach, pedagożkach, socjolożkach, prokuratorkach, a nawet polityczkach i nikogo to nie razi). Pani doktor po zbadaniu, wysłuchaniu mojego: ayyyyy po tym jak włożyła mi drewnianą szpatułkę do gardła, postawiła diagnozę:


- wirusowe zapalenie górnych dróg oddechowych, bezgłos. Zalecenia: proszę milczeć.


Uśmiechnęłam się do pani doktor, a nawet wymieniłyśmy się uśmiechami, dobrze wiedząc, jaką wartość ma milczenie i ile można zyskać w epicentrum domowego chaosu. Pobiegłam do apteki wykupić leki i postanowiłam stosować się do zaleceń. Wróciwszy do domu, przywitała mnie moja menażeria. Już po drodze musiałam kupić zapas karmy dla Klarka, bo co prawda nie on ci mój, ale na moim garnuszku pozostaje od było nie było początku bytności w naszym domostwie. Zatem przytulić Suzę, bo się należy psiakowi za wierność i radość wymachaną ogonem, nakarmić kota i w ogóle jak Kaczmarek zalecał:

Do serca przytul psa,

weź na kolana kota,

weź lupę, popatrz - pchła!

Daj spokój, pchła to też istota (…)


Z tymi pchełkami to już przesada, tak dalece moja miłość do zwierząt nie sięga. Przytuliwszy, nakarmiwszy i pobywszy ze swoimi zwierzakami, tak jak Pan Kaczmarek przykazał, postanowiłam się oddać w 100 procentach zaleceniom pani doktórki: milczeć. Skoro od tego zależy powrót do zdrowia, to oczywiście jestem na tak. No dobrze, ale co z resztą? Jak resztą? – spyta niejeden mężczyzna. Chora? Chora. Leki są? Są. Zwolnienie z pracy jest? Jest.  I jeszcze milczeć musi. To o co chodzi? Już spieszę z odpowiedzią: ano chodzi o to pranie, co rano jeszcze wrzuciłam do pralki i trzeba powiesić, obiad – sakramentalna wręcz sprawa, bo coś na ząb trzeba wrzucić, a przyjdą niedługo i zacznie się szukanie, węszenie, snucie się po kuchni. Nie wiem jak innym, ale mnie ci snujący się w poszukiwaniu  jedzenia przypominają zombi. Wzrok poza pole widzenia, pokraczna postawa, a wejdź takiemu w drogę, to dopiero usłyszysz, że w domu nic nie ma! Pusto jest! Znaczy lodówka pusta! I jak to możliwe w ogóle jest, co?! Wracając do sedna, znaczy się do milczenia mojego, jakiś kontakt z domownikami być musi, więc postanowiłam pisać karteczki. Pewnie gdzieś są jakieś badania na ten temat, znaczy przeciętnej ilości słów wypowiadanej przez kobietę i mężczyznę, i pewna jestem, że większość mężczyzn mieści się poniżej normy. A skąd ja to wiem? No skąd? A z kabaretu „Koń polski” chociażby… „Marian, no powiedz mi, no kochasz ty mnie jeszcze? ... No weź, no powiedz`… i w końcu długo oczekiwane  – `nooo`.


Szybko uświadomiłam sobie, że tych karteczek będę potrzebowała sporo, no bo nie mogę sobie pozwolić na całkowity niebyt. Wzięłam kupkę i położyłam w widocznym miejscu w kuchni. No i się zaczęło… co na obiad? Umówiłaś mnie do dentysty? Pojedziemy na zakupy do galerii? Odczytałaś pocztę?


Weź karteczkę i odpisuj na każde pytanie, nie mówiąc o bardziej drażliwym charakterze rozmowy, bo przecież w komunikacji werbalnogłosowej czy też nie, jest bardzo podobnie: od słowa do słowa.  A z tym trzeba uważać, bo to, co napisane, to ślad zostaje, niezbywalny dowód. Koniec końców, postanowiłam zminimalizować jak tylko to możliwe moje gadanie i porozumiewać się w tradycyjny sposób. Trudno, będę dłużej zdrowieć.


P. S. Moja wyobraźnia podpowiada mi chorego mężczyznę z zaleceniem milczenia, który komunikuje się ze światem poprzez karteczki. „TAK”, „NIE”, „Nie mogę”, „Jeść”, „Pić”, „Idę spać”, aaa zapomniałabym najważniejsze: „Umieraaam”.


Erato, 20.09.2018

  Contents of volume
Comments (8)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Hi hi, fajne :D Opowiadanie, rzecz jasna, a nie wirusowe zapalenie :)

Pzdr. z :)
avatar
Lekarz foniatra 50 lat z kawałem temu zalecał w takiej sytuacji jedyne wyjście awaryjne - etapami - takie (i kolejność ich/tych etapów dowolna):

I. powalony bezgłosem pacjent/ka codziennie kładzie się na rozłożonej karimacie na wznak, na przeponie układa sobie pokaźny stos książek (najlepiej wydawnictw albumowych) - ciało swobodnie rozluźnione, ramiona i dłonie wzdłuż boków przylegają do materaca, nogi proste - i miarowo przez nos głęboko i mocno (chociaż ledwo) sobie "dyszy", aż książki na tym brzuchu ryzykownie "się ruszają";

II. ten/ta pacjent/ka wszędzie, gdzie tylko da się (na spacerze, w domu czy w pracy na siedząco, na stojąco) na wydechu, kręcąc głową w prawo i lewo, wciąż i wciąż jak ten wąż "wypowiada" nieskończone szszszszszszszszsz.......

Ćwiczenia "w praniu" wielokrotnie sprawdzone - i warte codziennego zachodu (zwłaszcza pomocne dla forsujących struny głosowe śpiewaków, mówców, chórzystów, nauczycieli itp.)

Wielki tenor, Jan Kiepura, przed każdym koncertem ponoć pił codzienne świeże jajko - i głos miał jak ten dzwon
avatar
:))) Coś czuję, że gdy głos odzyskasz, nadrobisz tę kartczkową erę z nawiązką. ;)
Ale póki co - wytrzymaj!
avatar
Tiaaak, wirusowe już zdecydowanie nie Piórko:)
avatar
Emilio, spróbuję podyszeć, bo jajo surowe nie przejdzie, nie ma bata:)
avatar
Gruszko, się wie, a póki co klawiatura:-)
avatar
Tak to jest, kiedy się kobiecie zachoruje. Domowy paraliż. Świetne opowiadanie. Mnie pomaga inhalacja z rumianku. I napar z lipy. Do picia oczywiście.
avatar
Michalszko, domowy paraliż to właściwe określenie, a głosik powoli odzyskuję, ratując się czym popadnie, pozdr.
© 2010-2016 by Creative Media