Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2018-10-22 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1739 |
Boże kochany, co za oczy!
Jakby ktoś wlał krople Morza Sargassowego wokół czarnego punktu źrenicy. Odrobina najczystszych wód świata z porażającym jasnobłękitem. Niesamowity okaz akwamarynu.
Dla mnie najczystsze, bo Morze Weddella jest tylko destylowaną wodą.
No więc spojrzałem w nie i wielki kamień wpadł mi do żołądka.
- Słuchasz, co mówię? - Jan szturchnął mnie w bok. Kurwa mać, co się dzieje? - Przecież widzę gdzie patrzysz. Ładna.
Ładna? Śliczna!
Miękki owal twarzy, prosty nos i uroczy układ górnej wargi, która dziwnie układa się przy uśmiechu. Zostaje tylko taki dzyndzelek, otulający jedynki. Śmieszny i uroczy. Dziwny.
Jasne, niezbyt długie włosy, ułożone w poprawną grzywkę małolaty. Snujące się niefrasobliwie za uchem i na karku.
Aż chce się je wziąć w usta i odgarnąć z szyi.
Niemniej po takim zabiegu mokre włosy przyklejają się do skóry i nijak je ruszyć. Nierozwiązywalny dylemat.
- Do dupy z tobą, halooo. Patrzysz na nią jak sroka w gnat. - Znajomy żachnął się niecierpliwie. - Dzisiejszy wykład był raczej listą pobożnych życzeń, a nie konstruktywną propozycją. To nie przejdzie. Dawne czasy „se ne wrati”. - Ale faktycznie ładna - dodał, cmokając.
Ładna, idioto?! Cudna.
Jestem na kilkudniowym szkoleniu nauczycielskim o tematyce „Rola szkoły we współczesnym wychowaniu młodzieży. Wytyczne i prawo”. Nawet opiekunem tego szkolenia i jednym z wykładowców. Chyba nie najlepszym, sądząc ze słów Jana – szpakowatego gościa po sześćdziesiątce, wicedyrektora gimnazjum.
Siedzimy teraz w restauracji hotelowej. Jest dziewiętnasta dwadzieścia i możemy na luzie wypić parę drinków.
Sala jest pełna, bo obok naszego szkolenia mają tu miejsce inne kursokonferencje i zapewne uczestniczką jednego z nich jest siedząca stolik dalej, kobieta.
Z tym oczami.
Niby rozglądającymi się wokół, uśmiechająca się tak zniewalająco (dzyndzelek), a jakby nieobecna... rozkojarzona...
Kilka razy wydawało mi się, że patrzy na mnie. Odruchowo prostowałem plecy (przystojniak taki), poprawiałem fryzurę, przybierałem mądry wyraz twarzy i starałem się przykuć jej wzrok, moim i... i jej uciekał gdzieś dalej. Nie zatrzymywał się na mnie, nie czułem nawiązania sławnego kontaktu wzrokowego i idącego za nim, równie sławnego, kontaktu feromonicznego - emocjonalnego.
Aż wstała od stolika i wtedy zrozumiałem.
Teraz musisz być moja.
Śmiałem się jak wariat. Zakrztusiłem wreszcie, rozkaszlałem i spojrzałem na panią psycholog. Siedziała sztywno z zaciętym wyrazem twarzy.
- To właśnie jeden z objawów, panie Piotrze. W osobowości borderline mieści się również paragelia – zasyczała, patrząc na mnie z nienawiścią. Brzydkie uczucie u osoby tej specjalizacji.
Przed chwilą skłoniłem ją do opowieści o samobójczej próbie, kiedy zostawił ją narzeczony. Nawet miałem łzy w oczach, a potem ten śmiech.
Zupełnie niekontrolowany, bo wyobraziłem sobie tę ładną dziewuszkę, jak opiera zdjęcie tego idioty o szklankę, wyciska gorączkowo tabletki z listków i łyka pośpiesznie. Pewnie, żeby się nie rozmyślić.
Do dupy z takimi psychologami, którzy pozwalają na zamianę ról.
- Zaburzenia osobowości, alkoholizm, ADHD, depresja afektywna, dwubiegunowa, nadmierna empatia połączona z nadmierną brutalnością. Wszystko razem i każde z osobna. Kto rozwiąże ten węzeł, Piotrze? - Westchnęła, wsuwając dokumentację do szarej koperty.
- Pewien starożytny wódz znalazł na to sposób, droga terapeutko. - Przesłałem jej uśmiech numer trzy, czyli optymizm połączony ze zrozumieniem.
- Świat kiedyś zapłacze przez ciebie. Albo ty zapłaczesz, zamiast się śmiać.
Westchnęła znowu. Przejebana ta jej robota.
Kolejny drink przy hotelowym barku. Walić tę konferencję!
Wziąłem ją za rękę, przykładając kciuk do wewnętrznej strony przegubu. Puls przyśpieszony, czyli jest dobrze.
- Opowiedziałeś mi tyle pięknych rzeczy. Tyle poezji. Twoja twarz jest męska i często się śmiejesz. Pachniesz tym czymś...To cudowne. - Przejechała znowu dłonią po moim pysku. Dobrze, że się ogoliłem.
Popatrzyłem w te oczy. Przepiękne. Rozmarzone, roztopione w lagunach myśli i uczuć. Tam na dnie schorowani na rozedmę płuc i chorobę kesonową poławiacze pereł, wyciągają przy każdym nurkowaniu kilkanaście małży, aby żyć nadzieją na znalezienie najcenniejszych pereł. Tych naturalnych, nieoszlifowanych.
Jak ona.
Ścisnąłem jej dłoń.
- Chodź ze mną do pokoju, Julio.
Podniosła się cały czas, trzymając moją rękę.
- Dobrze. Prowadź.
Trzymała mój nabrzmiały członek, kciukiem przesuwając po jego czubku. Z dziurki wypływała jeszcze przezroczysta maź, którą rozsmarowywała kolistymi ruchami.
- Szkoda, że go nie widzę – szepnęła mi do ucha.
- Ale czujesz jego ciepło i tętno?
- Tak. Ale tak bardzo chciałabym zobaczyć. Jego i ciebie. Tak wiele rzeczy nie widziałam. Tak bardzo mi brakuje ich obrazu. Teraz twojego. Było cudownie – dodała, obwodząc językiem moje ucho.
Przekręciłem się na bok i spojrzałem w jej płynne, błękitne tęczówki. Zrobiło mi się straszliwie żal. Żal życia Julii w mroku, przez który nigdy nie przebije się obraz sennych lagun, pereł wyjętych z małża, który wydaje ostatni krzyk, kiedy brutalnie rozwierają mu skorupę. Szeroko otwartych oczu pod wodą morza Sargassowego, które widzą przenikające promienie słońca, załamujące się w ławicy srebrnych ryb.
- Od kiedy jesteś niewidoma?
- Od zawsze.
Sięgnąłem za siebie. Przy łóżku był stolik, na którym stał talerz z małżami w winie. Zamówiłem, bo jakoś mi te małże pasowały. Czyżby ze względu na perły?
Wymacałem widelczyk.
Dziewczyna leżała, uśmiechając się lekko do swoich myśli. Ciekawe jakich? Rozchylone uda pokryte były zaschniętą spermą.
Zarzuciłem na nią nogę, przyciskając mocno do łóżka. Przedramię położyłem na jej piersiach, dłonią zasłaniając usta. I też docisnąłem z całej siły.
- Cooo rooobłysz! - zabulgotała.
- Tak bardzo mi ciebie żal, Julio – powiedziałem, wbijając precyzyjnie widelczyk w jej oko.
Gwałtownie sprężyła się, szarpnęła straszliwie, ale trzymałem mocno. Wargi rozchyliły się spazmatycznie i wbiła zęby w moją dłoń.
Z oczodołu trysnęła krew.
- Po co ci takie piękne oczy, Julio? - szepnąłem. - Tak bardzo mi ciebie żal – powtórzyłem.
No bo po jej te oczy?
ratings: perfect / excellent
Tyle że chyba nie ma portalowego moralizatora, bo coś minusików tu nie widać.
Pewnie dwutygodniowy urlop :)
Chyba za agresję wobec Janko na forum.
Idealnie się do tego nadaję...
Jak widać powyżej :)
ratings: perfect / excellent
Jako komentarz mi tu pasuje.
Tylko się sztućce nie zgadzają :)
ratings: perfect / excellent
A poważnie - jak w ocenach :)
Ale o oczach śnił:)))
u smiałam się,doprawdy,ale nie rozumiem tyvh brzydkich wyrazów,co by nie rzec-innych.,dlatego nie śmiem oceniać.
Autorytety i profesory się z tym sypią przy włączonych niechcąco mikrofonach, czy tajnych taśmach.
Życie.
Nie są tu kropkami, czy przecinkami, tylko podkreśleniem ekspresji i zwyczajności.
Zmieniają się czasy i literatura.
A co było zabawne w widelczyku, to nie wiem.
ratings: very good / excellent
Brakuje przecinka przed: gdzie; zbędne przecinki przed: otulający, ułożone, kobieta. Zwróć uwagę na to, że dwa ze zbędnych przecinków są przed imiesłowami przymiotnikowymi lub przymiotnikami.
I rzecz ostatnia. Napisałeś "kilkanaście małży", a moim zdaniem powinno być "małżów", bowiem, jak właściwie pisałeś, jest to rzeczownik rodzaju męskiego. Więc w dopełniaczu liczby mnogiej chyba należy pisać "małżów".
Błędy są ludzką sprawą, a mnie korekcji nie robi Miodek.
Nikt jej nie robi, a Alfą i Łamagą nie jestem.
Dzięks.
ratings: perfect / excellent
(patrz tekst i bohater thrillera)
n i g d y nie będzie normalny, choćby nie wiem jakim profesorem wykładowcą był nie był
(patrz obrany gatunek literacki)
(vide finalna scena)
Ciekawy motyw tego odlecianego
- z widelcem i z zimną krwią - morderstwa
- współczucie -
tak unikalny w sztuce /w malarstwie, w literaturze, w teatrze, w kinematografii/
wynosi tę prozę na szczyty
także absurdu.
Zabić
z litości...
Obejrzymy sobie przy okazji tego tematu wstrząsający portret Francisco Goi /z 1819 r./
"Saturn pożerający własne dzieci"
"Iwan Groźny i jego syn Iwan" I. Riepina /z 1885 r./
Przyjrzyjmy się temu uważnie.
Jakim wariatem trzeba być,
by zabijać,
wszczynać krwawe burdy
i dzieciobójcze wojny
?!
O-BEJ-RZYJ-MY sobie...