Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2019-02-06 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1146 |
Wszystko zaczyna się niepozornie. Wydarzenia które następują po sobie zmieniają nasze życie bezpowrotnie. Nigdy już nie jest takie samo.
Wszystko co nas w życiu spotyka ma jakiś większy sens. Jeśli nawet wydaje się tego sensu nie mieć. Wszystko pozostawia w nas ślady. Życie to taka ciągła lekcja, która uczy nas pokory, uodparnia. Życie powinno nas fascynować, ciekawić. Powinniśmy go pożądać i cieszyć się nim, tak po prostu. Tak szybko przemijamy. Na drodze naszego życia, są marzenia które nigdy się nie spełnią, oczekiwania których nigdy nikt nie zaspokoi. Ale są, są częścią składową naszej egzystencji. Dobrze że są.
Gdyby dzisiaj ktoś zapytał mnie czego bym sobie życzyła u kresu swej drogi, napewno były by to wspomnienia. Wszystkie, i dobre i złe, bo wszystkie one czegoś mnie nauczyły. Chciałabym mieć ich wystarczająco dużo by odejść spełniona. A nie odchodzić ze strachem przed próżnością mijającego życia. Niewielu z nas nad tym się zastanawia. A to jedyne co zostanie z nami do końca. Pielęgnujmy wspomnienia. Miejmy ich jak najwięcej. Zadbajmy o ich jakość. Tak wiele od nas samych zależy.
Jeśli podejmujemy jakąś decyzje, a konsekwencje z jej podjęcia są dla nas nie pożądane, uszanujmy to. Uszanujmy fakt, że znaleźliśmy w sobie odwagę by spróbować. Bądźmy dumni z siebie jeśli jesteśmy wystarczająco silni by brnąć do wyznaczonych celów. Bez względu na konsekwencje. Chciałabym wykrzyczeć całemu światu, że nie boję się żyć, że kocham to kim jestem. Jaka jestem i jaką widzą mnie inni. Kocham to co robię choć nie ze wszystkiego mogę być dumna. Ale to właśnie ja. Zawsze dla innych. Uczę się również być czasem samą dla siebie. Nad tym muszę jeszcze popracować. To będzie trudna droga w trakcie której popełnię nie jeden błąd. Ale już teraz wiem, że będzie warto.
Lekcja pierwsza
Oddaje wszystko a w zamian nie mam nic. Przyrzekam sama przed sobą poprawę, by za chwilę popełniać te same błędy. Zbyt mocno ufam, zbyt szybko ulegam fascynacji drugim człowiekiem.
Kochamy w życiu wiele razy. Często z tych samych powodów umieramy po wielokroć. Czym są najważniejsze wartości w naszym życiu? Potrafimy je zdefiniować? Czy są one stałą niezmiennąMó
Mój los postawił na mojej drodze życia człowieka dzięki któremu bardziej doceniam to co mam. Który to człowiek jednym zdaniem zdefiniował naszą przyjaźń. ‚dzięki Tobie- powiedział- jestem lepszym człowiekiem’. Ja również tak to widzę. Nasza przyjaźń odmieniła nas bezpowrotnie. Nasze uczucia- przypływy i odpływy serca.
Nasze uczucia- żywioły. Nieprzewidywalne, bywają skrajnie niebezpieczne. Rozdzierają nasz pozornie uporządkowany świat. A my musimy zawsze znaleźć w sobie siłę by poskładać się na nowo. Po raz kolejny i kolejny i tak już na zawsze. To nasz obowiązek wobec naszego życia i wobec wszystkich którzy nas otaczają.
Rozdarte serce boli. Ile trzeba mieć w sobie siły by zaleczyć jątrzącą się ranę?
Jak uwierzyć że to ma jakikolwiek sens? Zadziwiam siebie samą. Ile jeszcze tej siły we mnie pozostało? Na jak długo wystarczy? Jak można być blisko siebie a jak zarazem daleko. Jak bardzo można kochać, to mnie przeraża. Nieprawdopodobne są nasze losy. Niczego nie można zaplanować, niczego nie wolno nam zakładać że wydarzyć się musi lub też nie. Wszystko to na nic. Los, życie, weryfikują się nawzajem. Czasem odnoszę wrażenie, że ktoś to wszystko już zaplanował i niczego zmienić już się nie da. Ciekawe.
Jestem taka ciekawa życia, tak chłonna tego co się jeszcze w nim wydarzy. Staram się cieszyć każdą drobną chwilą. Bo chwila właśnie przemija... I już nigdy się nie powtórzy.
W momencie w którym mnie spotykacie czuje się samotna, zmęczona egzystencją, gdzie wszystkie dni są takie same, gdzie wszystko w okół wydaje się być fałszywe, a świat sprzyja wszystkim tylko nie mnie.
Zmęczona nadmiarem negatywnych myśli zasypiam. A przed snem postanawiam, że obudzę się w nowej rzeczywistości...
Obudził mnie budzik, otworzyłam oczy i nagle wszystko wróciło. Cała zła energia dnia wczorajszego ze wszystkimi czarnymi myślami. I jeszcze spuchnięte oczy od płaczu i ból głowy. A przecież miało być inaczej. Gdzie ta moja nowa rzeczywistość...
Wyciągam kartkę i długopis, zapisuje wszystko to co sprawia że moje życie ma sens i te wszystkie złe cechy i momenty które też są moje.
Patrzę na moją listę, tak trochę jak na analizę własnego życia. To niemożliwe, raz jeszcze analizuje wszystko w mojej głowie. Po raz kolejny wracają wszystkie wspomnienia. To niemożliwe, przecież wszystko zależało ode mnie. To ja odpowiadam za ten bałagan. Teraz to widzę, jestem winna sama sobie. To ja zadecydowałam o moim dzisiejszym, depresyjnym samopoczuciu.
A przecież świat mnie przed tym ostrzegał.... Co ja zrobiłam. Wygrzebywanie się z tego zajmie mnóstwo czasu. Energii. Ale nie będę już płakać, nie mogę. Nie powinnam.
Analizowanie ostatniego roku okazuje się bolesne do granic wytrzymałości, znowu płacze. Nagle wiadomość od przyjaciela, z pytaniem o samopoczucie. Czuje jak nagle przygniata mnie ogrom rozpaczy. Musiałam odpisać coś bardziej w dramatycznym tonie, bo po półgodzinie zjawia się przyjaciel i raz jeszcze, robił to już wcześniej, uświadamia mi moje położenie. Delikatnie. Bardzo zwięźle opisuje rzeczywistość w jakiej się znajduje. Próbuje doradzać. Przytula. Padają z jego ust słowa które są balsamem na zranioną duszę, nie wiem czy zdaje sobie z tego sprawę. Deklaracja przyjaźni w każdych okolicznościach teraz właśnie nabiera prawdziwego znaczenia. To działa. Jest mi tak dobrze i bezpiecznie. Przytulam się tak mocno jakby był moją ostatnią świetlaną nadzieją w mroku. Wiem, że mnie rozumie chociaż nie szczędzi gorzkich słów. Jak rozmowa z dzieckiem które narozrabiało. Z takim dużym dzieckiem, w świecie poważnych problemów. Jest mi potrzebny, ale proszę aby wyszedł. Chcę być sama.
Świadomość błędów jakie popełniłam jest przytłaczająca. Przyjaciel odchodzi.
Jestem sama. Jest cicho. Po raz kolejny w głowie kiełkuje myśl, że teraz już przestane płakać. Za radą przyjaciela idę pod prysznic. Wraz z wodą leją się łzy, taki kamuflaż. Ale przed czym i przed kim. Płacze jak dziecko, zadaje sobie karę, puszczam lodowatą wodę tak aby się obudzić ze złego snu. Nic nie działa. Rzeczywistość zostaje nietknięta. Nie wiem jak długo wodą próbowałam zmyć ból wewnętrzny, napewno zdążyłam zmarznąć. Idę do łóżka, zwinięta w kłębek, zasypiam....
Październik
Kolejny dzień pracy zaliczony, właściwie kolejny tydzień. Piątek. Piątek trzynastego. W domu czekają na mnie dziewczynki. Ale dzisiaj wyjątkowo wychodzę do restauracji. Wyjątkowo ponieważ nie zdarza się to zbyt często. Jestem samotną mamą, ciągle tylko dom, praca, dom, praca. Ale nie dziś...
Nie mając żadnego konkretnego celu, wyruszamy. W drodze pada propozycja włoskiej kuchni. Brzmi cudownie. Znajomi wyszukują najbliższą restauracje... jest. Spory ruch, to dobrze wróży, pomyślałam. Teraz tylko wolny stolik, udało się.
Restauracja a raczej ludzie którzy tam pracują są wyjątkowi, tworzą luźną, rodzinną atmosferę. Jest mi dobrze, w takich momentach łapie oddech, odrywam się od mojej codzienności i ładuje baterie na zapas. Luźne rozmowy z odrobiną alkoholu poprawiają nastrój. I jeszcze ten kelner który się nami opiekuje, Włoch, człowiek z innej bajki. Lubię go.
Rozmowa zmierza w znanym kierunku, jak zwykle, relacje, sex...
Dopadli mnie, teraz się zacznie. Bycie samotnym bywa dokuczliwe i jak teraz się o tym przekonuje niewygodne w towarzystwie. Kolejne roztrząsanie mojego wyboru, samotności. Nie wszyscy wiedzą, że nie lubię tego stanu rzeczy. Chciałabym być z kimś. Wszyscy tego potrzebujemy. Samotność jest ok. ale tylko na chwilę. Tak aby wyłączyć się ze świata i pobyć samemu ze sobą...ale są to jedynie momenty. Moja samotność robi się coraz bardziej dokuczliwa. Trwa w końcu od lat. W towarzystwie staje się ofiarą, wszyscy żartują. Nie mam im tego za złe. Przyzwyczaiłam się. Nagle znajomy żartowniś, pyta Bogu ducha winnego kelnera o jego status w związku. Jestem wolny, odpowiada. Teraz się zacznie. Pozostaje jedynie żartować i dotrwać do końca. To potrafię jak nikt inny. Dzielnie znoszę wszystkie zaczepki, ale żartowniś posuwa się za daleko. Kelner dostaje mój numer telefonu z informacją że również jestem sama i w sumie pasujemy do siebie. Jesteśmy dzielni, ja i kelner, wszyscy śmiejemy się z zaistniałej sytuacji. Cóż innego można zrobić w takiej chwili. Kolacja dobiega końca. Jeszcze tylko wymiana spojrzeń, w końcu wydaje się być ciekawym człowiekiem, mój włoski kelner.
Wracam do domu, wieczór uznaje za mile spędzony. Dziewczynki zostały na noc u babci. Zasypiam.
Nagle telefon. Zaspana, odczytuje wiadomość. Cholera, kelner. Pyta gdzie jestem i co robię. Śpię, a raczej spałam jeszcze przed chwilą. Wiadomość zwrotna jest jego dość celną uwagą, ale przecież nie zna on mojej całej historii. Stwierdzenie że oszalałam siedząc w domu sama w piątkowy wieczór byłoby celne, gdyby nie fakt że jestem mamą i jakoś nie po drodze mi błąkanie się po knajpach do rana lub do upadłego. Te czasy minęły i jakoś za nimi nie tęskni.
Fajny facet pomyślałam, ale zaraz wyłożę prawdę na stół i tak się to skończy. Zawsze tak się kończy.
Żyjemy w czasach kiedy raczej nikt nie chce być odpowiedzialnym za innych, często ludzie nie są odpowiedzialni sami za siebie. Nie rozumiem tego, jak tak można ale to akceptuje z braku wyboru.
W dwóch zdaniach informuje sympatycznego człowieka o mojej sytuacji, dom, praca, dzieci. I dostaje wiadomość zwrotną, lubię to powiedział, zazdroszczę Ci, uwielbiam dzieci.
Cholera, to wybiega poza przyjętą przeze mnie normę. I co teraz! Zawsze kończyło się wszystko w tym punkcie a teraz nagle sytuacja się zmienia. Nie wiem o czym pisać. Zaskoczył mnie. Pozytywnie oczywiście, ale odjęło mi mowę. Z jego strony pada propozycja wspólnego spędzenia czasu, w najbliższą niedzielę, również z dziewczynkami. Ok. Chyba dam radę. Umawiamy się. Zasypiam, a raczej próbuje zasnąć. Jest mi tak dobrze, może w końcu nie będę sama i ten ktoś będzie przyjacielem dla moich dzieci. Naiwność?! Jedno spojrzenie w oczy a ja już potrafię zaplanować swoją przyszłość. Nie lubię tego u siebie, nie wiem czemu tak mam. Nie panuje nad swoimi uczuciami, a może to po prostu obawa przed samotnością. Tęsknota za bliskością drugiego człowieka, rozmową, dotykiem...
Niedziela
Klasyka gatunku, dziewczynki przebiegły po mnie o 7 rano, chcą jeść i się ubierać. Dzień się zaczyna pomyślałam. Szkoda tylko, że z taką samą werwą nie wstają w tygodniu do szkoły. Moje dziewczynki, mój cały świat. Wszystko to co kocham i wszystko to co daje mi siłę na codzień.
Nasz niedzielny rytuał. Obfite śniadanie z pieczeniem słodkich bułeczek i wałęsanie się w piżamach do południa. Zawsze, nieodmiennie muzyka w naszym domu, zbyt głośna dla sąsiadów, balsamem dla naszych uszu. Uwielbiamy to.
Postanowiłam że dziewczynki nie wezmą udziału w spotkaniu z kelnerem, nie chce psuć im głowy. I tak sama nie wiem jak to się skończy. Stworzyłam im bezpieczny świat, szczęśliwy, wszystko co nowe mogłoby ten porządek zaburzyć. Dziewczynki spędzą popołudnie z babcią a ja ruszam na „randkę`.
Stresuje się, boli mnie brzuch, jak przed egzaminami na uczelni. Wydawało mi się to niemożliwe w moim wieku, może dlatego, że nie czuję się zbyt pewnie. Nie potrafię podejść do tematu spontanicznie. Chyba mi zależy, chociaż zupełnie niczego o sobie nie wiemy.
Ruszam. Drogę znam na pamięć. Jestem na miejscu i nagle...Jeszcze jedna myśl zanim wejdę do środka. Czy warto? Zbyt późna refleksja. Otwieram drzwi.
Wow... mój kelner, warto było się pofatygować. Luźna rozmowa, o piątkowym wieczorze, o dziewczynkach. Do tego kawa, moje ulubione lody pistacjowe i rozmówca pożerający mnie wzrokiem. Luźna rozmowa o wszystkim i o niczym a w tym samym czasie mnóstwo dziwnych myśli w głowie. Czy on rzeczywiście wie co robi. Czy on zechce mnie tak po prostu, taką jaką jestem. Szukam powodu dla którego tutaj jestem. Czuje się wyróżniona a jednocześnie inne przeczucia zaprzątają mi głowę, że nie jestem jedyną.
Jak mantrę powtarzam sobie w duchu, myśl pozytywnie. Nowa historia mojego życia, jak droga w nieznane, fascynuje, wzbudza ciekawość ale też przeraża. W końcu nie jestem sama, jest nas trzy.
Odpowiedzialność za moje dziewczynki sprowadza mnie do myślenia o wszystkim i wszystkich podejrzliwie. To nie zbyt obiecujące na początku nowej drogi. Tak mi się wydaje. A może jest oznaką zdrowego rozsądku? Czas pokaże.
Spotkanie dobiega końca, pierwszy dyskretny pocałunek na pożegnanie z deklaracją kolejnego spotkania. Wracam do domu i już nie mogę się doczekać kiedy ponownie go zobaczę. Jest w tym mnóstwo fascynacji, czuję się tak jakbym miała ponownie dwadzieścia lat. Czy to rozsądne? Wiem, że za szybko ufam ludziom. Postaram się być ostrożna. Ale chce być także szczęśliwa, tylko przez chwilę.
Kolejne spotkanie
Zbyt wiele słów padło, zbyt szybko. Dałam się temu ponieść. Pytałam a w zamian zawsze dostawałam to co chciałam usłyszeć. Zapowiada się cudownie, pomyślałam. Poza tym nie miałam niczego w zamian. Cieszy mnie zainteresowanie z jego strony. To miłe uczucie. Kelner deklaruje przywiązanie, pięknie opowiada o uczuciach. Zapytał mnie czy chce mieć jeszcze dzieci. Cudowne. Oczywiście nie podjęłabym ponownie decyzji o macierzyństwie ale to urocze.
Rozmawiam z przyjacielem, przedstawiam sytuację a w zamian dostaje po głowie. Jak możesz być tak naiwną. To nie poważne. Jak można deklarować tak wiele na początku drogi. Jak można pytać o dzieci. On z Tobą pogrywa. Nie ma poważnych zamiarów.
Nie słucham, nie ma racji. Może najzwyczajniej w świecie jest zazdrosny. Jestem szczęśliwa. Przy ostaniej rozmowie z kelnerem prosiłam o szczerość. W końcu nie jestem sama, mam dzieci. Nie może okazać się takim dupkiem. Nie mężczyzna w jego wieku. Przez sam respekt dla dziewczynek... nie może być aż tak nieodpowiedzialnym człowiekiem.
Rozmowę z przyjacielem uważam za coś nie na miejscu z jego strony. Zapominam o niej. Delektuje się kolejnym spotkaniem z kelnerem. Każda chwila z nim odrywa mnie od rzeczywistości, która dzięki niemu staje się bardziej znośna. Poczucie bliskości, cudowne. Nie zrezygnuje z tego, pochłonęło mnie to całkowicie.
Spędzamy ze sobą pierwszą noc, jest jakoś tak dziwnie. Odnoszę wrażenie, że dla kelnera to pierwszy raz. Jest nieśmiały i niepewny tego co robi. Właściwie nie wie co robić. Trochę go edukuję. Sytuacja jest momentami niezręczna. Ale gdzieś tam w środku jestem z tego faktu zadowolona. Najwyraźniej nie ma zbyt wielkiego doświadczenia, czyli nie jest przysłowiowym włoskim kochankiem. Jest tylko mój.Uwielbiam go jeszcze bardziej. W całym tym uczuciowym zamieszaniu zapominam o przytomności umysłu. Ale z drugiej strony nad czym się zastanawiać przecież jest tak cudownie.
Dziewczynki
Długo się nad tym zastanawiałam. Jestem rozbita. Szkoda że, nie istnieje szkoła dla rodziców. Kompletnie nie wiem co mam robić. Boję się o swoje dziewczynki, jeśli za bardzo go polubią. jeśli będą uwielbiały każdą spędzoną z nim chwile, tak jak ja zresztą. Jeśli wszystko potoczy się tak jak sobie wymarzyłam a końcem tej historii będą złamane trzy serca. Nie poradzę sobie z tym. Bije się z myślami. Podejmuje decyzje. Analizuje wszystko kilkakrotnie. Mam nadzieję że nie popełniam błędu, zresztą nigdy tego nie wiemy.
Dziewczynki w niedzielny poranek spotykają się z moim kelnerem, są dziwnie do niego usposobione. zapewne stresują się pierwszym spotkaniem. Być może sytuacja jest niezręczna dla obu stron ale cieszę się że są ostrożne. Nie należą do dzieci które entuzjastycznie podchodzą do każdego obcego napotkanego na swojej drodze. To rozsądne i bezpieczne. Momentami odnoszę wrażenie że kelner jest zbyt natarczywy. Próbuje je zaczepiać niby w żartach niby na serio. Stara się. Moje dziewczynki za tym nie przepadają. W końcu ja ratuje sytuację obracając wszystko w żarty.
To pierwszy raz kiedy przedstawiam im obcego mężczyznę. Mam wyrzuty sumienia. Nie wiem nadal czy dobrze robię. Ale nie ma odwrotu. Dziewczynki zafascynowane są jego kręconymi włosami. A raczej prawie afro. I pytają o tatuaże, ma ich pare. Moje dziewczynki w nowej sytuacji. Są coraz bardziej ośmielone. Uff...
Wszyscy jesteśmy zadowoleni ze wspólnego pierwszego spotkania. A ja osobiście uwielbiam mojego kelnera jeszcze bardziej. Za wszystko co do tej pory miało miejsce oraz za akceptację mojego „ stanu posiadania”. Jest nas trzy. A on jest z nami.
Co za facet, podjeżdża na motorze lub czerwonym Audi. Pachnie wyjątkowo. Jest zadbany, wszystko idealnie dobrane. Koszula, spodnie, zegarek... czasem to ja mam wątpliwości co do swojego poczucia stylu. A raczej czasem jego brakiem. Nosze się wygodnie, a japonki czy tenisówki to moje ulubione obuwie. Ale jemu to odpowiada. Nie ocenia.
Odnoszę wrażenie że jego najlepszy znajomy mnie ocenia. Taki przyjaciel od serca. Dużo młodszy od nas, zawsze ma coś do powiedzenia. Ratuje go fakt że często posługuje się on językiem włoskim, którego kompletnie nie rozumiem. Ale jego gesty i spojrzenia mówią wiele. Nie reaguje. Bo po co, tak naprawdę mam to w d...
Z wiekiem nabieramy dystansu do wszystkiego, nie stawiamy się, nie buntujemy. Jesteśmy w stanie więcej znieść i zaakceptować. Nie powinny nas obchodzić opinie innych. Najważniejsze to czuć się pewnie we własnej skórze. Ciągle się tego uczę.
Deklaracje
Nauczyłam się mówić o swoich uczuciach otwarcie. Rozmawiamy właśnie z moim kelnerem o naszych oczekiwaniach dotyczących związku. Potrzebuje stabilności, czegoś pewnego w moim życiu. Kogoś kto zawsze będzie, zawsze będzie czekał, zawsze będzie kochał.
Mówię o tęsknocie za nim pomimo, że mam go przy sobie. Jest obecny ciałem ale brakuje mi czegoś więcej. Brakuje mi głębszego oddania z jego strony. Każdą negatywną ocenę w takiej sytuacji szybko wyzbywamy myślą o moich wygórowanych wymaganiach. Jeśli rzeczywiście one takie są. Nie daje sobie szansy na coś realnego. Kolejny raz zaprzeczam. Boje się że go stracę, zrażę do siebie nieufnością. Za bardzo analizuje.
Kelner podąża moim tokiem myślenia. Patrzymy w tym samym kierunku. Uzupełniamy się w planach na przyszłość. Jest tak dobrze. Nie mogę tego zepsuć. Oddalam jak najszybciej złe myśli tak aby nie zrazić go do siebie swoją podejrzliwością.
Mój kelner jest wrażliwym człowiekiem, często się obrusza jak tylko sugeruje ze swej strony jego niedbałość o to co mamy. Patrzymy w tym samym kierunku w słowach, czyny nie zawsze idą z tym w parze. Zauważam że, kelner nie przyjmuje żadnych słów krytyki. Czuję że muszę godzić się na wszystko, niczemu nie zaprzeczać. Akceptować wszystko bez zbędnego wypytywania o szczegóły.
Prowadzimy rozmowę o istotnych kwestiach i zaczynam się nią męczyć. Jego zainteresowanie nagle spada. Dziwnie się z tym czuje. To boli. Lecz nie mogę zareagować, to go z kolei zaboli. Nie mogę go skrytykować. czuję wewnętrzne rozdarcie. To nie ja. Ja wyrażam swoje zdanie głośno i wyraźnie. To mnie męczy. Udaje przed samą sobą kogoś kim nie jestem, po co! By sprawić komuś przyjemność ... Czy nie powinniśmy być szczęśliwi akceptując siebie nawzajem tacy jakimi jesteśmy. Na tym polega prawdziwość uczuć. Czyż nie?
Deklaracje. Obietnice. Wierzę w nie bo są piękne i sprawiają że, czuje się wyjątkową, kochaną, potrzebną. Ale tak bardzo jak to kocham, tym bardziej chcę być tego pewna. Im częściej przebywam w jego towarzystwie, tym częściej tej pewności nie mam. Naiwność?! Miłość nie uchroni nas przed samotnością. Są i na zawsze pozostaną zakamarki mojej duszy których nigdy nikt nie zrozumie, nigdy nikt nie odnajdzie. Mimo dzielenia się z drugą połową głębokim uczuciem, pozostanę samotna. Chciałabym móc w tej samotności odnaleźć siebie, usłyszeć siebie, być dla siebie. W biegu z przeszkodami zapomniałam o tym, skupiłam się na drugiej osobie i to do tego stopnia że zapomniałam o własnym ja. A to ono sprawia że jestem sobą, dziewczyną która nie bała się żyć po swojemu.
Ucieczka
Jesteśmy razem. Przytulam się do kogoś kto jak pozbawiony uczuć robot machinalnie zarzuca na mnie swoje ramię. Tule się jakbym próbowała ukryć się przed całym światem. W zamian słyszę postękiwanie sugerujące zmęczenie. Tulę się pomimo wszystko, potrzebuje tego. Biorę to co chce. Być może to inna mentalność sprawia że czujemy inaczej, mamy inne oczekiwania wobec naszych uczuć.
Mój kelner kiepsko całuje, jest porywczy a nawet chaotyczny. Próbuje nad nim panować. Ale co tam pocałunki. Sex jest świetny. A raczej stawał się coraz lepszy z każdym kolejnym zbliżeniem. Uczymy się siebie nawzajem. Chłonę go na zapas, celebruje każdy drobny szczegół, każdą chwilę.
Spędzamy ze sobą czas... rozmowa, seks, plany, żarty. Potrzebujemy tego. Tak mi się wydaje. Uroczy wieczór, błogość współistnienia i brak zmartwień, przynajmniej nie teraz.
Nagle zmiana. Mój kelner chce wracać do domu. Nawet musi. Zapomniał o czymś ważnym. Oczywiście nie mogę poznać szczegółów, jak się dowiaduje, to nieistotne. Kelner ucieka swoim czerwonym audi.
Zostaje sama z niedosytem i potężnym rozczarowaniem. Zaplanowałam wieczór, dziewczynki zostały u babci. Miała być wspólna noc, i poranek. Miałam piec bułeczki i parzyć kawę. Cholera. Czuję że coś właśnie we mnie umiera. Z oczu lecą mi łzy. Tak po prostu uciekł, analizuje sytuacje i nie potrafię jej rozsądnie wytłumaczyć. Łapie za telefon i w przypływie emocji piszę do niego. Do tego obcego w tej chwili człowieka ,że to co zrobił jest okropne. Wyjaśniam że to boli. To tak jakbym nie była ważna dla niego bo przecież coś innego lub ktoś inny był w tym momencie ważniejszy. Wiadomość zwrotna jedynie mnie dobija. Mam się nie martwić, jutro zostanie dłużej. Jutra nie ma. Czekam. Jestem gotowa by po raz kolejny być lub też wmawiać sobie że jestem najważniejsza, potrzebna. Miał być. Ucieczka. Nie dojedzie. Jest zmęczony i to bardzo. Po raz kolejny jestem sama. Łzy płyną z oczu. Przyrzekam sobie że to już koniec. Cena jest zbyt wysoka za poczucie wyjątkowości i uznanie w jego oczach.
Pojawia się przyjaciel. Opieprza, już nawet nie próbuje niczego wyjaśniać. Wiem o czym mówi, wiem że ma rację. Wiem, że nie chcę by on tę rację miał. Rzeczywistość staje się nie do zniesienia. Dziękuje mu za to że jest, to bardzo ważne. Mój anioł stróż.
Jesteśmy razem ponownie. Przytulam się do mojego kelnera. Jest czuły i delikatny. Wiem, że jest dla mnie. Całuje. Sex jest świetny. Wtulam się w niego a jego ramię mocno przytrzymuje mnie przy sobie. Jesteśmy blisko. Jest mi tak bardzo dobrze. Czuję się kochana.
Poranek. Wstaje wcześnie, jestem dziwnie podekscytowana. Mam go przy sobie, za chwilę będzie tak jak sobie to wyobraziłam. Robię chyba najlepszą kawę na świecie, śniadanie gotowe. Zakradam się do sypialni i wtulam się w niego, jest jeszcze taki śpiący. Ciepły.Chłonę ten moment. Ładuje swoje baterie tą pozytywną energią. To ona teraz nadaje sens wszystkiemu wokół. Powtarzanie wkoło że jest mi dobrze nie odzwierciedla mojej wewnętrznej euforii.
W naszym życiu zdarzają się momenty. Takie ulotne chwile. To one są najpiękniejsze. Nadają sens naszej egzystencji upiększając ją trochę. Moment jak ten, zasila moje zubożałe ciało o uczucia których nie potrafię jeszcze nazwać. Są piękne. Wnoszą ukojenie.
Która godzina, pada z jego ust. Informuje kelnera która godzina. Zrywa się nagle jakby się czegoś przestraszył. Ja wystraszona jestem napewno. Spóźnię się komentuje. W pośpiechu zakłada ubranie porozrzucane po pokoju po wczorajszej cudownej nocy.
Otwórz garaż, krzyczy wychodząc z domu. Otwieram. Kelner wraca. Całuje przelotnie na do widzenie. A gdzie pocałunek na dzień dobry. odjeżdża.
Stoję przy oknie i patrzę jak znika za rogiem budynku. Mój kochany kelner na swoim motorze. Wracam do kuchni. Jest mi przykro. Kawa robi się zimna jak stan mojego ducha w którym obecnie się znajduje. Nie mam apetytu. Sprzątam ze stołu a w duchu przyrzekam sobie że był to ostatni raz. Ostatni raz kiedy jak idiotka ufałam, pozwoliłam sobie na chwilowe szczęście. Piękny moment właśnie minął. Oceniam zyski i straty. Jest ciężko przyznać samej przed sobą że popełniło się błąd. Trudno przyznać się do skali naiwności. Jestem rozczarowana, tylko wciąż nie wiem kim bardziej. Sobą czy nim.
Oczekiwanie na ...
Telefon. Głuchy telefon. Piszę do niego i wiem że zostanę pozostawiona bez odpowiedzi przez długi czas.
Marzę o normalności, o czymś co mogłabym konkretnie nazwać. O czymś czego byłabym pewna. Coś czego mogłabym dotknąć i poczuć, że jest, że jest moje. Marzę o tym by być kochaną, pożądaną.
Oczekuje zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Oczekiwania wobec innych powinnam zapakować i odstawić na półkę z napisem „ w przyszłości”. Ale właściwie kiedy... tego nie wiem. Nie pewno jeszcze nie teraz.
Czy jedynie mój związek musi być naprawdę skomplikowany. A może wcale nie jest, tylko ja za bardzo wymagam. Odnoszę wrażenie że pochodzę z innej planety, lub że czas w którym żyje to nie mój czas. Ale tak nie jest. Czas obecny to mój czas, tu i teraz. Innej teraźniejszości nie ma. Jest dzień dzisiejszy, dnia wczorajszego nikt już nie pamięta, jutro może nie nadejść. I po raz kolejny wszystko zależy ode mnie. Ponownie ponoszę odpowiedzialność sama przed sobą za kiepskie samopoczucie, za drażniącą ocenę rzeczywistości. Muszę wykreować rzeczywistość wygodną dla mnie, taką prawie szytą na miarę. Wymagania innych wobec nas powinny nas motywować do działania, chronić przed biernością.
Wymagają ode mnie moje dziewczynki. Mam być mamą zawsze do dyspozycji. Zawsze. Nie mogą obowiązywać mnie zwolnienia lekarskie, dłuższe urlopy. Krótkie, a i owszem. W końcu muszę od czasu do czasu naładować swoje baterie.
Dziewczynki jasno stawiają poprzeczkę, wysoko. Ich oczekiwania często są dla mnie nie realne. Staram się, choć wydaje mi się że często zawodzę. Ich wymagania wobec mnie trzymają cały ten układ mama- dziecko w ryzach. Ich, jak i moje wymagania dyscyplinują naszą codzienność, są pozytywną stroną roli jakiej podjęłam się pare lat temu.
Wracając do kelnera... Wszystkie oczekiwania są zwykłą naiwnością, oznaką braku pewności może nie tyle siebie co braku pewności jutra. Jako bezpiecznej, stałej niezmiennej.
Stąd oczekiwanie na zmianę jego sposobu działania. Lecz ktoś kiedyś powiedział, że ludzi nie da się zmienić diametralnie. Więc, klęska uczuć nieunikniona.
Nadzieja
Podobno umiera ostatnia. Niech zatem tak będzie. Należę do osób które walczą do końca, dają mnóstwo szans na poprawę i czekają, czekają... nadzieja umiera ostatnia.
Zebrałam wszystkie siły, analizuje.... raz jeszcze pytam samą siebie czy warto to utrzymać. I tak to wszystko na siłę, i tak każdy kolejny krok to moja inicjatywa. Przeraża mnie uczucie że tylko ja utrzymuje to przy życiu. Mój kelner w każdej chwili może odejść i tak po prostu po nim to spłynie. Nie podejmie walki o nas, po prostu odejdzie. Nie spróbuje... porzuci.
Ja natomiast chcę być pewna że z mojej strony zrobiłam wszystko co należało. Rozmowy, wyjaśnienia, wreszcie prośby, nie poskutkowały. Na polu walki zostałam sama. I mimo wszystko jeszcze powalczę bo wydawało mi się, że widziałam iskrę nadziei. Muszę to sprawdzić. Jeszcze czekam może zawróci przecież mieliśmy tyle dobrych, ciepłych, wspólnych momentów. A jednak...nadzieja zgasła.
Mam czyste sumienie, zrobiłam wszystko by pomóc sprawie. Zawalczyłam o własne szczęście choć cena okazała się zbyt wysoka. Nie radzę sobie z zaistniałą sytuacją, nie potrafię znaleźć w sobie winy, nie rozumiem tego choć wmawiam sobie że się z tym pogodziłam. Tak nie jest, rzeczywistość jest nie do zniesienia. Czyste sumienie to za mało by przejść bez uszczerbku do nowej rzeczywistości. A wszystko dlatego że jakaś siła, głęboko ukryta w moim wnętrzu podtrzymywała zbyt długo nadzieję przy życiu. A tak naprawdę już dawno powinna pozwolić jest odejść. Ranię samą siebie. W tym konkretnym przypadku nadzieja okazała się wiarą w niemożliwe. Dlatego tak bardzo to boli. Nie mogę przestać płakać. Głowa mi pęka. A przecież świat mnie przed tym przestrzegał...co ja zrobiłam. Wygrzebywanie się z tego zajmie mnóstwo czasu i energii. Ale nie będę już płakać. Nie mogę. Chcę obudzić się w nowej rzeczywistości.
Wiem, że są marzenia które nigdy się nie spełnią. Oczekiwania, których nikt nie zaspokoi. Ale są, są częścią składową naszej egzystencji. I dobrze że są. Oczekujemy bliskości, sprawiedliwości, zrozumienia. Czy my również staramy się zrozumieć świat, życie, los, takim jakim jest. Starajmy się. Choć jest w nas wiele sprzeczności. Mimo wszystko starajmy się. Świadomie.
Nowa rzeczywistość
Zajęło mi to dłuższy czas, zanim na dobre obudziłam się w nowej rzeczywistości. Dni mijały jeden po drugim a ja prowadziłam walkę na śmierć i życie, sama ze sobą. Walczyłam o prawdę bo wierzyć jej nie chciałam. Walczyłam o godność, bo sama obdarłam się z godności. Walczyłam o spokój dnia codziennego i długich samotnych nocy, bo wyniszczało mnie ciągłe rozpamiętywanie.
W takich momentach beznadziei potrzebny jest ktoś obok. Ktoś Kto poda nam rękę i przeprowadzi przez mroczne zakamarki naszej drogi życia. Jak cudowna musi być świadomość że nie jesteśmy sami i pod tym adresem i numerem telefonu jest przyjaciel. Jestem więc szczęśliwym człowiekiem bo mam przyjaciela. Przyjaciel po raz kolejny objaśnia moje położenie. Teraz myślę już trzeźwiej, jego słowa wreszcie do mnie docierają. Mają sens, są jak balsam na zranioną duszę regenerują ostanie siły poczucia własnej wartości. Uśmiecham się sama do siebie, obudziłam się w nowej rzeczywistości. Jest taka silna i stabilna, nikt nie może jej zachwiać. Jest dumna i po raz kolejny pewna siebie. W mojej nowej rzeczywistości jestem szczęśliwa sama ze sobą. Postrzegam teraz wszystko inaczej, trzeźwiej i jest mi z tym dobrze. Tak jak teraz uśmiecham się sama do siebie, będę także uśmiechała się do nich. Niektórzy są zdziwieni po czym po chwili podzielają to szczęście. Optymizm zaraża. Utrzymuje się na fali odporności uczuciowej, ponosi mnie nurt braku oczekiwań wobec drugiego człowieka. Jestem wolna. Jestem kochana, jestem potrzebna, znowu jestem. Żyje a nie wegetuje, działam a nie wyczekuje na działanie z drugiej strony. I jedno wiem już na pewno, w moim biegu po samą siebie nie mogę się zbyt długo zatrzymywać. To przywołuje wspomnienia, a wraz z nimi lekkie ukłucie w sercu. Sytuacja która mogłaby zaburzyć nową rzeczywistość. Niedopuszczalna.
Nasze życie, jak je zdefiniować? Jest przecież tyle możliwych porównań. Moje życie to ciągły bieg z przeszkodami. Biec muszę stale. Komfortem jest móc zatrzymać się na chwilę, co czasem mi się udaje. Ale biegnę i jak tylko wychodzę na prostą to za chwilę napotykam kolejną przeszkodę, łatwiejszą do przeskoczenia, trudniejszą. Te kosztują najwięcej energii i motywacji by je pokonać.
Biegnę więc, mety nie widać, cel nie jest jednoznaczny. Ostatnio czuję się zmęczona tym moim biegiem, bardziej niż kiedykolwiek. Postanowiłam że zwolnię, tak trochę poddam się losowi. I nagle moment przebudzenia. Cudowne, pozytywne uczucie i choć zmęczona i pozbawiona sił zaczynam biec dalej. Jakie to proste.
Cel nadal nie jest jednoznaczny, ale przecież nie on jest najważniejszy. Najważniejsza jest droga. W jaki sposób ją pokonam, ile z siebie dam by nadal biec. Czy będę walczyła o siebie, o najbliższych, o marzenia.... Najważniejsza jest droga a ta zależy już tylko ode mnie.