Go to commentsMartusia
Text 46 of 91 from volume: PAMIĘTNIK SKLEROTYKA
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-04-20
Linguistic correctness
Text quality
Views1396

Jechałem szukając jej pokoju. W kącie jednego z nich dostrzegłem siwą i pomarszczoną Martusię. Leżała w dziesięcioosobowej komnacie zgrzybiałych piękności.  


Zajmowała miejsce tuż przy oknie wybałuszonym na ulicę. Dzięki temu była właścicielką połowy parapetu. 


Trzymała na nim dorobek swojego życia, sfatygowane radio, paczkę pampersów, wytłamszony batonik i dwie puszki z czymś słodkim na niedzielę. Pozostały dobytek chowała do szafki.  


A właściwie – chowano za nią, gdyż nie opuszczała łóżka. Obok niego znajdowało się krzesło.  


W pierwszej chwili nie miałem pojęcia, co zrobić. Skonsternowany, podjechałem do niej i przedstawiłem się. Przypomniałem, skąd się wziąłem, powiedziałem, że znamy się od dawna, jesteśmy spokrewnieni przez nasze Matki, że bawiliśmy się u dziadków, a teraz wpadłem do niej po drodze.  


Lecz nie spotkałem się ze spodziewaną reakcją; patrzyła na mnie apatycznie, jakbym był częścią pejzażu. 


Nie dawało się nawiązać z nią porozumienia. Dawniej elokwentna, roztropna i wesoła, teraz nie poznawała mnie. 


Moje widzenie świata pozostało takie jak wczoraj, podczas gdy jej zmieniało się bez przerwy. Z minuty na minutę zmieniało się poprzez wrażenia, poprzez doznania odzwierciedlone rysunkiem jej twarzy.  


Obca i nieuchwytna, prowadziła ze mną nie jesienną, ale zimową lub letnią, wyciszoną rozmowę, jak gdyby milczała do mnie i  za mnie, jak gdyby wyręczając mnie, wiodła ze mną bezdźwięczną dyskusję z przeszłością.  


Jedno odległe zdarzenie rodziło następne, zaś ja, głaszcząc ją i widząc w jej twarzy wysiłek, byłem z nią zalewie duchowo. Istniała tylko w swoich przeżyciach, wśród kwiatów i pąków, podczas gdy ja znajdowałem się w zupełnie innym wszechświecie. Nie w otoczeniu kwiatów, ale w ich owocach, nie w urojonych tęsknotach i fantazji, ale w codzienności. 


A kiedy zdarzało mi się ją dogonić i zrównać z nią, kryła się już w innej porze myślenia i znowu była ode mnie za daleko. Wpatrzona w gałęzie drzew pobliskiego parku, kiwała się to w przód, to w tył; z nagłym, mechanicznym obrotem; przypatrywała mi się badawczo, podejrzliwie, zapytując się wzrokiem, kim jest odwiedzający ją pan, a będąc wyłącznie ze sobą, znalazła się w czasie tak niepojętym i niedostępnym dla mnie, że siedząc przy jej łóżku, wolałem nie dzielić się z nią swoimi wspomnieniami: pragnąłem porozmawiać z Bossem i oznajmić mu, że zabieram ją do domu.

  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Smutne opowiadanie...

ale na Święta, zdrowia i pogody ducha :)
avatar
Okazjonalne spotkania w przytułku z bezradną niepełnosprawną starością należą do tych, które ZAWSZE kaleczą obie wysokie spotykające się strony: odwiedzaną i odwiedzającą. Dlaczego? Ponieważ każda z nich dobrze wie, że to tylko zwykły rytuał? za którym kryje się tylko jedno: bezapelacyjne rozstanie??

Jak to robili nasi Wielcy Przodkowie, że ze swymi schorowanymi staruszkami ojcem/matką gnieździli się w swoich wielopokoleniowych chałupach aż po grób??
avatar
O żadnych domach starców nikt wtedy nawet nie słyszał
avatar
Smutne, ale bardzo prawdziwe opowiadanie.
W zasadzie Emilia napisała już to, co ja chciałem. Dlatego tylko jej przyklasnę.
© 2010-2016 by Creative Media