Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2019-06-23 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1454 |
- No, i co z tego? - w końcu oprzytomniał Porfiry Władimirycz.
- O tym mówię, że życie Piełagiejuszki jest bardzo dobre!
- A twoje to złe? Ach-ach-ach, jakaś ty... nienasycona!
Gdyby Jewpraksiejuszka tym razem zamilkła, Judaszek, ma się rozumieć, wybuchnąłby całą lawiną nikomu niepotrzebnych słów, i w ich potoku bez śladu utonęłyby wszystkie te jej głupawe aluzje, jakie tak zmąciły ustalony nurt czczej jego gadaniny. Ta jednak najwyraźniej milczeć nie miała zamiaru.
- Co tu gadać! - odgryzła się, - i moje życie niezłe! W szmatach nie chodzę, i bogu dzięki! W zeszłym roku za dwie perkalikowe suknie daliście po 5 rubli... też mi wydatek!
- A o wełnianej toś zapomniała? a chustę niedawno komu kupili? Ach-ach-ach!
Zamiast odpowiedzi Jewpraksiejuszka ręką, w której trzymała spodeczek, oparła się o stół i rzuciła w stronę Pijawki kose spojrzenie, pełne tak głębokiej wzgardy, że z nieuzwyczajenia zrobiło mu się strasznie.
- A wiesz ty, jak bóg karze za niewdzięczność? - jakoś tak niezdecydowanie mymamrotał w nadziei, że może chociaż wzmianka o niebie trochę rozumu nauczy nie wiedzieć z czego zbałamuconą babę. Jewpraksiejuszka wszak nie tylko nie przejęła się tym upomnieniem, lecz z miejsca przy pierwszych jego słowach wszystko ucięła.
- Nie trza! nie trza oczy mydlić! nie trza na boga ukazywać! - z mocą zawołała. - Ja nie dziecko małe! Dosyć tego! Nasyciliście się już władzą! narządzili! Natyranizowali!
Porfiry Władimirycz umilkł. Szklanka z prawie ostygłą herbatą stała przed nim, lecz nawet jej nie tknął. Twarz mu zbladła, wargi nieco drżały, siląc się złożyć w ironiczny uśmieszek, jednak bez skutku.
- Toż to Aniusine sztuczki! to ona, podstępna, ciebie poszczuła! - zawołał wreszcie, sam zresztą jasno nie wiedząc, co mówi.
- Jakież znowu sztuczki?
- Ano te, o czym zaczęłaś... To ona! ona tego nauczyła! Nie kto inny tylko ona! - denerwował się Krwiopijca. - Widzicie ją! ni z tego, ni z owego nagle jedwabiów się jej zachciewa! A czy ty wiesz, bezwstydnico, kto z waszego stanu w jedwabiach paraduje?
- Powiedzcie, to się dowiem!
- A wprost same... same najgorsze, te tylko w nich chodzą!
Ale Jewpraksiejuszki nic a nic to nie zawstydziło, wręcz przeciwnie, z impertynencją w głosie wypaliła:
- Nie wiem, czemu najgorsze... Wiadomo, panowie żądają... Który z nich do miłowania taką skłonił... z takim też i żyje! a i my też tutaj nie nabożeństwa odprawiamy chyba, tylko tym samym, czym i mazuliński pan się zajmujemy...
- Ach, ty... tfu! tfu! tfu!
Porfiry Władimirycz aż zmartwiał z zaskoczenia. Patrzył szeroko rozwartymi oczami na zbuntowaną faworytę, i cała rzeka pustych fraz aż kipiała w jego piersi. Po raz pierwszy jednak w życiu mętnie zaczął podejrzewać, że bywają takie chwile, że nawet złą śliną nie zatrzymasz człowieka.
- Ano, gołąbeczko! widzę, że z tobą dziś się nie dogada! - rzekł, wstając od stołu.
- I dzisiaj, i jutro - nigdy! Wystarczy! dosyć się już narządziliście! Nasłuchałam się tego po uszy; teraz to wy posłuchacie mnie!
Judaszek rzucił się na nią z zaciśniętymi pięściami, lecz ta tak zdecydowanie wypięła przed nim swą szeroką pierś, że nagle spasował. Odwrócił się twarzą do świętej ikony, wzniósł ręce, poruszył wargami i cichym krokiem oddalił się do siebie.
Przez cały ten dzień czuł się jak nieswój. Nie miał na razie żadnych określonych obaw co do przyszłości, jednak już to jedno go niepokoiło, że zaszło coś, co całkiem nie mieściło się w zwykłych ramach jego dnia, i że fakt ten minął bezkarnie. Nawet na obiad nie poszedł, a udał chorego i skromniutko, umyślnie osłabłym głosem poprosił, by posiłek przyniesiono mu do jego gabinetu.
Wieczorem, już po herbacie, która po raz pierwszy przeszła w zupełnym milczeniu, jak zawsze uklęknął do pacierza; próżno wszak jego wargi mamrotały zwykłe o tej porze prośby o sen spokojny, nietęskliwy; wzburzona myśl nie mogła nawet powierzchownie podążać za modlitwą. Jakiś paskudny, nieodstępny lęk zawładnął nim całym, a ucho bezwiednie łowiło cichnące odgłosy dnia, wciąż jeszcze rozlegające się to tu, to tam w różnych kątach gołowliowskiego dworu. W końcu, kiedy za ścianą rozbrzmiało czyjeś ostatnie rozpaczliwe ziewnięcie i w ślad za nim wszystko raptem umilkło, jakby zapadło się kędyś głęboko na samo dno, nie wytrzymał.