Go to commentsEwa
Text 22 of 23 from volume: Wrocławski przeplataniec
Author
Genreromance
Formprose
Date added2012-01-08
Linguistic correctness
Text quality
Views6415

Ewa


Pomorze, kwiecień 1963


Na początku tamtej wiosny przez kilka dni ładowali do wagonów podstawionych na bocznicy kolejowej wszystko, czego mógł potrzebować na drugim końcu Polski cały batalion wojska. Jak niewymownie słodkie było lenistwo, utrudzonych tymi wszystkimi drobiazgowymi przygotowaniami, żołnierzy podczas długiej podróży z Pomorza  w kierunku Dolnego Śląska. Mijali po drodze znajome ptaki wracające do swoich gniazd na północ,  podczas gdy oni ciągnęli całym eszelonem w  stronę południa, w kierunku jesiennej wędrówki ptaków do ciepła. W czasie podróży Olgierd wpadł w jakąś zadumę, a ponadto schowany na górze piętrowej pryczy, miał dużo czasu i nastrój, aby rozmyślać...

Tylko z okien wagonu oglądał nocny Wrocław. Jestem wreszcie w ponurym i strasznym Festung Breslau.  Jak podczas  wojennej wędrówki z czasu dzieciństwa znów przypominała mu się Marysia, pierwsza pięcioletnia miłość. Pokochał ją, gdyż była podobna do zabitej przez banderowców Marysi z Dubna. Bardzo chciała, aby podarował jej tęczowego, drewnianego ptaszka, którego dostał od żołnierza z czerwoną gwiazdką na furażerce za kawałek słoniny. Mały Oluś nie nacieszył się nim jeszcze i było mu szkoda jedynej zabawki, którą miał, ale było mu też żal Marysi. Kiedy więc obiecała mu, że pójdzie za nim wszędzie, nawet na koniec świata, ustąpił. Podarował jej swoją jedyną zabawkę. Nie dotrzymała swojej obietnicy, o czym długo pamiętał.

Wszedł bardzo szybko w monotonny rytm poligonowej służby. Urozmaicała ją codzienna kąpiel w położonym wśród gór zalewie, nad którym rozbili obóz, sobotnie zabawy w pachnących sadami wsiach oraz wędrówki na piwo, na drugą stronę zalewu.


Wrocław, lipiec 1963


Którejś niedzieli po całonocnej zabawie na przepustce we Wrocławiu o brzasku był tak zmęczony, że bez namysłu wsiadł do stojącego przy chodniku autobusu i natychmiast zasnął. Gdy zaczął wracać na powierzchnię z głębokiej studni snu, uświadomił sobie, że jest w jakiejś podróży. Słyszał buczenie silnika i czuł  łagodne kołysanie pojazdu, a w pewnej chwili posłyszał jakże wdzięczny szczebiot. Kiedy otworzył oczy, spotkał utkwione w siebie kilkanaście par roześmianych oczu i teraz już całkiem się przebudził. Przyglądając się ubiorowi kobiet i dziewcząt oraz trzymanym przez nie w rękach koszyczkom, uświadomił sobie, że oto dziewczyny, bez pytania go o zdanie, pozwoliły sobie pół żartem, pół serio zabrać śpiącego żołnierza na grzyby. Przekomarzały się z nim oraz częstowały kanapkami i owocami, wreszcie zatrzymali się w położonej w górach zagrodzie.

Z góralskiej chaty wyszła do nich roześmiana wysoka dziewczyna  o okrągłej, rumianej twarzy, z długimi, czarnymi warkoczami.


Popatrzył na dziewczynę i natychmiast na obraz z tej chwili nałożył się obraz drugi.


Pomorze, październik 1953


Cała klasa uczniów liceum w Chełmży wraca z pracy przy wykopkach ziemniaków w pobliskim pegeerze. Rura wydechowa traktora ursus z rytmicznym trzaskiem wyrzuca w powietrze strumienie spalin, strząsając z przydrożnych drzew żółknące liście. Zmierzcha się. Część klasy siedzi na drewnianych ławkach, część stoi. Oni z Ewą stoją naprzeciwko siebie. Wydało mu się, że Ewa specjalnie wybrała miejsce przy nim. On od dawna o tym marzył.  Jeszcze nigdy nie był tak blisko przy niej. Chce mu się tak bardzo ją przytulić, szepnąć do ucha „kocham Ciebie jak szalony”, pocałować. Jedyna okazja, a tu patrzy cała klasa. Więc tylko wzrokiem szuka jej oczu, ust, policzków, warkoczy, którymi ona tak dumnie potrząsa. Serce mu bije jak u wystraszonego zająca. Chciałby jej powiedzieć co czuje i nie wie jak.  Coś w jego oczach musiało ją zaniepokoić, gdyż odwróciła głowę.  Ktoś krzyknął:

- Zakochana para! Rozległ się ze wszystkich stron, jak smagnięcie biczem, ironiczny śmiech.

- Ty kmiotku!- krzyknęła Ewa i uderzyła go w twarz. Poczuł, że chciałby natychmiast umrzeć, aby nie nosić takiej hańby.

- Co się śmiejecie! Nie jesteście lepsi! Widzę przecież, chłopaki, jak cały czas łypiecie za nią gałami!- krzyknął! A wy, dziewczyny, zazdrościcie jej powodzenia!

Ewa od tej pory wyraźnie go unikała. Cierpiał i czekał, aż jej przejdzie. Zaś za kilka miesięcy dowiedział się, że przeniosła się na drugi koniec Polski, gdzieś za Wrocław i od tej pory ślad po niej zaginął.


Karkonosze, lipiec 1963


- Czy Ewa mnie rozpozna?- przemknęło mu, gdy poczuł utkwione w siebie bystre i wesołe spojrzenie. I te niezapomniane dołki po obydwu stronach policzków. W jej oczach rozbłysły ciepłe ogniki.

– Przecież to nie możesz być Ty!- zawołała - Olgierd,  co ty tu robisz?

- Przyjechałem w góry na grzyby.

- Czy ty wiesz, że napisałam do ciebie na adres szkoły i internatu w Chełmży kilka listów, podawałam swój adres…   Pamiętasz, jak wracaliśmy z wykopek ziemniaków w pegeerze, stojąc na przyczepie ursusa?

– Przypomnij sobie, co mi wtedy powiedziałaś, i co zrobiłaś, że śmiała się potem ze mnie cała klasa?

- Patrząc na mnie, robiłeś na oczach całej klasy tak maślane oczy, więc żeby nie śmieli się ze mnie, musiałam jakoś zareagować.

-  Przecież byliśmy wtedy dziećmi - dodała, nad czymś myśląc...

- Ale ty wiesz, jak mnie wtedy zabolała Twoja reakcja i kpiny klasy?


- Pan żołnierz już nie z nami na grzyby?- pytały dziewczyny z autokaru, zbierając się jedna za drugą w drogę do lasu. Lecz do Ewy i Olgierda już nie docierały  ich słowa.

Kiedy zostali sami na podwórzu, Olgierd zdał sobie sprawę z tego, że cisza, która teraz pomiędzy nimi zapadła, jest jakaś inna, tak ciemna i tajemnicza, że nie podobna do niczego, co dotąd znał. Weszli do pustej izby i Olgierd pomyślał, że pierwszy raz znalazł się w prawdziwej góralskiej chałupie. I do tego ona, Ewa, jakże piękna pośród tych drewnianych, rzeźbionych oraz plecionych i haftowanych cudeniek.

- Jakbym trafił do raju -  zawstydził się banalności tego porównania.

- Co u ciebie, opowiadaj - zagadnęła, nastawiając wodę na herbatę.

– Co u mnie, to widać - powiedział wymijająco, pokazując na swój mundur.

- Najpierw Ty może, opowiedz...

- Co u mnie, też widać - zaśmiała się.

Pili herbatę milcząc i nawzajem wpatrując się w swoje twarze, na których bez ich woli zaczęło wkrótce malować się coś, co ktoś z zewnątrz określiłby jako wzajemne, radosne zauroczenie. Świat jakby przestał dla nich w tej chwili istnieć...

- Chodźmy do ogrodu - powiedziała, kiedy skończyli pić.

Wstawali od stołu, już jakby połączeni jakąś tajemną siłą i nie zdając sobie sprawy  z tego, co się stało, zaczęli się całować. Cały czas całując się i tuląc do siebie, wychodzili w kierunku, który nadawała Ewa, a on  się temu poddawał. Znaleźli się w pewnej chwili pośrodku ogrodu sami otoczeni roślinnością, wtopieni w kryształ  gór jak na bezludnej wyspie. Przyniosła po chwili koc i śnieżnobiałe prześcieradło, które rozścieliła na grubym, miękkim dywanie traw. Otuleni z wszystkich stron gęstym żywopłotem otaczającym ogród i promieniami słońca, leżeli, przypatrując się widniejącym w oddali szczytom Karkonoszy, to znów wpatrując się w siebie.

- Ach, jakie życie jest chwilami piękne - westchnął w pewnej chwili Olgierd i było to jedyne zdanie, jakie padło w ogrodzie tego przedpołudnia. Po obiedzie znowu przenieśli się do ogrodu i zostali tam do późna w nocy, cały czas milcząc, urzeczeni sobą, przepływającymi minutami, przyglądającymi się im chmurami i szczytami gór, gwiazdami, ciemnymi konturami drzew. Późną nocą Ewa odwiozła go motocyklem do żołnierskiego obozu.


Nic o sobie nie dowiedzieli się w ciągu całego tygodnia, który pozostał do wyjazdu Olgierda z poligonu. Ewa codziennie po południu przyjeżdżała swoją wuefemką do obozu. Potem udawali się nad zalew na tak długo, że  wracała do domu późną nocą. Była wciąż milcząco i ciepło bliska. Ciepłe noce otaczały ich oboje i zachwycały jak niezmierzone morze. Gdy ona swoje szczęście z tamtych chwil wyrażała milcząco, Olgierd,  puszczając wodze wspomnieniom i swojej wyobraźni, opowiadał jej całymi godzinami o Wołyniu, Wikingach, Mongołach i dziadku Ado. Próbował w tle tych opowieści umieścić ich oboje połączonych zagadką sensu życia i istnienia świata. Wyczuwała przebijającą przez te opowieści i powracającą wciąż jego tęsknotę za ciepłym Morzem  Czarnym oraz za kresowym i mongolskim stepem, których  dotąd nigdy nie widział. Znał je tylko z opowieści dziadka i ojca.

W dniu wyjazdu Olgierda Ewa stała na nasypie kolejowym. Jej odpływająca sylwetka robiła się coraz to mniejsza, aż zamieniła się w zanikający punkcik. Żegnała go oczyma bardzo długo, wreszcie znikła na końcu widnokręgu. Wierzył, że się jeszcze kiedyś spotkają.

- Pamiętaj - powtarzał sobie w myśli jej słowa - nigdy nie możesz mnie tutaj w górach odwiedzić, ani do mnie pisać, chyba że dam ci znak...


Wrocław, kwiecień 1990


Minęło dwadzieścia siedem lat. Olgierd, budując czasami na wyspach snów albo wspomnień swój kryształowy pałac, chwilami jakby znajdował się w labiryncie, w którym poszukiwał Ewy. Wyczuwał nieraz jej obecność w jednej z najbardziej zagadkowych, niemożliwych do odnalezienia komnat. Lecz nigdy jej już nie spotkał naprawdę.

Któregoś dnia otrzymał list od Tomka. Dowiedział się, że Ewa dopiero w dniu, w którym umierała na nowotwór, powiedziała Tomkowi, że Olgierd jest jego prawdziwym ojcem. Otrzymał też dopiero teraz kilka niewysłanych listów od Ewy sprzed wielu lat i ten jej list ostatni, w którym zdradziła mu ich tajemnicę, o której przez całe swoje życie wiedziała tylko ona.

Drogi Olo,

kochałam Ciebie przez całe życie tak bardzo, jak nikogo innego. Nikt nie potrafił mi dać odczuć tajemnicy świata tak pięknie jak Ty , nikt nie dał mi poznać tak bardzo poczucia sensu i bliskości, a  było mi dane przecież być z Tobą tylko tych kilka dni i nocy, nie licząc niewielu spotkań w szkole, w Chełmży. Miałam nadzieję, że wszystko inaczej się potoczy i dlatego prosiłam Cię przed wyjazdem, abyś czekał na mój znak. Gdy wtedy w górach spotkaliśmy się, byłam już mężatką. Kiedy dość szybko po Twoim wyjeździe podjęłam decyzję, aby dać ci znak i postanowiłam, że rozmówię  się ze swoim mężem, on miał wypadek. Opiekowałam się nim przez dwadzieścia lat. Potem sama zachorowałam.

Zaistniałeś od samego początku w moim kryształowym pałacu zbudowanym na naszej wspólnej, kiedyś bezludnej wyspie i pozostałeś w nim na zawsze. Wierzyłam zawsze, że osiągniesz marzenie swego życia i zostaniesz pisarzem. Nie miej mi za złe, że nie napisałam  Ci o Tomku. Wiem, że  was  skrzywdziłam, ale nie mogłam inaczej.

Reszta czeka nas Tam. – To był Twój pomysł - tak na wszelki wypadek, jak to określiłeś.  Do spotkania więc, kiedyś - wśród gwiazdozbiorów.

  Contents of volume
Comments (7)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wspaniałe opowiadanie. Chciałoby się innego zakończenia, ale życie pisze różne scenariusze...
avatar
Bardzo wzruszający tekst z ciekawym podziałem czasowym. Wciagnęła mnie fabuła i potrząsnęło zakończenie. Pełna ciepła i niemałych emocji opowieść. Pozdrawiam!
avatar
To niezwykle piękne wspomnienie autora. Być może autentyczne, a może odrobinę zbeletryzowane. Podziwiam Twoją umiejętność ukazywania własnych przeżyć i doznań na tle wydarzeń w skali lokalnej, regionalnej, krajowej, a nawet międzynarodowej. Jestem również pod wrażeniem pięknej i nienagannej polszczyzny, wartkiej raz zaskakującej akcji.
avatar
Niezwykle wzruszające opowiadanie przedstawione po mistrzowsku, za pomocą przepięknych obrazów. Piękny i barwny język, doskonały styl, ciekawe podejście do tematu, elementy retrospekcji,zaskakujące rozwiązanie akcji! Mam nadzieję, że autentyczne przeżycia, zostały tu trochę ubarwione fikcją literacką. Z nadzieją, że tak jest, łatwiej mi to wszystko zrozumieć.
avatar
Piękna opowieść. Czy jest autentyczna, czy wyraża jedynie fantazję autora, jest w tym momencie nieistotne. Ważne, że wyzwala wiele emocji. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazała się inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, ponieważ życie pisze najlepsze historie.
avatar
podoba mi się, to dobre opowiadania, mocne zakończenie
avatar
Moja ocena jest niezmienna. Tekst zasługuje na nominację do antologii.
© 2010-2016 by Creative Media