Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-06-04 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3800 |
Ostatnie takie imieniny
I.
Znowu miała przed oczyma tamten obraz sprzed dwudziestu pięciu lat. Od kilku godzin „urzędowali” na czwartym piętrze przedwojennej kamienicy przy Świdnickiej, gdzie mieściło się jedno z biur ich firm. Zaczęli jeszcze w godzinach pracy, niemal w samo w południe. Najpierw dyskretnie, bez rozsiadania się, podchodzili pojedynczo do szafki, w której znajdował się zaimprowizowany barek. Czekał tam modny wówczas jarzębiaczek, mineralna na zapitkę, posolone i popieprzone jajka, ugotowane na twardo, żółty ser w plasterkach, krążki kiełbasy jałowcowej, ogórki kiszone i marynowane, kromki chleba, pokrojone bułeczki. Po dyskretnym wypiciu kieliszka wódki i literatki zapitki oraz zakąszeniu, każdy z powrotem siadał przy swoim biurku, wertował papiery, coś tam pisał, telefonował. Jedni przyjmowali interesantów, inni interesantów udawali. Gdy wybiła piętnasta, oznaczająca regulaminowy koniec pracy, już jawnie rozsiedli się przy stołach i zaczęli biesiadowanie. Teraz nie musieli zachowywać pozorów i okolicznościowa balanga odbywała się już niemal oficjalnie .
Około osiemnastej, Stefan trochę chwiejąc się, wstał nagle od stołu. Wziął do ręki z wyraźną ostentacją, podkreśloną teatralnym gestem, swoją skórzaną teczkę, trzymaną dotąd pod stołem. Z jakąś ledwo skrywaną goryczą w głosie, rzucił jakby w powietrze, a nie w stronę towarzystwa – zdawkowe „cześć”. Szybko prześliznął się wzrokiem po twarzach siedzących przy stole kilkunastu osób. Na końcu dłużej zatrzymał rozpalony i pełen jakichś pretensji wzrok na jej twarzy. Wreszcie niemal wybiegł z pokoju.
Wtedy, podobnie jak co roku od kilkunastu lat, obchodzili jej urodziny. Tym razem okrągłe. Ważne. Czterdzieste. Wybiegła za nim bez słowa, na oczach oniemiałego z zaskoczenia towarzystwa. Niemal wszyscy świadkowie tamtej krótkiej, ale jakże wymownej scenki, pomyśleli w tej chwili to samo i zaczęli znacząco popatrywać po sobie. Z ich ust wyrywać się poczęły jakieś niewyraźne, ale znaczące pomruki. Byli wstawieni dość mocno i więcej w tamtej chwili odczuwali, czy przeczuwali, aniżeli myśleli. A więc jednak przeczucie nas nie myliło, zdawali się zgodnie powtarzać. Teraz byli już niemal pewni, że pomiędzy Stefanem, a Hanią, „coś było!”
Hania po wybiegnięciu z biura na hol dostrzegła, jak Stefan chwiejąc się, opierał się o poręcz klatki schodowej i popatrywał w dół, w ciemniejącą pod nim czeluść. Nagle zobaczyła odrywający się od jego ręki ciemny, prostokątny przedmiot, lecący coraz szybciej ku dołowi. Potem, jakimś rozpaczliwym rzutem ramion i rąk, wychylił się za uciekającym przedmiotem Stefan, próbujący go pochwycić. Nagle tors Stefana znalazł się za daleko po drugiej stronie barierki, tak że jego postać przechyliła się zanadto i przeważyła jak na szali, na stronę nieważkości. Nie dość, że nie zdążył pochwycić teczki, która mu się wyśliznęła z ręki, to jeszcze runął za teczką w dół.
- On się znalazł po stronie nieważkości. Ależ bzdury przychodzą mi do głowy – pomyślała.
Wyobraziła sobie, jak Stefan poczuł, że w tym ułamku sekundy wytrzeźwiał, ale jakby za późno pojął, że nie miał jednak skrzydeł, tylko dwie, rozpaczliwie machające w powietrzu ręce. Rzucił w kierunku Hanki jeszcze jedno, jakże rozpaczliwe spojrzenie i zniknął w mroku. Klatkę schodową przez moment rozdarł jego przeraźliwy, ostatni krzyk rozpaczy. Potem posłyszała niemal równocześnie dwa uderzenia o posadzkę. Przez jej umysł, niczym lotem błyskawicy, przemknęło - pierwsze, to słabsze, to upadająca teczka, a to drugie, silniejsze - to upadające ciało Stefana. Czy przeżył ten lot z czwartego piętra?- przemknęło jej. - Może nie spadł na głowę? - Ale nawet jeśli nie na głowę, to będzie tak połamany, że zostanie inwalidą.
- Przecież on jest, jak to się mówi, w czepku urodzony. Ma szczęście. Ponadto jest bardzo bystry i odważny. Sportowiec i dowcipniś. Podrywacz i zawadiaka. Najlepszy, starszy inspektor w okręgu. Pilot szybowcowy. Narciarz. Pływak. Żeglarz. Zawsze lubił wysoko latać, głęboko nurkować, huśtać się na fali, zachłystywać wiatrem. W najtrudniejszych sytuacjach, zawsze spadał „na cztery łapy”.
Wbiegła do pokoju, gdzie towarzystwo bawiło się coraz bardziej wesoło.
- Dzwońcie po pogotowie! – wykrzyczała do nich zrozpaczonym głosem. – Stefan spadł z samej góry na dół. Kto wie, czy przeżył! No! Szybciej! Po pogotowie ratunkowe!
ratings: perfect / excellent