Go to commentsDZIEŃ KOBIET 5 z 19
Text 5 of 19 from volume: DZIEŃ KOBIET
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-12-07
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1022

Czwartek, 08.01.15`


1.


Do gabinetu Krzysztofa wchodziło się przez sekretariat. Z jednej strony były drzwi do dużej sali konferencyjnej, z drugiej krótki korytarz, w głębi którego było troje drzwi do mniejszych pomieszczeń. Sekretarka, dosyć mocno pomalowana pulchnawa blondyna koło pięćdziesiątki, wiedziała już wcześniej o jej planowanym przyjściu, więc gdy tylko Anna weszła, włączyła ekspres do kawy. Zaczęła szczebiotać coś mile o pogodzie i innych takich tam. Anna znała ją z widzenia od wielu lat, czasami tu zaglądała, ale nigdy nie zbliżyły się zbytnio do siebie. Jakoś nie było okazji.

– Szef mówił, że przechodzi pani do nas niedługo. Ale jak tak można wywalić człowieka z pracy tuż przed Świętami, no!... To świństwo po prostu, pani Aniu.

– Zgadza się. Chamstwo i tyle, pani Basiu.

– No właśnie. Straszne chamstwo. Przecież on to zrobił specjalnie. Krzysiek już czeka na panią, niech pani wejdzie, a ja zaraz podam wam kawę. Czarną czy z mlekiem pani chce?

– Czarna polewka.

– He, he, dobrze... Zaraz przyniosę. I jakieś ciastka na osłodę, pani Aniu.

– Dziękuję, pani Basiu.

Anna przeszła jeszcze kilkanaście kroków przez przestronną kancelarię z jasnymi meblami biurowymi i korytarz, następnie zapukała do pierwszych drzwi z prawej strony.

– Proszę. – Usłyszała i weszła do środka.

Gabinet Krzysztofa nie odbiegał charakterem od całego piętra. Nie harmonizowała trochę sofa z zieloną tapicerką. Przestronny pokój z dużym oknem i drzwiami balkonowymi, stolik z czterema krzesłami, szafy, regały z książkami, teczkami i segregatorami. Oraz biurko i fotel, z którego wstawał właśnie Krzysztof.

– No, cześć. – Pocałowali się w policzek na powitanie. – Ściągaj ten kitel i usiądziemy sobie przy stoliku, pogadamy. To co? Ustalone? Przechodzisz do nas?

– Tak – odparła Anna ściągając kurtkę i czapkę. – Co ja mam szukać czegoś miesiącami, albo brać byle co? Tym bardziej, że ta twoja dziewczyna jest w ciąży. A jak tam ona? Zdrowa w ogóle?

– Zasadniczo tak. Ma tam jakieś bóle, czy co, ale wiesz... Jej to też jest na rękę, nie? Załatwi sobie L-4 i już. Koniec stycznia, tak myślę, albo początek lutego. Wiadomo, to jest jeszcze trochę płynne, no, siadamy... Później pójdziemy do nich, do kadr, jak będzie czas. Ale najpierw kawka i pogadamy spokojnie. Bo ja jeszcze dziś jadę na Śląsk.

– A, te protesty górników? – Anna poprawiła się na krześle, przyjmując wygodną pozę.

– No... Trzeba to trochę podkręcić. Ale oni sami o tym zadecydowali. A nam to pasuje, nie? – Uśmiechnął się do niej znacząco. – Dobry czas. Osobiście nie lubię tych Hanysów i gówno mnie obchodzi ten ich strajk, szczerze mówiąc. Potrzebują porządnej, ostrej restrukturyzacji, cięć w zatrudnieniu i kosztach. To od strony ekonomii. Ceny węgla na świecie są niskie, fakt. Ale jak się ma cztery miliardy długu i miesięcznie generuje kolejne dwieście milionów deficytu, to się nie protestuje, nie wyrzuca prezesa, tylko się bierze do odgruzowywania tego burdelu. Że Kopacz chce zamknąć nierentowne kopalnie? Wcale się jej nie dziwię. Bilans musi być co najwyżej na zero, a nie na minus. Biznes is biznes, nie?

– Ale ludzie stracą pracę – zauważyła Anna.

– Są różne działania osłonowe, ale, zasadniczo, tak. Pewnie, że tak.

Drzwi się otworzyły i weszła sekretarka.

– Puk, puk. Kawa i ciastka od Pellowskiego. – Barbara postawiła tacę na stole, następnie ustawiła filiżanki, talerzyki, łyżeczki i niedużą paterę ze słodyczami. – Szefie, bilet na czternastą dwadzieścia trzy, na moim biurku, razem z neseserem z dokumentami. Rezerwacja hotelu i tak dalej. O czternastej musisz wyjść, przypominam. Najpóźniej.

– Tak, Baśka, dzięki.

– Warecki będzie dzwonić po trzeciej.

– Aha.

– Smacznego. – Barbara uśmiechnęła się do Anny i wyszła z gabinetu szefa.

– Dzięki.

– Taa... Trochę podkręcamy atmosferę, korzystając z okazji, rozumiesz... Miałem być tam już dzisiaj rano, razem z paroma ludźmi od nas, ale miałem niezałatwione inne sprawy. No, i rozmowę z tobą przy okazji też.

– Aha.

– E, ja sobie chyba wezmę pączka. Częstuj się, Anka... – Krzysztof sięgnął po ciastko z patery.

– A ja drożdżówkę, z makiem...

– Dziewczyny ci dadzą materiały, albo Baśka, żebyś się z tym trochę zapoznała. Masz nawet jakiś kilkudniowy kurs, data do ustalenia. Dziewczyny w Kadrach są w porządku, ty też, nie zabierasz nikomu miejsca, sytuacja jest klarowna, więc nie będzie żadnych zgrzytów, myślę. Wiedzą zresztą dobrze, że jesteś moim człowiekiem, że tak powiem. Ale załatw to miękko, elastycznie, żeby nie było niepotrzebnych tarć. Zresztą, co ja mam ci mówić, sama wiesz.

– Krzysiek. Przecież to ja do nich przychodzę, bez doświadczenia.

– No. Po paru miesiącach zostaniesz inspektorem od danych osobowych, czy jak to się tam nazywa. Taa... A ja chcę od ciebie czegoś jeszcze. Żebyś trzymała rękę na pulsie. Żadne tam donosicielstwo, broń boże. Ale będziesz miała wgląd w prywatne sprawy działaczy związkowych. A Związek powinien być jednomyślny i czysty, nie?

– Aha. Ale chyba jest, co? Jak ktoś inaczej myśli, to już dawno odszedł.

– W zasadzie tak. Ale przy tej masie ludzi... Anka, to nie jest nic złego, że trochę ich kontrolujemy. Wszędzie mogą być jakieś przekręty, u nas też.

– Okej, okej.

– To jest pikuś... Idą wybory. Prezydenckie pewnie będą w maju, parlamentarne na jesieni. PiS wystawia Dudę, PO Komorowskiego. Inni w zasadzie się nie liczą. A my? Ani ty, ani ja nie należymy do PiS-u, bo nie powinniśmy, czy nie możemy. Znaczy, ty możesz chyba, ja nie. Ale poglądy mamy takie same, nie?

– Co się głupio pytasz? Aha. Sorry, nie powinnam tak mówić do swojego nowego szefa.

– Akurat ty możesz. I powinnaś. Głosujemy na naszych, tak?

– No tak.

– Ale moglibyśmy im trochę w tych wyborach pomóc. Jak ci pasuje, bezinteresownie. Ale jak się zmieni władza, to wrócisz przecież do Telewizji, to proste, nie?

– Mam nadzieję.

– No to zrób krok w dobrym kierunku, Anka, już teraz.

– To znaczy?

– Hm. Trochę pisujesz na tym swoim Facebooku, chociażby ten wpis o tym filmie, no...

– „Pokłosie”?

– Ehe. To mogłabyś pisać trochę więcej, nie? Trochę ostrzej, dosadniej, celniej... Niektóre artykuły na WP mają i po kilka tysięcy komentarzy, te sto czy dwieście to ma każdy. Mogłabyś i ty pisywać coś. Tam i gdzie indziej.

– No, mogłabym. A co konkretnie?

– O, właśnie. Tylko, Anka, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Praca w Kadrach nie ma z tym żadnego związku, bo ja i tak chciałem o tym z tobą pogadać. Wcześniej. Dla mnie, to twoje zwolnienie z pracy jest szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Słowo „szczęśliwy” głupio tu brzmi, wiem. Jak sobie przypomnę tego twojego bałwana... Ale, tak się czasami życie dziwnie układa. Szok, normalnie... Obie partie mają podobny potencjał wyborczy. PO mogłaby liczyć na więcej głosów, ale po dwóch kadencjach ludzie są nimi zmęczeni. A to Nowak, kolekcjoner zegarków, a to afera podsłuchowa... Takie twoje, nawet odpowiednie, wpisy, myślisz pewnie, mało dadzą. Ale choćbyś miała przeciągnąć kilkuset niezdecydowanych na naszą stronę, to jak pomnożysz ich przez, powiedzmy setkę, albo i tysiąc takich piszących... No?

– Aha. Budowanie przychylnej atmosfery?

– Przychylnej dla nas.

– Ale jak ty to sobie wyobrażasz?

– Pewnie czasem czytujesz takie komentarze. Jedne są stonowane, drugie ostre, jeszcze inne chamskie po prostu... Jedne treściwe, inne jałowe. A najczęściej jest tam gówno, mówiąc wprost.

– Hejt, po prostu.

– Ehe... Jakiś Iksiński podpisuje się swoim wymyślonym nickiem. A kto to sprawdza, kim jest autor? Jak są jakieś niecenzuralne słowa, to są wykropkowane, żeby przeszło. Można się obrzucać błotem, ile wlezie. Wolna amerykanka. Ogromna większość, to naprawdę gówno. Ale są i takie wpisy... Nakierowujące... Dobry język, ciekawe zagadnienie, tak podane, że niby pisze to zatroskany obywatel...

– Chyba raczej troll.

– O, to, to. I jedno i drugie jest potrzebne, zależy od grupy odbiorców. Bo trzeba trafić do wszystkich grup. Inteligentów i bigotów. Przygłupów i orłów.

– To znaczy, ty chcesz po prostu, żebym założyła „farmę trolli”?

– Tak, he, he... Z dziesięć różnych nicków, różne błędy stylistyczne czy ortograficzne, różne tematy, różne osobowości internetowe...

– He, he, he... Mam wyłapać tych niezdecydowanych?

– Oczywiście. Ze wszystkich grup społecznych. Starzy, młodzi, bogaci, biedni... Niezaspokojeni, tych najłatwiej złapać. Nie dlatego, że czegoś im brakuje, a dlatego, że mają jakieś roszczenia. Każdy chce coś dostać. Jak dostanie nawet jakiś ochłap, to to mu też pasuje, bo dostał. A chciał dostać przecież.

– Samoobrona, co? I Lepper.

– Pewnie, że tak. Słuchaj, Anka. Nasz tak zwany sztywny elektorat już jest przekonany, im nie trzeba wskazywać, na kogo mają głosować. Chodzi o tych niezdecydowanych, albo zawiedzionych Platformą. Twardych zwolenników Tuska nie przekonasz, ale tych chwiejnych... To jest trochę taka „brudna robota”, ale pewnie druga strona robi to samo. Tak, że nie miej skrupułów.

– Trochę mam.

– Polityka jest brudna. Po prostu. Potrenuj sobie trochę w domu. Powiedzmy, z pięć różnych nicków. Na przeróżne tematy. Społeczne, ekonomiczne, jakie chcesz. Wczoraj w Paryżu był zamach na ten, no... „Charlie Hebdo”, czy jak to się tam nazywa. Wyobrażasz sobie, ile jest w sieci pomyj na muzułmanów? Pewnie aż się przelewa. A ty masz dylematy moralne. Poczytaj, poanalizuj trochę. Wiesz, czym się różni hejter od trolla? Pierwszy opluwa jadem. Brudas. A troll? Działa subtelnie... Ubolewa, że tyle ofiar, że tragedia... Głośno zastanawia się, dlaczego. Po co Francuzom siedem milionów czarnych, czy ile oni ich mają i jak oni sami do tego doprowadzili. U nas dzięki bogu ich nie ma. I po co nam uchodźcy? Żeby było tak samo?... Hejter działa bezpośrednio, działa instynktownie, na emocje. Na tłum. Troll robi to podstępnie, włącza twoje myślenie, żebyś przejęła na własność jakiś pogląd. I podskórnie może złapać więcej, niż jakiś chamski hejter. Żuk – gnojarz.

– No tak.

– Ale obie formy są potrzebne. To duży kraj, prawie czterdzieści milionów ludzi. A ty, Anka, możesz być świetnym trollem, z twoim umysłem. Hejtu jest sporo i bez tego podkręcania, ludzie sami piszą. Ale trolling jest ważniejszy. Tak myślę. Umiejętna propaganda.

– Ale żeś mnie zaskoczył, Krzysiek... Idąc tutaj, nigdy bym nie pomyślała, że mam zostać trollem.

– Nie, he, he... Ty masz mieć farmę trolli.

– Całą fabrykę, co?

– Kurde, co to dla ciebie? Spoko. Taki twój mały wpis o „Pokłosiu”... „I na to idą moje podatki”... No, Anka? Jedno zdanie, a ile mówi? Już jesteś trollem.

– Ale prywatnie, na moim koncie...

– A tu będziesz jeszcze bardziej anonimowa. Nie do zidentyfikowania.

– Jak, niby?

– Inne adresy IP. Później ci wytłumaczę. To tak dla ciebie, żebyś miała swobodę pisania. Bo nikt nigdy cię nie namierzy. Okej?

– Aha. Jakim cudem niby?

– Mam z dziesięć kart SIM, przez które można się logować do sieci. Poza tym, łapię stąd ze dwadzieścia adresów WiFi. Informatyk złamie mi hasła, jak go poproszę. I tyle. No i nówka laptop. Albo ze trzy, cztery tablety, jeszcze lepiej. Proste?

– To ty już wszystko sobie zaplanowałeś?

– Ja to miałem przygotowane dla ciebie jeszcze przed Austrią, Anka. No bo kto się do tego lepiej nadaje niż ty? Bałem się, że będziesz się wykręcać brakiem czasu, bo praca... A tu ten twój burak tylko mi pomógł. Nie bój, nie stracisz na tym. Ani finansowo, ani w ogóle.

– Znaczy się, zaklepane?

– No pewnie. Tylko, żebyś nie myślała, że nie jestem wkurzony na tego twojego durnego dyrektorka. Po pierwsze, jest głupi, że pozbywa się takiego fachowca, jak ty. A po drugie, to czysta złośliwość zrobić to w ten sposób. Ale, Ania, kochana, jak wygramy wybory... No, to on długo stołka nie zagrzeje...

– Świnia i cham... A przede wszystkim, on nie ma odpowiednich kwalifikacji ani doświadczenia. To osioł po prostu. Manager, taka jego mać.

– I na tym zakończmy sprawę, Anka. Proponuję, żebyś sobie trochę potrenowała. Tematów znajdziesz w necie w bród. Sama sobie wybierasz, masz pełną dowolność. I jeden, wiadomy kierunek. To co? Stoi?

– Dobra. Co mi zależy... Sprawdzę przynajmniej, jak mi to idzie. Nigdy nie robiłam za... Kreta? Trolla?

– Nazwę też sobie wymyśl sama... Dobra połowa tych jadowitych i toksycznych wpisów jest robiona na zamówienie. Skąd wiem? Bo sam widziałem ogłoszenia na oferia.pl i na innych takich stronach. Ludzie chcą pisać i dostawać za to pieniądze. I to już od pięciu, siedmiu złotych od A-4. Tanio się cenią... Nie wiem, jak to jest rozliczane „finalnie”, że tak powiem... No i piszą, niezależnie od tego, kogo mają opluwać. I ty myślisz, że jakiś partyjny „pijarowiec” nie skorzysta z takiej okazji? Ideowcy, oszołomy, oburzeni niech tam sobie „skrobią”, a my będziemy mieli swoich ludzi też... Jeszcze podrzucimy im odpowiednie tematy, aktualne... Chyba stąd w sieci tyle toksycznego gówna... Na całym świecie jest tak samo. Dopóki można anonimowo opluwać wszystko jadem... Dobra... – Krzysztof dopił kawę. – Robimy tak. Teraz idziemy do naszego prawnika, przekażesz mu sprawę...

– A ten mój mecenas?

– Daj spokój. Działacza związkowego nie można tak sobie zwolnić z pracy. To już jest sprawa Związku. Twoja i tych twoich kolegów. A byłaś chociaż zadowolona z tego twojego „papugi”?

– Niezbyt. Taka tam miernota w drogim gajerze...

– No widzisz... I na koszty byś wpadła, po co ci to? Z urzędu, że tak powiem, musimy się tym zająć, Solidarność. W ogóle nie ma o czym mówić. Jak zdążę, pójdziemy jeszcze do dziewczyn... – Krzysztof spojrzał na zegar wiszący na ścianie. – Cholera, za pół godziny mam spotkanie na Podbielańskiej... Chodź, Anka. Powiem Baśce, żeby przygotowała materiały dla ciebie, a my pogadamy z naszym mecenasem. A potem muszę zdążyć na pociąg. Mam drugie spotkanie w Łodzi, po drodze na Śląsk. Wyjdziemy razem może.

– No to idziemy, szefie.

– O. I tak trzymaj, dziewczyno.


2.


Zawsze „robiłam” w propagandzie. Jakby na to nie spojrzeć. Ale hejt? Obsmarowywanie gównem wszystkiego, co się da? Po „tamtej” stronie, oczywiście... Ale... Inaczej w życiu nie wrócę do Telewizji. Do Firmy. Nic innego nie znam, nic innego mnie nie „kręci”. No i co takiego? Trochę komentarzy? E, marudzisz...

Święta już dawno się skończyły, nudy na pudy. Co ja mam właściwie robić? Szukać pracy? Zdążę przecież. Odmawiać codziennie różaniec, jak mi „zalecił” ksiądz na spowiedzi? Hm...

No, ciekawe, jaki procent tych wyspowiadanych pokutników spełnia te swoje „zalecenia”... Pokuta... Dewotki pewnie tak. Ale reszta? Co? Zagwozdka. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałam. A ile to? Ze dwa tygodnie... Ale nikt się do tego nie przyznaje przecież. I ma kolejny grzech na sumieniu. Reakcja łańcuchowa... No, to ile jest takich świętokradczych komunii świętych? Co? A sami księża? Od tego by trzeba zacząć, przecież ryba psuje się od głowy. Ilu „czarnych” ma kochanki, dzieci, ilu pije, łajdaczy się, uprawia hazard? Nie mówiąc już o innych „sprawkach”... Zdarzają się i pedofile i pederaści... No... Grubo.

I oni udzielają ludziom komunii świętej!...

Sami są grzeszni, „skalani”, nieczyści. Kto ich spowiada? Od czasu do czasu pewnie sami się nawzajem spowiadają, grzeszni, ale albo zatajają swoje ciemne „sprawki”, albo są rozgrzeszani przez swoich kolegów, zgodnie, „solidarnie”. A grzeszą już godzinę później. I już nie są tak czyści, żeby sprawować mszę. I Eucharystię.

Świętoszek. Tartufe. Ilekroć zbliżałam się bardziej do wiary, przypominałam sobie tę sztukę Moliera. Jako przestrogę. Dewotki, chodzące zbyt często do kościoła, słuchacze wiadomej stacji radiowej... Straszne zaślepienie. Jak w tej komedii... Jaka to komedia? Raczej tragedia. Jota w jotę jak tam. I trzeba takim bigotom dać bardzo mocnego kopa w dupę, żeby przejrzeli na oczy. Ta sztuka powinna codziennie lecieć w telewizorze!

A najgorsze, najpodlejsze jest to, że oni nie chcą nowego papieża, Franciszka. Jest dla nich zbyt... Chrześcijański? Prawdziwy? Oddany wierze? Autentyczny. Chyba to najbardziej im nie pasuje, klerowi. Tej większości przy kościelnym korycie, która czuje się zagrożona. Podskórnie chcieliby go odsunąć, ale jak?... No, to dopiero... I muszą się uśmiechać, udawać, że go szanują, kochają... Swojego papieża... Co za obłuda! Ale dewotki tego nie widzą, tak jak w tej sztuce Moliera. Bo nie chcą zobaczyć, że król jest nagi.

A pycha? Ty sobie przypomnij, co ci Hanka opowiadała. Jak to poszła załatwić miejsce w hospicjum dla kogoś z rodziny. I czekała, aż ją łaskawie przyjmie ksiądz, który tam zarządzał wszystkim. Czekała i czekała, w kancelarii. Wisiał tam duży, a może i wielki portret jakiegoś kapłana, obok portretu papieża, „naszego” oczywiście, ale mniejszego. I pewnie krzyż. Przychodzi wreszcie ten ksiądz, Hanka patrzy to na niego, to na wielki portret, „ta sama twarz”. Tłusta, zadowolona z siebie twarz pychy. No, to pewnie zrobiła minę...

Obłuda. Jankowski budował ołtarz z bursztynu. Wiadomo, na duże rzeźby są potrzebne duże bryły. Z takiego zebranego na plaży drobiazgu nic się nie zrobi, poza nalewką na reumatyzm. Albo sprasowanym szmelcem do jakiejś tandety. Jakiś dziennikarz go zahaczył o pochodzenie surowca. Czy nie kradziony przypadkiem. A Jankowski bezczelnie, w żywe oczy ludziom kłamał, że wszystko jest w porządku. Że wszystko legalnie. Phe, dobre sobie... Jakiemuś ciemniakowi spod Kielc może wciskać takie bzdury, ale nie mnie. Trefny towar, na sto procent. No, na dziewięćdziesiąt pięć. Do takiego ołtarza są potrzebne duże bryły. Towar pierwsza klasa. A u nas może jedna firma ma koncesję na wydobycie bursztynu, może dwie. No, akurat trafili na baaardzo bogate złoża. He, koń by się uśmiał... Przemyt z Kaliningradu, na bank. Tam jest kopalnia odkrywkowa. To zupełnie inna skala wydobycia. Albo nielegalne dziury w ziemi, motopompą, gdzieś nocą, w nadmorskim lesie. Jakie to niby „legalne pochodzenie”?... Zakup na papierze od anonimowej osoby, figuranta. Tak się wprowadza „towar” do obrotu... I teraz kradziony bursztyn na ołtarzu w kościele jest już poświęcony i koniec sprawy... Wszystko w porządku.

A sam Jankowski? Co z tego, że ma, właściwie miał, zasługi? Kapelan „Solidarności”... Oj, dużo bym mogła o nim opowiedzieć... Może jeszcze kiedyś wypłyną jego „sprawki”. Molestowanie nieletnich, przepych, biznesy różne, podejrzenia... E, szkoda gadać...

Całe szczęście, że Robert, jak był ministrantem, prawie pięć lat, trafił na porządnego księdza. No, Andrzej to był kapłan z powołania, fakt. Naprawdę w porządku. I jako ksiądz i jako człowiek. I miał dobre podejście do młodzieży. I w ogóle nie myślałam, ja i moi rodzice, że coś tam mógłby... W życiu. No przecież bym go zabiła po prostu... Najwyżej poszłabym siedzieć.

Nie, nie. Robert... My mieliśmy szczęście. Jak sobie o tym pomyślę... Brr... Lepiej nie myśleć. No, i w więzieniu są ludzie...

Ale o czym ty, durna, tak dumasz? Rodzice na Srebrzysku, Robert w Warszawie, pracy nie masz... I sama, jak palec...

Nic, tylko się pochlastać.

No to weź się w garść, babo. Do roboty. Bierz się, babo, do roboty...


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media