Go to commentsDZIEŃ KOBIET 8 z 19
Text 8 of 19 from volume: DZIEŃ KOBIET
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2019-12-10
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1049

Czwartek, 12.02.15`


1.


Dział Kadr znajdował się piętro niżej, prawie dokładnie pod gabinetem Krzysztofa. Szli korytarzem razem, Anna i jej nowy szef, dowcipkując trochę o resztkach socrealizmu widocznego na korytarzach budynku, o starej windzie i tym podobnych duperelach. Krzysztof chciał ją trochę „rozbroić” bo była naprawdę jak tykająca bomba. Od tak dawna nie przychodziła gdziekolwiek jako ta „nowa” do pracy, że stremowało ją to zupełnie.

– Puk, puk. Cześć, dziewczyny – zaczął wesoło Krzysztof, otwierając drzwi i przepuszczając Annę przodem. – Przyprowadziłem wam waszą nową koleżankę. Jak tam zdrówko, Ewka? Co z twoim ciśnieniem?

– Okej, okej, szefie. – Pulchnawa, czarnowłosa czterdziestolatka w okularach uśmiechnęła się do niego szeroko, a potem przeniosła wzrok na Annę, razem z uśmiechem.

– Jak dzieciaki, Baśka? Pewnie nie mogą się już doczekać ferii, co? – Krzysiek zwrócił się do szatynki siedzącej za drugim biurkiem, obciętej na pazia, dobrze po czterdziestce.

– Jasne, szefie. I dzięki za ten wyjazd – odparła z uśmiechem Barbara.

– Krzysiek, żadne tam „szefie”. Daj spokój. Przedstawiam wam Ankę Kownacką. Tak jak wam mówiłem, moja stara kumpela, jeszcze z liceum.

– To panią tak potraktował ten dziadyga z Telewizji? – spytała Barbara.

– Żadna ze mnie pani. Anka jestem. – Anna od razu podciągnęła się pod ten familiarny ton Krzysztofa i z szerokim uśmiechem na ustach wyciągnęła dłoń na powitanie, najpierw w kierunku Ewy, potem Barbary.

– No, dziewczyny, mam nadzieję, że się tu nie pozabijacie. Szkoda by było. Anka to równa babka, stara „solidarnościówa”, można z nią konie kraść. A moje dziewczyny są też super, bez pudła, sama się przekonasz. A że nasza najmłodsza, Dorotka, jest w ciąży i rodzi za parę miesięcy, to nikomu nie zabierasz miejsca pracy. Klarowny układ, tak myślę.

– No. A ja nadal nie rozumiem, jakim trzeba być chamem, żeby tak kogoś tuż przed Świętami... – powiedziała Ewa, kiwając głową. – Siadajcie, co tak stoicie? Zajmowałaś się sprawami socjalnymi, jako związkowiec, to się łatwo wdrożysz.

– Myślę, że tak – odparła Anna, siadając na obrotowym krześle za wolnym biurkiem, przy ścianie.

– No właśnie. To twoje biurko – dorzuciła Barbara.

Pokój był duży. Dwa biurka stały na wprost siebie, prawie na środku, parę metrów dalej stało trzecie biurko, tak, że Anna usiadła plecami do okien. Dwie ściany zajmowały metalowe szafy, zamykane na klucz i dziwne pokrętła, jak sejfy bankowe. Trzecią ścianę stanowiły okna, a w czwartej były drzwi do następnego, mniejszego pomieszczenia, gdzie był chyba jakiś magazyn, stały tam same metalowe szafy. Takie same jak tu, pomyślała Anna. Białe, pionowe żaluzje w oknach, na parapetach trochę kwiatów doniczkowych, półki na wolnych miejscach na ścianach zawalone papierzyskami. Na każdym biurku monitor, mysz, klawiatura, teczki, segregatory, papiery i to wszystko, co stanowiło o pracy biurowej. Mała komoda z czajnikiem elektrycznym. Typowe biuro, pomyślała, pomijając te „sejfy”, jak nazwała w myślach metalowe szafy.

Krzysztof rozsiadł się wygodnie na jednym z dwóch krzeseł dla interesantów, ustawionych blisko drzwi, przed złączonymi biurkami.

– Luty i marzec na zlecenie jeszcze, na razie, bo masz zaległy urlop i okres wypowiedzenia, a od kwietnia na pełnym etacie.

– Jak kursy? Kadry i dane osobowe? – spytała Ewa.

– Okej. Trochę już wiedziałam, trochę nowego... Małe grupy, po pięć, sześć osób. Zaliczone.

– I dobrze. Szef chciał, żeby cię od razu wciągnąć na głęboką wodę... – Ewa zerknęła na Krzysztofa, a potem na Annę z lekkim uśmiechem, chyba nie złośliwie. – Mamy taki mały problem, wiesz...

– Jasne – podchwycił Krzysztof. – Anka, przejrzysz teczki personalne z tej pierwszej szafy. Głownie etatowi działacze, ale nie tylko. Znajdź coś, co ci się nie podoba. Jak jesteś dobrą kadrową, a jesteś, to do piętnastej zdążysz. Nie będziemy cię naprowadzać. Wiesz tylko, że coś jest nie tak.

– Aha. Ale mnie władowałeś na minę... – Z Anny zeszło powietrze, ale starała się, żeby uśmiech nie zszedł jej z ust. Miał ją łagodnie, powoli „wdrażać”, a tu masz... – Nieźle...

– Spoko. Poradzisz sobie.

– Pewnie – poparła Krzysztofa Barbara, ze szczerym (chyba) uśmiechem. – Krzysiek mówił, że masz dorosłego syna?

– Tak. Jest lekarzem. Robi specjalizację z chirurgii, poszedł w ślady swojego ojca.

– No, dobrze mieć lekarza w rodzinie, szczególnie ostatnio.

– E, Robert mieszka i pracuje w Warszawie. Na odległość to jednak nie to samo.

– Ano tak, faktycznie. Moje dzieciaki są jeszcze w liceum.

– Moje też.

– A moja Paulina, z pierwszego małżeństwa, jest w ciąży. Wyobrażacie sobie? Będę dziadkiem. To ja, kurna, jestem już taki stary...

– Stary, ale jary – przymiliła się Ewa.

– Dziadek... Muszę się przyzwyczaić. To co, Anka? Zostawiam cię w dobrych rękach, zaufaj staremu kumplowi.


2.


Ewa i Barbara zajęte były swoją robotą, papierowo – komputerową, czasami mówiły o jakichś służbowych sprawach czy konkretnych osobach, częściej jednak po prostu plotkowały sobie. Anna co jakiś czas chowała do „pancernej” szafy przejrzane już teczki i brała się za następne.

Po wyjściu Krzysztofa trochę poplotkowały w trójkę, Ewa zaparzyła jej kawę, a od ósmej Anna wzięła się ostro do roboty. Hm... Szukać, nie wiadomo czego... Ale mnie władował, niech go cholera... Ta myśl nie mogła się od niej odczepić. Na początku myślała, że to w ogóle bez sensu. Co może być w teczce? Podanie o pracę, CV, kserokopie świadectw pracy. Okazuje się, nie tylko. Godziny pracy z każdego miesiąca, urlopy, zwolnienia lekarskie, świadczenia socjalne, takie jak „wczasy pod gruszą”, zwolnienia z obowiązku świadczenia pracy na okres kadencji w Zarządzie, szkolenia, wyjazdy służbowe, koszty podróży, diety, kilometrażówki, opinie, notatki. Bywały nawet zestawienia finansowe, co wkraczało już bezpośrednio w księgowość. Pomyślała w pewnym momencie, że w latach pięćdziesiątych czy późniejszych pewnie były i donosy... Nie trafiła na żaden, a ciekawa była, jak coś takiego wygląda. I jak jest traktowany. Może w Skarbówce są i nadal?...

Mniej więcej o wpół do dwunastej jej nowe koleżanki zaproponowały zrobienie przerwy na drugie śniadanie. Zaczęła się krzątanina: wspólne robienie kanapek, herbaty i tak dalej. Trochę ją to zdekoncentrowało, bo wydawało się jej, że znalazła dziwny schemat. Postanowiła sprawdzić to później. Ale nie dawało jej to spokoju, więc już z kanapką w ręku, na stojąco, przeglądała nadal te cholerne papierzyska. I znalazła pierwszą niepokojącą rzecz. Chyba o to chodziło.

Jedna ze spółek Skarbu Państwa, duża firma energetyczna, powinna mieć w Zarządzie dwadzieścia dwie osoby, a miała dwadzieścia cztery. O dwie za dużo. Mają tyle roboty związkowej? Ale tam... Aż usiadła z wrażenia. Odłożyła kanapkę na talerzyk i zaczęła sobie przypominać, co to ją zdziwiło gdzieś z godzinę temu... Aha... Jak on się nazywał... Panek, Pankowski, coś od Panka... Panicki... Panowski!

Z lekkim uśmiechem na ustach wstała ze swojego (!) krzesła i podeszła do otwartej nadal metalowej szafy. Po minucie odnalazła właściwą teczkę. Panowski. Tak, to jest to.

Wróciła z dokumentami do swojego biurka, zadowolona, usiadła i łyknęła trochę gorącej jeszcze herbaty. Taa... Otworzyła teczkę. No, panie Panowski...

Każdy Związek Zawodowy, mały, zakładowy czy międzyzakładowy, jak „Solidarność”, jeśli posiada odpowiednią liczbę członków wśród pracowników, ma prawo utworzyć Zarząd Zakładowy i oddelegować do pracy związkowej określoną ilość własnych działaczy. W zależności od ilości zatrudnionych i członków Związku. Duże firmy na czas trwania kadencji swoich wybranych przedstawicieli mają nawet i kilkudziesięciu takich „darmozjadów”, jak sama ich określała. Mają prawo do wynagrodzenia, jak gdyby byli zatrudnieni, ale nie pracują zawodowo. Są, jak to się mówi elegancko, zwolnieni z obowiązku świadczenia pracy.

W tamtej, dużej spółce Skarbu Państwa, było ich za dużo, a tutaj... Działacz „nieetatowy”, tak jak ona sama do niedawna, pracownik niewielkiej firmy, „załatwiał” sobie doraźne prace na rzecz Związku Zawodowego. Trzy lata temu... Gdzie to było... Jest. Sto dwanaście dni roboczych. Dwa lata temu... Osiemdziesiąt sześć. Rok temu... Chwila... Jest. Sto cztery. Prace „doraźne”. Tak to się robi, ty głupia... Płatne dniówki. A ty, durnoto jedna, brałaś papiery do domu i ślęczałaś nad nimi godzinami, kretynko.

Remonty pomieszczeń związkowych. Pięknie. To może być wszystko. I czas pracy jak z gumy. Różne miasta, małe i duże, dwa województwa, różne zakłady pracy... Co się da zrobić w dwa, trzy dni, robi się przez tydzień... Leci mu pensja, a on remontuje... Malarz pokojowy. Aha. Ciekawe, czy sam? Czy z jakąś małą, zaprzyjaźnioną firmą? Szwagra, na przykład. No...

Małe kwoty, bez przetargu, jasne... Rabaty w sklepach budowlanych dla stałego klienta. No, tu też trzeba by pogrzebać... Faktury, daty, płatności...

– A co ty, Anka, nie jesz śniadania? – Ewa oderwała ją od przeglądanych dokumentów.

– A, tak, tak... – Anna sięgnęła po kanapkę.

– Coś ciekawego? – zagadnęła z niewinną minką Barbara.

– Tak jakby... A jak to jest właściwie? Co mam zrobić, jak coś znajdę ciekawego? Mam napisać jakiś raport, czy co? – spytała i popiła trochę herbaty.

– To zależy, co znajdziesz. – Barbara wzruszyła ramionami i spojrzała znacząco na Ewę.

– Jeśli to samo co my, to raport z trzech szaf jest już gotowy. – Ewa mrugnęła do niej z równie znaczącym uśmieszkiem. – Z twojej też. Wystarczy, jak zapiszesz na kartce parę przykładów. Taka notatka służbowa...

– Aha... He, he, to może jestem na dobrym tropie...

– Może, może... Czeka nas jeszcze pięć szaf.

– I archiwum – dorzuciła Barbara, ruchem głowy wskazując sąsiednie pomieszczenie.

– To ile tego jest?

– Sporo.

– Lepiej, żebyśmy my to znalazły pierwsze, nie? – rzuciła z uśmieszkiem Ewa.

– Jasna cholera...

– Przecież jesteś tyle lat Przewodniczącą... Co? Nie było u was żadnych przekrętów, żadnych dętych spraw, naciągania kosztów?

– Nie. Jakieś wyjazdy na szkolenia, które mogą trwać dłużej lub krócej, imprezy integracyjne, opłacanie biletów, czy co tam, ale to drobiazgi, groszowe sprawy. Można na nie machnąć ręką. Zresztą, sama tego pilnowałam. Normalne koszty, żadnego naciągania. A tu... No, wygląda to poważnie. Jakby co poniektórzy znaleźli sobie dobrze płatną posadkę. Dwie osoby za dużo zwolnione z obowiązku świadczenia pracy z powodu trwania kadencji... Wielka firma. Co oni? Liczyć nie potrafią?

– Komuś się nie chce pracować widocznie.

– Woli „działalność związkową”.

– A co zakład pracy na to? Księgowe tam tego nie widzą? – Anna spoglądała na ich twarze, z przyklejonymi uśmiechami a la Sfinks.

– No właśnie nie. Nie chcą widzieć. To znaczy, że Dyrekcja ma ich w kieszeni, mówiąc wprost. Mają haki na związkowców i mogą wpływać na ich decyzje, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nasz Związek jest duży, to i dużo można zyskać.

– A teraz na dodatek idą wybory – dorzuciła Barbara. – Sama rozumiesz, Anka, że trzeba to wyczyścić. I tak NIK to wyłapie przy jakiejś kontroli, prędzej czy później, bo zostaną przecież ślady w papierach, ale...

– Ale to wszystko będzie inaczej wyglądało, jak my sami to sobie wyczyścimy, nie?

– Jasne.

– Zasiłki, nagrody, szkolenia, imprezy, zwolnienia lekarskie, urlopy okolicznościowe, nie mówiąc o funduszach bezosobowych, specjalnych... A jeszcze przetargi, zlecenia, naciągane faktury... Ty wiesz, ile tego jest, Anka?

– Dużo. Za dużo.




Środa, 04.03.15`


Wreszcie przyszedł marzec. Zaczęło być po prostu cieplej, chociaż bez fajerwerków. A śniegu i tak dawno nikt tu nie widział.

Na dzisiaj było zaplanowane cykliczne zebranie Przedstawicieli różnych związków zawodowych w Oddziale TVP Gdańsk. Anna ustaliła, że „Solidarność” będzie reprezentować Marek, przyjedzie także chory Romek, na L-4, ale chciała się spotkać ze wszystkimi, pogadać. Postanowiła, że spróbuje wejść „na siłę”. Tym bardziej, że, jak powiedział jej Marek, dyrektor wyjechał do Centrali i wróci dopiero za parę dni.

Zaparkowała na osiedlowym parkingu i idąc te jakieś sto metrów czy więcej, zastanawiała się, jak to rozegrać. Jeśli będzie Mietek, to raczej wejdzie. Wejdzie. Stefana postraszy kamerą w komórce. O, właśnie. I trzeba mu wcisnąć jakiś „kit”. Pewnie, że tak. Jeszcze zajrzy z boku, przez przeszklone drzwi, kto dzisiaj siedzi na portierni. No...

Cholera, znowu ten wyszczekany goguś! Mmmm... Komórka!

Anna włączyła kamerę w swoim telefonie i zaczęła nagrywanie. Otworzyła drzwi i weszła do holu.

– Dzień dobry. Zresztą, ja nie wiem, czy będzie taki dobry dla pana – zaczęła ostro, podchodząc do otwartego okna portierni, zza którego widziała wstającego z fotela „Nowego”. – Nagrywam to wszystko na komórkę i przekażę później materiał mojemu prawnikowi. Dowiedziałam się od marszałka Struka, że mogę wejść na dzisiejsze zebranie związkowe. A więc proszę mnie wpuścić do środka. Drogę znam na pamięć – trajkotała Anna, co chwila zerkając na ekran, czy dobrze nagrywa.

Portier, w nienagannym garniturze, z krawatem, pachnący jakąś dobrą wodą (cholera!, pomyślała Anna), z plakietką z chipem przypiętą do kieszonki marynarki, najpierw zdębiał, ale pozbierał się dosyć szybko.

– W takim razie ja też będę nagrywać tę rozmowę, jeśli pani pozwoli. – Sięgnął po swoją służbową komórkę. – Zresztą, i tak jest tu pani na monitoringu. – Wskazał palcem małą kamerę przemysłową zamontowaną na suficie, z metr od Anny i zaczął ją „kamerować”.

– A proszę bardzo. A teraz proszę mnie wpuścić do środka.

– Hm. Gdyby rzeczywiście było takie zarządzenie, z pewnością bym o tym wiedział.

– To proszę zadzwonić, gdzie trzeba.

– Już dzwonię.

Portier przełożył komórkę do lewej dłoni, cały czas ją nagrywając, a prawą sięgnął po słuchawkę telefonu stacjonarnego. Przyłożył ją sobie do ucha i wybrał prawą dłonią jakiś numer wewnętrzny.

– I pewnie zaraz się okaże, że nikt o niczym tu nie wie, jak zwykle. Co za burdel!

– Pani Kownacka...

– I jeszcze jedno. Kto wydał zarządzenie, kto się pod tym podpisał, imiennie, żeby mnie nie wpuszczać do budynku? Dyrektor, pana kierownik, czy kto? Pan Dębiński? Włoszczański, pani Ziębicka? Czy może Rogalski?

– I będziemy się tak teraz licytować na nazwiska?

– Pytam, czyja to jest decyzja, żeby mnie nie wpuszczać do budynku?

– Nikt nie odbiera, musiałbym na komórkę... – Odłożył słuchawkę na widełki telefonu stacjonarnego. – Sama pani dobrze wie... I czy ja muszę pani w ogóle odpowiadać?

– Jest pan portierem w instytucji publicznej. – Cholera, pomyślała, całe szczęście, że nikt nie odebrał tego telefonu.

– A ja już pani powiedziałem, że nie jest pani pracownikiem, z tego co wiem... – Portier zerknął w bok, widocznie ktoś tam przechodził korytarzem.

– To jest pana decyzja?

– Co? Że została pani zwolniona z pracy?

Ożeż ty!, przemknęło Annie. Ale ma refleks. I nawet stara się przy tym nie uśmiechać złośliwie, to dopiero bezczelny typ!...

– Nie. Że pan mnie nie chce wpuścić. Przewodniczącej Komisji Zakładowej „Solidarności”.

– Parę sekund temu przechodziła tutaj, obok, pani dyrektor. Trzeba było ją spytać, nie mnie.

– Ja nie wiem, kto tu kłamie... Marszałek, Wojewoda, Prezydent, Dyrektor czy Pan. Ale ja tego tak nie zostawię. O, proszę bardzo... – Anna wyłączyła kamerę w swojej komórce i przełączyła ją na galerię zdjęć. – Niech ja to znajdę... O... Jest. Proszę. – Pokazała mu zdjęcie „Zakazu”. – Kto się pod tym podpisał? Bo ja tu nic takiego nie widzę. Żadnego podpisu, pieczątki...

– Ale... – zmieszał się portier. – To jest wewnętrzny dokument, chociaż napisany odręcznie i nie może się pani nim posługiwać, bo nie weszła pani w jego posiadanie legalnie.

– Jak to nie? Zrobiłam zdjęcie i tyle.

– Wewnętrznego, poufnego dokumentu. Dane osobowe. Poza tym, zdjęcie wykonano na portierni, pani nie miała prawa tu wejść.

– Przede wszystkim, jestem Przewodniczącą „Solidarności” i żądam, aby mnie pan wpuścił na zebranie związkowe.

– Doskonale pani wie, że nie może pani wejść. Pani przynależność związkowa, czy pełniona funkcja, to dla mnie żaden argument. Poza tym, ta cała rozmowa jest bez sensu. – Portier wyłączył kamerę w komórce. – Jakąś szopkę pani tu tylko robi... Naprawdę musi pani wszystko komplikować? Jest zebranie czy nie, nie może pani wejść, pani Kownacka. Zachowuje się pani jak dziecko...

Anna poczuła się nagle jak zmokły kundel. Po co jej to w ogóle było? Żeby ją tu obsztorcowywał jakiś portier? I co? Przeskoczy teraz przez bramkę? Co? Cholerne zebranie...

Machnęła ręką, odwróciła się i wyszła. Tak po prostu.

Czuła, że tak będzie, ale chciała spróbować. I nie wyszło. Trudno. Wygłupiła się tylko przed tym Nowym. E tam... Cholerny dupek.

A za kilka dni, w poniedziałek, pierwsze posiedzenie sądu... Jeszcze pytanie, czy w ogóle do niego dojdzie. Hm...




Wtorek, 05.05.15`


(...)


Górnicy, pamietacie strajki i protesty ze stycznia? I co wam to dało? NIC. Szkoda waszego czasu i wysiłku! Takie sprawy rozwiązuje się przez wybory. Treaz wreszcie możemy wybrać takiego prezydenta, który myśli o ludziach pracy. A potem pójdziemy razem do wyborów parlamentarnych. Im więcej nas będzie przy urnach, tym lepiej.


Pani premier to tylko kukiełka, za rujnowaniem kraju stoją inni.... Bardzo to smutne, lecz do nich należy też i pan Bronisław K., który niby to scala ludzi. Tak, scala. Tych z WSI, PZPR, SB...


jasne, Komorowski obawia się publicznej rozmowy z panem Andrzejem Dudą, doktorem prawa, bo nie ma co ukrywać: Komorowski bez ściągawki, samodzielnie, nie potrafi zdania ułożyć. I taki osobnik, niestety, pełni ważne stanowisko w Polsce!...


Bardzo to smutne. Ludzie nie chcą wykształconego, kulturalnego polityka, a popierają miernotę zamieszaną w jakieś nielegalne interesy z WSI i robiącego błędy na poziomie szkoły podstawowej.


Zobaczyć twarz tego komo-ruskiego po przegranych wyborach!... Po prostu bezcenne!


Ciekawe, czy przed wyborami obiecają nam, że zabronią ludobójstwa aborcyjnego i każą czekać do następnych wyborów. Albo się za to weźmiecie albo w końcu znikniecie jak AWS, POpaprańcy!


Szeptana UBecka propaganda ciągle żywa a oskarża się w niej NASZ DZIENNIK o propagandę! Typowe żydo - UBeckie odwracanie kota ogonem!


Duda przy Komo-ruskim to jak nowa lśniąca limuzyna przy chłopskiej furmance wypełnionej kupą śmierdzącego gnoju. Ile ten facet nawywijał, pierdząc w stołek pod żyrandolem. Żenada po prostu. I takie barachło śmie jeszcze nas pouczać. Niech spada na drzewo stary Komuch.


Panie Komorowski - skąd pan wiedział, że wydarzy się katastrofa smoleńska? Co? Czyżby pan maczał swoje paluchy w tej katastrofie? Uknuł pan to z Putinem? Jak pan wytłumaczy te fakty?


Ale się nam rozbrykał ten WSI-owy pachołek. Czuje na plecach gorący oddech wschodnich braci ze służb, to taki pewny siebie. Co to o im wiedzą aż nadto dużo, i tylu jeszcze nie ujawnionych takich jak on współtowarzyszy na ich służbie. Sporo z tego Antoni przetrzebił, ale pewnie wiele tej swołoczy wciąż przyczajonej tu i ówdzie. To się ja i wybije do cna jeszcze.


i przy tej okazji poruszył też problem prywatyzacji majątku narodowego, przypomniał o wyprzedaży „za bezcen” naszego dziedzictwa. Często tylko po to, aby kupione przedsiębiorstwo zlikwidować i w ten sposób przejąć rynek...


WSZYSCY POLACY IDZIEMY NA WYBORY – ŻEBY UZYSKAĆ TAKĄ WIEKSZOŚĆ, KTÓRA DA NAM WRESZCIE W POLSCE, PO 70 LATACH, POLSKĄ KONSTYTUCJĘ. A NIE JAKĄŚ ŻYDOWSKĄ JAK TERAZ, PISANĄ NA KOLANIE PRZEZ TĘCZOWEGO RYSIA.


POLACY!!! Czy wy wiecie, jakie państwo stworzyło Sodomię i Gomorę? Czy wiecie, jaka narodowość w Polsce przeprowadzała prywatyzację??? I PUśCIłA POLAKOW W SKARPETKACH, A ŻYDÓW ZROBIŁA MILIONERAMI???


Te jadowite obrzucanie błotem Prezesa i naszego kandydata wreszcie się skończą... Dość tej zakłamanej żydokomuny! A tvn z tego wszystkiego najgorszy. Wiadomo, jakie siły oni reprezentują.


(...)


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media