Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2020-03-30 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 914 |
3.
Właśnie wtedy, gdy nasz ulubiony, znany wszystkim Kopciuszek myślał intensywnie o brakach zaopatrzeniowych (maseczki, rękawiczki itd.), Paweł – portier zaliczył kolejną wpadkę.
Akurat miałem dzwonić do Sanepidu, gdy telefon sam się odezwał.
– Opera, portiernia, Paweł Miesiąc... – zacząłem.
– Do diabła, panie Pawle! – zagrzmiał Dyrektor, jak nigdy. – Przecież my tam mamy pielęgniarki, zamiejscowe, a nie jakąś tam cholerną kwarantannę.
– O cholera... – Podniosłem brwi ze zdziwienia.
– No! A ja tu już siedzę w samochodzie, gnam do Opery...
– Przepraszam, panie dyrektorze, mówiono mi...
– Kto panu mówił?
– No... Nie pamiętam... – Przeszukiwałem szybko zakamarki mojej zawodnej pamięci. – A, Rympała.
– I co on panu mówił? A były tam w ogóle teraz jakieś pielęgniarki, co?
– Nawet nie wiem. Wszedłem do części hotelowej, alarm był na schodach, według systemu. Sprawdziłem jedynie, że nic się nie dzieje, wszystko okej i zaraz gnałem z powrotem tutaj, skasować fałszywy...
– To nawet pan tam nie zajrzał, do tych pokoi?
– A kiedy? Przecież ja mam tylko cztery minuty na „rozpoznanie” i skasowanie fałszywego alarmu, panie dyrektorze. To mało czasu, ledwo zdążyłem.
– No, niech to...
– Teraz miałem właśnie dzwonić do Sanepidu. Klucze do pokoi wziął Rympała, koło południa, do kilku innych pomieszczeń też. Nawet nie wiem, czy tam już ktoś mieszka...
– Trzy pielęgniarki.
– Aha. A później, jak wychodził Waldek, razem z innymi, to się tu zrobił na chwilę młyn i nawet nic mi nie powiedział, cholera, tylko zdał klucze...
– Ale one nie są na kwarantannie...
Ktoś właśnie zaczął się szarpać z zamkniętymi na klucz drzwiami wejściowymi. Spojrzałem tam i lekko zgłupiałem. Tak to jest, jak się nagle zobaczy postać w czerwonym kombinezonie, z maseczką na twarzy i z niebieskimi rękawiczkami na dłoniach.
– Przepraszam, panie dyrektorze... – mówiąc to, wstałem z fotela i wyszedłem z mojej „budy”. – Jakaś osoba w kombinezonie medycznym dobija się tutaj... – Podszedłem do drzwi i przekręciłem klucz w zamku, a potem pchnąłem oszklone skrzydło. – Tak? – Spojrzałem facetowi w oczy przez przeźroczystą przyłbicę, nadal z telefonem przy uchu.
– Dobrze trafiłem? – spytał mężczyzna w czerwonym kombinezonie. – To Opera?
– Tak. – Pięć metrów dalej, na ulicy, zauważyłem zaparkowane dwie karetki.
– Są tu u was trzy pielęgniarki, co? Pewnie odsypiają jeszcze?
– Są, podobno. A co?
– No... Złapały koronę. Więc macie tu teraz kwarantannę. To podrzucamy wam jeszcze cztery, bo nie mamy ich gdzie upchnąć.
– O kur... Panie dyrektorze, czy pan to słyszał?
– No, to się narobiło... – Usłyszałem z telefonu. – Dobrze, że jeszcze nie zawróciłem...
– Ano tak. To ja się rozłączam, panie dyrektorze...
– Jasne, jasne. – Dyrektor wyłączył telefon, usłyszałem sygnał zakończonego połączenia.
– To gdzie to jest? – spytał „czerwony”.
– A, no tak... To jest osobne wejście, wezmę klucze i pójdziemy tam, na kwarantannę.
ratings: perfect / excellent
Nic tutaj nie dzieje się przez przypadek