Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-05-08 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1046 |
I słowa swojego dotrzymał.
W początkach czerwca *Tajmyr* wyszedł w morze. Czekaliśmy tej chwili jak zbawienia. Wiała świeża chłodna północno-wschodnia bryza, ale nie schodziliśmy z pokładu. Przepłynęły mimo nas zabudowania i zieleń Sołombalu, tartaki i zakłady przemysłu drzewnego ze stojącymi przy drewnianym nabrzeżu statkami dostawczymi, przystań Ekonomii. Nasz parowiec już odświstał cienkim gwizdkiem swoje trzy długie sygnały na pożegnanie z portem. Jeden ze statków odpowiedział nam solidnym długim basem. Z pokładu obserwowaliśmy widoczne między kępami zarośli meandry rzeczki Majmaksa. Wkrótce zaczęły się niżej położone błotniste brzegi. Wiatr zrobił się ostrzejszy i jeszcze bardziej zimny. Czuliśmy bliskość morza. Na lewej burcie prawie niewidoczna linia brzegowa zaczęła się oddalać.
*Tajmyr* szedł torem wodnym między czerwonymi i czarnymi wiechami, przed nami majaczyła czerwona maluteńka kropka, ni to boja, ni to co.
- To pływająca na Północnej Dwinie latarnia morska, - wyjaśnił nam palacz, wychodząc z maszynowni, by odetchnąć świeżym powietrzem.
Tak było. Coś takiego widziałem pierwszy raz w życiu. Wymalowana na czerwono, z białym pasem pośrodku, wyglądała jak prawdziwy statek z bukszprytem, tylko że w środku pokładu miała wysoki maszt z wielką czerwoną latarnią na szczycie. Przeszliśmy blisko niej, i widzieliśmy, jak ktoś z jej obsady zamachał do nas rękoma. Być może rozpoznał kogoś z naszej załogi.
W ten sposób niezauważenie wyszliśmy na otwarte morze. *Tajmyr* zaczął się huśtać. Przewalał się z dziobu na rufę jak prawdziwy wielki lodołamacz. Z prawej strony czerniało wysokie Zimowe Nabrzeże. W morzu hulała fala, i na statek jak stado wełnistych białych pudelków nadciągały wciąż nowe szampańskie baranki z piany. Jak lekko się oddychało! Pełną piersią wdychałem chłodne powietrze i czułem się takim silnym, śmiałym i męskim facetem, jak nigdy wcześniej. Kilka lat spędzonych w jacht-klubie przyniosło wielką korzyść. Nie traciłem teraz równowagi na kołyszącym się pokładzie, łatwo po nim chodziłem, nie brało też jakoś na wymioty - czyli coś niecoś już jednak wyniosłem z tej praktyki na wodzie. Oto teraz właśnie stałem się prawdziwym wilkiem morskim. Przynajmniej wtedy tak mi się zdawało. Płynę właśnie sobie jak gdyby nigdy nic starym lodołamaczem po Morzu Białym, a przede mną Ocean Lodowaty. Na pewno spotkamy się z niejednym sztormem, i będę musiał z każdym z nich walczyć. A potem wylądujemy na wszystkich tych północnych wyspach bezludnych, będziemy na nich stawiać nawigacyjne znaki, wyładowywać żywność i zapasowy sprzęt przy wszystkich latarniach morskich dalekiej Arktyki. Myśli moje były tak jeszcze dziecinne...