Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-05-09 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1100 |
Wdrapałem się na mostek kapitana. Przy kole sterowym stał Puncionok. Zegar wskazywał północ, ale było jasno jak za dnia. Latem na Morzu Białym nie ma nocy, i słońce cały czas stoi na linii horyzontu. Kolega z niezadowoleniem powiedział:
- Przejmij koło. Na wachtę przychodzisz zawsze na 5 minut przed zmianą, zrozumiano?
Przed szkołą morską jakiś czas studiował w akademii marynarki wojennej i zawsze się chwalił, że zna się na wszystkich morskich porządkach. Przejąłem jeszcze ciepłe od jego rąk uchwyty niewielkiego kółka. Statkiem mocno kołysało, i w żaden sposób nie potrafiłem utrzymać go na kursie. Tańczył jak pijany z lewa na prawo, a ja się strasznie denerwowałem i coraz częściej kręciłem kołem z burty na burtę. Akurat na szturmańskiej wachcie stał Nikołaj Nikołajewicz. Kilka razy spojrzał na kompas i z dezaprobatą pokiwał głową. Potem popatrzył na moją minę i podszedł do mnie:
- Daj-no mi to koło, - powiedział, lekko mnie odpychając. - Patrz, jak to się robi.
I nie minęło parę sekund, jak statek uspokoił się i popłynął dokładnie wedle zadanego kursu.
- Obejrzyj-no się za siebie, - dodał, - Tor wodny za rufą jest równy?
- Równy.
- To stań za sterem. I zapamiętaj sobie to złote prawo: im mniej będziesz kręcił kołem, tym lepiej. Ledwo-ledwo. Pół stopnia w prawo, pół w lewo. I to wystarczy.
Przejąłem kółko i zacząłem mniej nim kręcić. Lodołamacz poszedł równiej.
- Sam widzisz, że miałem rację. - z zadowoleniem podsumował szturman. - Ucz się, póki masz od kogo.
Przed końcem wachty już całkiem znośnie sterowałem *Tajmyrem*. A prawo Nikołaja Nikołajewicza rzeczywiście było *złote*. Nie kręć kołem, to wszystko pójdzie dobrze.
Nad ranem wiatr przycichł. Morze zaczęło się uspokajać. Kiedy kończyłem zmianę, wybiły kolejne szklanki - 4:00 godzina. Taka wczesna pora, a słońce świeci na całego! Trafiłem akurat na najgorszą *psią wachtę* od 24:00 do 4:00. Zjadłem swoje śniadanie, uwaliłem się na koi z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku - i przetrzymałem swoją pierwszą w życiu marynarską wachtę.
Obudziło mnie potężne kołysanie. Statkiem huśtało okropnie. Z impetem leciałem raz na burtę, raz do deski, odgradzającej nasze spania od przejścia. Po podłodze kubryku z brzękiem turlał się znany już wszystkim miedziany czajnik z uszkodzonym dziobkiem. Na koi pode mną, poupychany z każdej strony poduszkami, pochrapywał Gierka. Żaden cyklon nie mógł go zbudzić.