Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-05-17 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1183 |
Busch uścisnął nam dłonie, zapuścił silnik swojej malutkiej łodzi i odpłynął do siedziby zarządu portu. Następnego dnia przyszła do nas tylko jedna zmiana robotników i to samych starych dziadków. Ledwie się ruszali. A obok na sąsiednim okręcie załadunek szedł pełną parą. Z tyłu za naszą rufą stał estoński parowiec *Ausma*, na którego opuszczano już ostatnie partie ładunku, i przed chwilą sam widziałem, jak marynarze zamykają ładownie. A więc jeszcze dzisiaj statek ten wyjdzie ze Szczecina.
Poszedłem do naszego magazynu, gdzie w żółwim tempie wyciągali kolejne tłumoki z bawełną belgijscy więźniowie. Jeden z nich ze strachem obejrzał się i cicho po francusku poprosił:
- Monsieur, prosimy pana o papierosy, jeśli można.
Wsunąłem mu rozpoczętą paczkę *białomorów*.
- Dziękuję, monsieur. Nie daj Bóg, żebyście trafili w podobne położenie. - I już całkiem szeptem dodał: - Wszystko, co dzieje się w tym porcie - jest przeciwko Rosji.
Z niezadowoleniem machnąłem ręką, myśląc: *Byt określa świadomość. Tym biedakom marzy się, żeby tak właśnie było*.
Ten, widząc mój uśmiech niedowierzania i lekceważący gest, szybko dodał:
- Mój Boże! Proszę mi wierzyć, monsieur. Pracujemy przy tych transportach nie od wczoraj, coś niecoś słyszeliśmy i widzieli. Wojna z Sowietami to kwestia dni.
- Bzdury wygadujecie, dziadku...
Zbliżał się niemiecki ochroniarz, pilnujący więźniów. Belgijczyk szybko schował się za ścianą następnych beli z tekstyliami. Wermachtowiec podejrzliwie na mnie spojrzał i poszedł dalej. Po tej naszej rozmowie pozostał w moim sercu przykry osad.
Wieczorem estońska *Ausma* wciąż jeszcze stała. Dlaczego? Poszedłem na ich pokład. W messie zebrała się załoga i stary kapitan. Zaproszono mnie, bym usiadł razem z nimi. Zapytałem:
- Zaraz odpływacie?
Siwy dowódca pokręcił głową.
- Nie. Nie możemy. Byłem w kapitanacie portu, i tam powiedziano, że wyjście z portu jest zamknięte na czas nieokreślony. Anglicy zrzucili miny na farwater. Co za pech... A nam tu śpieszno do domu... - westchnął staruszek.
Wszyscy twarze mieli ponure. Pożegnałem się więc z nimi, i nikt mnie nie zatrzymywał.