Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-05-25 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1066 |
- Po co nas zabrali? - kapitan zasępił się. - A czego mozna oczekiwać od takich bandziorów! Proponowali nam podpisać dokumenty, że nasze statki zostały przejęte na morzu. Że niby żeśmy szli do Anglii z wojennym sprzętem. Widzicie ich! Nawet zapraszali, bym z nimi napił się kawy! Tacy byli grzeczni! Powiedziałem im, że kofeina mi szkodzi, i od podpisania tego ich papieru umyłem ręce. Jak każdy kapitan nie mam żadnych takich uprawnień i pełnomocnictw od swego rządu - i w ogóle ten ich dokument nie odpowiada rzeczywistości. To ode mnie usłyszeli.
- A co oni na to?
- Wściekli się. Krzyczeli, że zostanę surowo ukarany za taką postawę, i, naturalnie, o żadnej kawie nie było już mowy - uśmiechnął się Balicki. - Ale pożyjemy - to jeszcze zobaczymy.
A zatem zaczęły się już prowokacje. Trzeba było być bardzo ostrożnym. Jak się w tak ekstremalnej sytuacji zachowywać, by nie stracić życia i zachować własną godność obywatela Rosji i marynarza wszystkich słonych wód? Przede wszystkim trzymać się zawsze razem, mieć jedno wspólne zdanie, nie pozwalać sobie na żadne nieprzemyślane reakcje i kroki. Ludzie żyją w nieustannym napięciu, a wówczas nietrudno o instynktowne, niekontrolowane wyskoki, co w takich jak nasze warunkach zawsze źle się kończy. Oni tylko na to czekają! W naszych nocnych rozmowach dyskretnie uczymy młodszych kolegów, uspokajamy ich rozchwiane emocje, wspieramy wiarę w to, że nie wszystko jeszcze stracone, i musimy najpierw dobrze rozpoznać sytuację, i dopiero potem zacząć działać.
Następnego dnia kolejna niespodzianka. Do komendantury zjeżdżają jacyś ludzie w cywilu i dwóch umundurowanych wojskowych. Do środka wpuszczają nas pojedynczo, każdego osobno, zaś wychodzących od razu zapędzają z powrotem do baraków. Wyraźnie boją się, żebyśmy się ze sobą nie konsultowali.
Co to miało znaczyć dla nas? Już niebawem sami to zaraz zobaczymy. Jako pierwszy idzie do komendantury marynarz z parowca *Dniestr*, Artasz Asaturjan. Jest Ormianinem, znamy go i wiemy, że ma bardzo żywy, gorący temperament. W drzwiach odwraca się do nas i woła:
- Wszystko wam opowiem!..
Nie dają mu jednak skończyć i wpychają go do środka. Po kilku minutach wychodzi stamtąd i znowu krzyczy:
- W mordę jeża! Zaproponowali podpisanie volkslisty i wcielenie do Kriegsmarine...
- Los! los! - wrzeszczy na niego wachman i goni kopniakami do baraku. Teraz wszystko już rozumiemy. Kiedy przychodzi kolej na mnie, wchodzę do komendantury już przygotowany. Zza stołu wyciągają do mnie jakiś krótki formularz.
- Uważnie przeczytać! - mówi tłumacz.
Ci w cywilu i tamci dwaj wojskowi badawczo mi się przyglądają. Kartka jest podzielona na dwie połowy i posiada dwa teksty: w tej górnej części jest deklaracja o treści: *Nie chcę wracać do Związku Radzieckiego. Proszę o obywatelstwo niemieckie.*, a pod spodem *Chcę wracać do Związku Radzieckiego*.
- Przeczytaliście? Przekreślcie to, co wam nie odpowiada i podpiszcie. Dobrze się przedtem zastanówcie.