Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-06-01 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1037 |
... Blankenfelde. Czerwone baraki z desek ogrodzone potrójnym rzędem kolczastych drutów. Obóz podzielono na dwie połowy. W jednej żyją francuscy jeńcy wojenni, w tej drugiej stłoczono nas. Wszelkie rozmowy z nami czy z nimi surowo verboten. Wzdłuż naszych drutów spacerują z automatami żołnierze z obozowej ochrony. Ale umywalnia jest wspólna i dla Francuzów, i dla nas, i to tutaj właśnie wymieniamy się krótkimi: *Co słychać?*, *Jakieś nowe wieści z frontu?* i *Daj się sztachnąć!*.
Brak papierosów to dla nas istna męczarnia. Francuzi nie są tak pilnowani i wiedzą o wszystkim dużo więcej niż my. Codziennie chodzą pod strażą do miasta do różnej roboty i mówią, że na ogół są słabo strzeżeni i że było już kilka udanych ucieczek. Niemców to raczej specjalnie nie rusza, bo tak czy owak Francja jest przecież przez nich okupowana.
Największy dla każdego dzisiaj problem to zdobycie nierzucających się w oczy cywilnych ciuchów. Bez tego przecież nie zwiejesz. Na nasze o to pytania nasi sąsiedzi beznadziejnie wzruszają ramionami, cedzą przez zęby znane nam już przekleństwo *Merde!* i, kiedy nikt nie widzi, wsadzają papierosa do kieszeni. Co jakiś czas regularnie przychodzą do nich paczki z domu.
My zaś głodujemy. Racje żywnościowe zmniejszono nam do niemożliwości. Ludzie zaczynają chorować. Wielu bardzo schudło.
- Toż to umieralnia! Jak tak dalej pójdzie - wszyscy tu zdechniemy! - coraz częściej rozlegają się głosy. - I do żadnego domu nie dojedziemy! Coś z tym trzeba zrobić!
Coś z tym trzeba zrobić, racja... Tylko co? Kaowiec z *Wołgolasu* Zotow (imię zapomniałem) wraz z kilkoma swoimi ludźmi podejmują głodówkę. W całym obozie rozlega się apel:
- Koledzy, nie przyjmujcie jedzenia! Niech zwiększą racje żywnościowe! Z tego, co dają, nie da się żyć!
Podczas obiadu tego dnia w obozowej kuchni nie ma żadnej kolejki. Hitlerowcy są zaniepokojeni. Co jest grane? Komendant z owczarkiem przy nodze na smyczy przychodzi do naszej rosyjskojęzycznej połowy obozu.
- Czemu wasi ludzie nie poszli na obiad? - pyta zdziwiony.
- Żądamy zwiększenia racji żywnościowych. Nasi marynarze głodują, zaczynają chorować...
Twarz komendanta purpurowieje, i facet zaczyna wrzeszczeć jak jakiś opętany. Mordę drze, że powinniśmy Bogu dziękować, że nas nie rozstrzelano, że to on tutaj w tym obozie, zum Teufel!, rządzi, i że żadnych żądań u niego nie było i nie będzie. Jeśli nie przestaniemy *się buntować*, to on nam dopiero pokaże... Wszystko to już wiele razy słyszeliśmy. Jacy oni wszyscy do siebie podobni, ci cali ich hitlerowscy wodzowie i komendanci - żadnej różnicy w dętych przemowach; tak naprawdę nawet nie różnią się wyglądem: wszyscy postrzyżeni krótko z przedziałkiem, z charakterystycznym przyciętym wąsikiem, wszyscy z podpatrzoną u Furhera gestykulacją i jego manierami prosto z piwiarni wiedeńskiej.
- Ni grama więcej nie dostaniecie! Możecie sobie zdychać! - hitlerowiec kończy swoje wrzaski i z zadartym nosem wraca, skąd przyszedł.