Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-06-10 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1222 |
Jeszcze kilka godzin podróży, i wreszcie wysadzają nas na maleńkiej jak ze świata zabaweczek stacyjce z wywieszką *WEISENBURG*. Na drogowskazie napis *Norymberga 52 km*. A więc to tutaj nas przywieziono! Do samego gniazda szerszeni - ojczyzny narodowego socjalizmu, do Bawarii! Tylko po co?
Przy nieodłącznym akompaniamencie wrzasków: *Los! Los! Sacramento! Schnel!* konwojenci wypędzają wszystkich marynarzy z wagonów. Niepojęte, czemu ci Niemcy zawsze muszą się tak wydzierać?! Nikt z nas nie jest głuchy!
Już tu na nas czekają. Na peronie stoją w dwuszeregu wermachtowcy w asyście kilku drepcących obok starych dziadków-oficerów. Zdaje się będziemy mieli tutaj więcej wachmanów niż nas samych - już się przygotowali na przyjęcie kutych na 4 nogi, zatwardziałych przestępców, brodatych krwiożerczych bolszewików!
Przekazanie internowanych nie zajmuje zbyt wiele czasu. Ustawiają nas w kolumnę, jesteśmy przeliczani, po czym zdają nas pod zarządzanie nowemu naczalstwu. Kolejowi nasi eskortanci dzwonią obcasami, prężą się, na pożegnanie wykonując znany gest *hajhitla*, i wracają do wagonów. Tymczasem podjeżdża drewniany wóz, zaprzężony w konika. Jednooki żołnierz-woźnica siedzi na ławeczce z batem w ręku. Dowódca konwoju drze mordę:
- Wszystkie bagaże na wóz! Szybko! Schnel! Schnel!
Wrzucamy swoje manatki i tobołki na podwodę. Patrzcie tylko, co za galanteria! Wiedzą, że trudno taszczyć ciężkie walizy z pustym żołądkiem! A to, że jesteśmy głodni i obszarpani, widać przecież z daleka.
- Marsz! Nie śpieszyć się!
Okrążają nas wermachtowcy, i w ten sposób wychodzimy na miasto. Jakie śliczne i czyściutkie! Podobnie jak stacyjka też miniaturowe jak zabaweczka: malutkie domeczki kryte czerwonymi dachówkami, malutki ratusz z wysoką wieżyczką i kogucikiem na szczycie, wąskie, wykładane diabazem zaułki, okrąglutkie akuratne place, a wszystko to wprost tonie w powodzi jesiennej już zieleni sadów. Widać, że to stare miasteczko. Mijamy malusie sklepiki z wywieszkami jak w średniowieczu: tu wisi obwarzanek, a tam czarny lew z mieczem, troszkę dalej wielki but ze sznurowadłem, a jeszcze dalej wiatr kołysze blaszanym pętem kiełbasy. Na placu przed hotelem *Korona* stoi pomnik - pozieleniały, pokryty patyną wieków rycerz w hełmie, z tarczą i włócznią w lewicy i prawicy. Pewnie jakiś tutejszy feudał, założyciel miasta.
- Niezgorsze miejsce szwaby nam wybrały, - niewesoło żartuje idący obok mnie Jura Raćkowski. - Daliby jeszcze coś tylko do żarcia, bo można zdechnąć z głodu. W tej swojej elegancji-francji wcale nie pomyśleli, że od doby niceśmy nie jedli.
ratings: perfect / excellent
Moja sugestia małej zmiany (niezbyt brzmi przy czytaniu):
*z tarczą i włócznią w lewicy i prawicy - z tarczą w lewej i włócznią w prawej ręce.
ratings: perfect / excellent