Go to commentsPodziemie gospodarcze
Text 5 of 8 from volume: Czas bandytów
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2020-06-14
Linguistic correctness
Text quality
Views1178

PODZIEMIE GOSPODARCZE

Jedyna rzecz, jaka utkwiła mi w głowie po lekturze Józefa Garlińskiego „Politycy i żołnierze”[1] , to historia świnek. Nazywane tak potocznie carskie ruble, złote, były zawsze wiele warte, ale w tych latach warte były bardzo dużo – płacono za nie więcej niż wynosiła czarnorynkowa wartość zawartego w monecie złota. W odpowiedzi na taki popyt polska mafia wyprodukowała takie świnki – rzetelnie – z najwyższej jakości kruszcu. To już poważne wyzwanie technologiczne – mieć własną mennicę i mini hutę dla wytopu złota. A za świnki można było kupić wiele, to była waluta super pewna, ponadnarodowa, i ponad frontami, uznawana wszędzie. Nigdzie nie trafiłem na informację o schwytaniu producentów świnek – a kiedy myślę o źródle surowca widzę je tylko w jednej firmie: SS. Prof. Iwo Pogonowski przebywający przez 5 lat w Sachsenchausen pamięta, że działał tam gang złotników. Byli to członkowie komanda zajmującego się paleniem zwłok i przy okazji odzyskujący precjoza zawarte w ciałach. Część z odzyskanych znalezisk przywłaszczali sobie, by potem je sprzedać – a kto mógł stać na końcu tego łańcucha handlowego? Strażnicy obozowi z SS. Skoro mogło to się udać w jednym obozie, to czemu nie w innych?


17. 01. 1940 rząd GG wydał zarządzenie o złożeniu do depozytu bankowego banknotów o nominałach 100 i 500 złotych. 1. 02. 1940 władze ogłosiły, że w obiegu mogą się znajdować takie banknoty, ale ostemplowane przez bank, a więc uznawane przez władze. Natychmiast rozpoczęło się masowe fałszowanie pieczęci na banknotach. 8. 04. 1940 władze informują jak wygląda autentyczna pieczęć. 9. 09. 1940 „Nowy Kurier Warszawski” informuje, że w obiegu pojawiły się fałszywe banknoty o nominałach ... 1 i 5 złotych. Dziś szacuje się, że w ciągu roku władze GG wyłapywały ok. 50 tysięcy fałszywych banknotów – co za skala procederu!

W końcu lutego 1942 władze dostrzegają pojawienie się fałszywych kart żywnościowych na marzec. [2] Stanisław Jankowski „Agaton” w „Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie”[3] wspomina, że szemrane typy sprzedawały fałszywe dokumenty w knajpie „Fregata”. Autor wspomnień  źle się wyraża o rękodzielnikach – bo on to robił niesamowicie profesjonalnie, czasem nawet lepiej od Niemców, których podrabiał.

To jednak tylko anegdoty, aczkolwiek znaczące. Okupacyjna rzeczywistość była o wiele mniej efekciarska, a zarazem o wiele ciekawsza. Okupant postanowił używać tymczasowo miejscową walutę. 17 01. 1940 rząd GG wydaje zarządzenie o złożeniu do depozytu bankowego banknotów  o nominałach 100 i 500 złotych Po 1. 02 1940 po puszczeniu w obieg ostemplowanych banknotów pojawia się fala fałszywek – fałszowano pieczęcie. 8. 04. 1940 administracja okupacyjna prowadzi akcję promocyjną demonstrując jak wygląda prawdziwa pieczęć. We wrześniu tego roku pojawiły się masowych ilościach fałszywe banknoty o nominałach 1 i 5 zł. Pod koniec lutego 1942 w Warszawie pojawiają się fałszywe karty żywnościowe na marzec. O ile fałszowanie pieniędzy było raczej prywatną inicjatywą, to z fałszowaniem kart żywnościowych powiązana była jedna z organizacji podziemnych  - jeśli było inaczej tym jest to ciekawsze .

Pauperyzacja społeczeństwa sprawiała, że wielu ludzi zaczęło parać się handlem. W początkowym okresie, kiedy terror dotykał głównie ośrodków miejskich, wieś egzystowała w o wiele spokojniejszej atmosferze. I posiadała wiele towarów, głównie żywności, tracąc jednocześnie dostęp do tradycyjnych rynków zbytu. W tą niszę wpasowali się szmuglerzy, czyli ludzie wywożący na wieś przedmioty codziennego użytku, ubrania, drobne towary przemysłowe, by wszystko to wymienić na żywność, tą zaś następnie sprzedawali z zyskiem w miastach, gdzie jej brakowało. Oczywiście sieć kontrolnych posterunków przejmowała część zaopatrzenia i zatrzymani cieszyli się jeśli utrata towaru była jedyną konsekwencją, bo równie dobrze szmugler mógł wylądować w obozie koncentracyjnym, albo trafić jako niewolny pracownik do Rzeszy.[4] Trudności w zaopatrzeniu miast w produkty żywnościowe dawały impuls także i do powstania śmielszych inicjatyw, jak przejęcie – z pewnością za łapówkę dla niemieckiego urzędnika – transportu żółwi greckich wiezionych do Rzeszy w celu przetworzenia na konserwy. Sprzedawano później te żółwie na warszawskich bazarach, samym zaś okupantom próbowano sprzedać także i wagony kolejowe z tego transportu.

Korupcja, o której przed chwilą wspomniałem była w okupacyjnej rzeczywistości raczej normą niż dewiacją, sposobem osiągania różnych celów, do których równie chętnie sięgali przeciętni ludzie, jak i organizacje konspiracyjne. Korumpowano urzędników wszystkich szczebli, aby kupić sobie spokój, dostać dokument, uwolnić uwięzionych bliskich lub współpracowników. Władze okupacyjne zdawały sobie sprawę ze skali zjawiska, starały się mu przeciwdziałać przenosząc przyłapanych urzędników na inne stanowiska w mniej spokojnej okolicy, albo w drastyczniejszych przypadkach wcielając do oddziałów frontowych. Miały miejsce także i sytuacje o nieco innych, bardziej drastycznych konsekwencjach. Oto pracownik rządowy Herbert K. wyłudził 200 kartek żywnościowych i sprzedał je Żydom. Sąd specjalny w Radomiu skazał go na karę śmierci. Heinz B., nadinspektor Kolei Rzeszy sprzedał 333 ton cementu na czarnym rynku. Karę śmierci otrzymał także kierownik urzędu reglamentacji produktów chemicznych za uleganie korupcji. Pod koniec 1941 roku komendant Belwederu SS – Untersturmfűhrer Lorenz Lőv dostaje dożywocie za sprzedaż mienia z podlegającego mu składu futer. Skład był nielegalny, a dożywocie udało mu się dostać tylko dlatego, że kara śmierci należałaby się także generalnemu gubernatorowi, a tego nie chcieli Himmler i Bormann.

Walczący z Frankiem o wpływy i pryncypia Himmler dzięki swoim funkcjonariuszom punktował każde potknięcie generalnego gubernatora. I to chyba Himmler uciszył wielki skandal, aferę gospodarczą, której ofiarą mógł paść sam Frank. Oto generalny pełnomocnik przemysłu tekstylnego w GG, a zarazem szwagier Franka, Marian Bayer, za wyprowadzanie towaru na czarny rynek dostaje 4,5 roku ciężkiego więzienia. Umiera w trakcie odbywania kary.

24. 01. 1942 gubernator Galicji Karl Lasch zostaje zatrzymany pod zarzutem defraudacji oraz naruszenia przepisów celnych i dewizowych. Czekały też na niego zarzuty hańby rasowej i zdrady. 11. 02 1942 zatrzymano 3 członków oddziału konwojowego Lascha jako współuczestników procederu. Sprawą zajmował się sąd specjalny we Wrocławiu, oskarżeni byli o szkodnictwo – tak  Lasch i jak Frank, a taka kwalifikacja czynu groziła szczególną surowością kary, czyli karą śmierci. Na naradzie z udziałem Hitlera, Himmlera, Bormanna i Lammersa zdecydowano, że sprawę należy zakończyć. 3. 06. 1942 Lasch umiera, zabity lub zmuszony do popełnienia samobójstwa.[5]


Mając na uwadze także i łapówki zrzucani na tereny okupowane „cichociemni” oprócz broni i innego sprzętu otrzymywali także zapasy walut – marki, dolary i złote monety. J. Garliński omawiając ten aspekt  wspomina, że zrzucani tu spadochroniarze nie otrzymywali funtów brytyjskich, o które przecież było na wyspach brytyjskich najłatwiej, bo nie było tu na nie popytu.


Popularność łapówkarstwa i innych zjawisk sytuowanych dziś wśród patologii życia społecznego miała swoje źródła w podstawach konstytuujących funkcjonowanie społeczeństwa nazistowskiego. Wcześnie wprowadzony w Rzeszy system kartkowy i braki w aprowizacji społeczeństwa skłoniły bardziej zapobiegliwe jednostki do korzystania z okazji, aby poprawić sytuację swoją i swej rodziny. Towar przechwytywany od szmuglerów, fanty z łapówek i pochodzące z tegoż źródła dewizy ( dolary, złoto i kosztowności) wysyłali funkcjonariusze reżimu do ojczyzny, do rodzin pozostawionych w Rzeszy. Przysłowiowa rąbanka i inne specjały ułatwiały też życie na wyższym poziomie niż otaczające nazistowskich funkcjonariuszy tłumy przedstawicieli podbitych narodów. No i skoro przełożeni nie potrafili zaspokoić – z różnych przyczyn, także i dlatego, że nie mogli przezwyciężyć oporu podbitych – zaopatrzenia na odpowiednim poziomie, pozostający na nazistowskim żołdzie urzędnicy, policjanci i żołnierze tzw. formacji pomocniczych,  starali się radzić sobie sami.

Oficjalnie przebywający tu Niemcy to jednak tylko część problemu. W czasie konferencji 8. 05. 1944 pada stwierdzenie: „ W związku z tym pan Generalny Gubernator zaznacza, że wielu Niemców przebywa w GG bez zezwolenia. Trzeba zatroszczyć się o to, by kontrola prawa pobytu objęła też Warszawę. Elementy te najwidoczniej nie ubiegają się o karty żywnościowe, toteż nasuwa się myśl, czy nie należałoby zarządzić, żeby lokale i gospody dworcowe nie wydawały posiłków osobom, które nie wykażą się zezwoleniem na pobyt. Mówca ocenia, że w Warszawie przebywa 20 tys. Niemców nie objętych kontrolą. Szkodzą oni opinii niemieckiej w tym mieście.” Nie ubiegali się o karty żywnościowe, nie chcieli więc wsparcia od własnej administracji – pojawia się pytanie, z czego więc się utrzymywali? Część z nich bez wątpienia przebywając tu unikała w ten sposób wcielenia do armii, pobyt tu umilając sobie szemranymi interesami. Część z nich to zapewne niemieccy mischlingowie, czyli pół- i ćwierćżydzi, odrzuceni bądź zwolnieni z niemieckiej armii i administracji w Rzeszy, ale nie zakwalifikowani do deportacji do obozów koncentracyjnych, albo uciekający przed takim zesłaniem.


W równie trudnej sytuacji zaopatrzeniowej znalazły się także zakłady przemysłowe i warsztaty prowadzące produkcję dla okupanta – i one musiały zapewniać sobie dostawy surowców, aby utrzymać ciągłość produkcji. I one, ponieważ w sposób legalny nie dało się tego zrealizować aby przetrwać uciekały się do pozaprawnych metod działania.

Z jednej strony działały bardzo skuteczne administracyjne środki nacisku – odmowa przyjęcia zamówień była zagrożona konfiskatą firmy, z drugiej jednak strony wykorzystanie transportu okupacyjnego przede wszystkim dla wojska, brak możliwości zapewnienia sobie dostaw potrzebnych do prowadzenia stałej działalności, konieczność określenia potrzeb i ich zamówienia nawet z półrocznym wyprzedzeniem, to wszystko było istotnym utrudnieniem  dla funkcjonowania prywatnych pracodawców. Prowadziło to do kuriozalnych zachowań, takich jak w kieleckiej fabryce „ Granat” produkującej zapalniki do pocisków, której zarząd kupił w styczniu 1942 roku kilka ton stali na czarnym rynku tylko po to by móc produkować,  wiedząc o tym, że stal ta pochodzi z kradzieży z zakładów zbrojeniowych w Starachowicach, zajmujących się zresztą pokrewną działalnością, należących jednak do innego niemieckiego koncernu zbrojeniowego.[6]

Oczywiście istnienie w tej rzeczywistości, zarówno dla podbitych jak i dla podbijających rodziło wiele stresów. I jednym ze sposobów ułatwiających radzenie sobie z nimi było picie alkoholu. Borodziej opisując system przymusu w Generalnej Guberni opowiada o bolączkach dotykających funkcjonariuszy podlegających głównej instytucji, na której opierał się ten system – RSHA.[7] Otóż – wynika to z oficjalnych dokumentów wewnętrznych tej instytucji – chorobą zawodową pracowników  z GG był alkoholizm. Wielu z nich było narkomanami, cierpieli masowo na tzw. syndrom wypalenia – wszystkie te objawy przeciążenia organizmu.

A rozpijanie ludności miejscowej było praktyką systemową. Pracodawcy często część wypłat pracownikom realizowali w alkoholu. Nie ściganie prawnie bimbrownictwa i zaistnienie na rynku nowej waluty, czyli butelki wódki dało zatrudnienie wielu ludziom podziemia nie posiadających innych źródeł utrzymania – za wyprodukowaną przez nich walutę utrzymywali się.[8] Kiedy AK zdobywa kontrolę nad dość rozległymi terenami, a okupant je utracił, choćby było to wyparcie wpływów okupanta z terenu osiedla, bimbrownie są niszczone. Wielu dowódców partyzanckich wspomina o trudnościach związanych z alkoholem i dyscypliną, kilku wspomina o niszczeniu wódki odebranej podkomendnym. Ale – wódkę zabierają ze sobą jadący na wschód żołnierze Wehrmachtu, czasem właśnie dlatego, że to obowiązująca waluta. Nieco może tylko kłopotliwa w transporcie. Alkohol podawany w knajpach  nie podlegał tak wielu szykanom jak dziś, a więc wielu lokalnych dostawców produkowała wódkę[9] dla tych knajp właśnie. Z ukrytych, a czasem i nadpsutych , zapasów żywności najłatwiej było zrobić wódkę i zamiast oddać w naturze kontrybucję, zrobić z tego pieniądze. Nie było zakazu spożywania alkoholu na ulicy – w miejscu publicznym – ale karano dotkliwie za towarzyszące temu zachowania... Do kary śmierci włącznie, wymierzanej natychmiast.

Dekonstrukcja całego układu społecznego, podstawienie zamiast dotychczas priorytetowych zupełnie nowych wartości umożliwiających przetrwanie  - niemieckie zdobycie Polski w 1939 roku, pozbawiły źródeł utrzymania tak zwanych polskich intelektualistów, czyli prawników, bo prawo polskie przestało obowiązywać, pisarzy, bo polska kultura jest zbędna, a także wielu polskich urzędników. Już w krótkim okresie pomiędzy kapitulacją Warszawy, a wkroczeniem Germanów, miały miejsce liczne grabieże mieszkań i mienia, głównie ze sklepów odzieżowych – powołana przez władze miasta Straż Obywatelska ze względu na skalę zjawiska nie była w stanie opanować tych incydentów. Ustały one dopiero z chwilą wkroczenia okupanta.

Nawet tym, którzy utrzymali swoje miejsca pracy, nie było lekko – obniżono im pensje. Wartość pensji spadała przez cały okres okupacji, choć co pewien czas pracownicy „budżetówki” otrzymywali podwyżkę i wzrost deputatów. Część z nich zajęła się handlem, wielu otworzyło knajpy, część zaangażowała się w konspirację na tyle profesjonalnie, że otrzymała tam pensję. To jednak był przywilej elit, bo pieniędzy podziemie nigdy nie miało dość, aby chociażby swe najpilniejsze potrzeby opłacić, więc na płatny etat dostawało się niewielu, choć od wielu oczekiwano wysokiej dyspozycyjności  i głębokiego zaangażowania. Na poziomie lokalnym konspiratorzy załatwiali sobie zaświadczenia z pracy, aby móc się poruszać i konspirować, ale skoro nie mieli czasu pracować, albo nie w pełnym wymiarze godzin, więc od pracodawcy oczekiwali tylko zaświadczenia o zatrudnieniu. Otrzymywali je. Z różnych firm, najczęściej z rzeczywiście istniejących, współpracujących z okupantem jako dominującym inwestorem, świadczących usługi, produkującymi, remontującymi, zaopatrującymi – eksploatowanymi na różne sposoby. Bez wątpienia, aby papiery były pewne, musiały mieć potwierdzenie w ewidencji zakładu pracy. To była też stała pensja. I aby wszystko mniej więcej grało trzeba było tych pracowników choćby jakoś zasugerować w składanych raportach lub sprawozdaniach. Musiały się też pojawiać odgórne sugestie na temat tego, jak zwiększyć wydajność i dyscyplinę pracy. Ale gospodarka nie próbowała nawet egzystować w warunkach wolnego rynku, więc pracodawcom nie przeszkadzało podawanie zawyżonej liczby pracowników, fałszowaniu w ten sposób wydajności pracy i zdolności produkcyjnych , zawyżeniu kosztów. To jeszcze jeden istotny rys tego czasu – nazistowska gospodarka nie do końca opierała się na operacjach finansowych, a więc bilans budżetu, deficyt i inne takie terminy mogły nie mieć zastosowania do tej konkretnej sytuacji. Ale – polskie firmy otrzymywały zamówienia i jeśli udawało wyżyć im się z takiej produkcji, czy usług, to ich szczęście a jeśli nie to okupantom nie przeszkadzało gdy upadały. O ile, oczywiście, nie zostały przejęte i nie został im przydzielony niemiecki personel kierowniczy – wówczas nie było niczym nagannym naciągnięcie niemieckiej machiny państwowej na dokumenty, czy kilka pensji. To, że firmy, świadomie lub nie, wspierały organizacje konspiracyjne na najróżniejsze sposoby, od dawania dokumentów ( legalizacji), poprzez pensje na fikcyjnych etatach, aż po logistykę różnych konspiracyjnych inicjatyw – to jest myśl, dla której nie znam potwierdzenia – nie musiało być aż tak wielką tajemnicą i być może ktoś jeszcze osiągał to samo, ale nie odwołaniem się do patriotyzmu, a przystawiając kierownikowi pistolet do głowy, grożąc denuncjacją, itp. Ślady tego rodzaju działalności, zorganizowanej równie przemyślnie co konspiracji niepodległościowej, pojawiają  w relacjach o gettach – ta instytucja wypada z obiegu definitywnie w roku 1943 – u Jerzego Ślaskiego w „Polsce podziemnej”[10]. Żydowska elita w czasie funkcjonowania gett z racji kontaktów biznesowych z okupacyjną wierchuszką miała akceptację i środki na wystawny tryb życia i w warunkach izolacji gett tworzyła supergetta dla zamożnych Żydów, gdzie wszystkie zachcianki konsumpcyjne były możliwe do zrealizowania. Oczywiście dostawcami nie mogli być okupanci, a z racji zamknięcia w gettach także nie przedstawiciele nacji tradycyjnie kojarzonych z żyłką do handlu – Żydów, a tak wyrafinowana oferta mogła być zrealizowana tylko przez lokalne firmy posiadające szerokie kontakty. Marek Edelman nazywa ich kolaborantami gospodarczymi- najwięcej z nich to Żydzi z Łodzi. Ich możliwości działania były efektem wieloletniej współpracy z niemieckimi służbami specjalnymi i policją.[11] Organizatorami biznesu w Warszawie byli dwaj  Niemcy – Kohn i Heller, wykonawcami zaś – gangi dostarczające towary luksusowe.  Obaj ci panowie pod kierownictwem K. Brandta, zajmowali się także nadzorowaniem działalności „Żagwi”. Tak było to widoczne w Warszawie, bo tam odbywało się na widzialną skalę, równie ciekawie wyglądała sytuacja w getcie łódzkim, ale to nie lokalizacja czy fatalne zbiegi okoliczności to sprawiły, ale czynniki ilościowe – w tych większych ośrodkach skala przechodziła w nową jakość. Obrót finansowy takiego getta był pokaźny, duże zaplecze pracownicze – wysoko wykwalifikowani i prawie darmowi, do wynajęcia za odpłatnością. Można było załapać się na odbiorcę firm funkcjonujących po „aryjskiej” stronie muru, wykonania chałupniczo, albo sposobem manufakturowym, do serii produktów – koszty pracy były małe, ale nie zadziwiająco, bo firma właściciel pracowników, czyli SS, naliczała wysoką marżę dla siebie, oczywiście w przypadku, kiedy to odbywało się drogą legalną, bo jeśli nie, to   wówczas można było wiele zarobić. Ale – ten interes był na tyle duży, że wielu mogło sobie tu coś dla siebie uszczknąć. I wielu z tego korzystało, co zresztą z liberalnego punktu widzenia było uzasadnione, bo zarobione w ten sposób pieniądze można później zainwestować w projekt mogący ochronić większą liczbę ludzi, na przykład zaopatrując ich w legalnie uznawane dokumenty, albo umożliwiając im ucieczkę ...  [ Oczywiście, jak widać na załączonym przykładzie, liberalizm dość słabo funkcjonuje w tak szczególnych warunkach gospodarczych i dlatego to ludzie tacy jak Schindler są tak znani, że było ich tak niewielu.] Wielu robiło to z litości – zlecało pracę, więc zatrudniony był potrzebny gospodarce i tymczasem nie wyjeżdżał do obozu. Getto żyło z rękodzieła, wytwarzano tam buty, pantofle, parasole, swetry – te towary jako kontrabanda trafiały za mur, stamtąd zaś wracało żarcie. Przez moment Żydzi byli naszymi chińczykami. Fajnie?  Nie była to jednak działalność swobodna – masowa, owszem, ale kontrolowana. Ale o tym – potem.

Rok 40 był mało obfity w represje, wiele spraw toczyło się jeszcze własnym biegiem.

Rok 41 początkowo drastyczny, potem nastąpiło otwarcie na rynek usług rosyjskich, zaopatrzenie różnorakie, nawet meble, nawet buty, dla wielkiej i wciąż rosnącej armii niemieckiej. Tymczasem zwycięskiej.

Rok 42 to już inna era – gangi dostarczają frukty do gett i rosną w siłę.

Rok 43 ...


Pod koniec 1942 żydowskie organizacje na zachodzie, a także w Szwajcarii postanowiły zacząć działać dla ratowania swych współbraci w GG. Udało im się zdobyć pewną ilość paszportów poświadczających, że taki  i taki jest obywatelem jednego z południowoamerykańskich krajów – Paragwaju, Hondurasu, Gwatemali.[12] Większość z tych dokumentów dociera do Warszawy, gdy powstanie w getcie już trwa. Dokumenty jednak przejmują dwaj żydowscy kolaboranci i rozpoczynają handel nimi. Żydzi ocaleni z transportów i powstania gromadzą się w budynku hotelu. Niemcy mają hotel pod kontrolą, ale do niego nie wkraczają. Prawdopodobnie mają swój udział w pozyskiwanych funduszach. Kiedy dokumenty są już wyprzedane, legitymujący się nimi są wysyłani do obozu dla internowanych  w Vittel ( mniejsza grupa) i do Bergen Belsen ( większa grupa) należącego do miejsc, gdzie osadzeni są traktowani łagodnie w porównaniu do innych obozów. Pozostali, którzy nie mogli nabyć paszportów, albo też nie chcieli tego zrobić, są wywożeni na śmierć do Oświęcimia. Organizatorów przez długie lata posądzano o wyrachowanie i skrajną podłość, ale oni sami wierzyli w możliwość ocalenia dzięki tym dokumentom.

Kiedy jednak pojawiają się wątpliwości co do autentyczności dokumentów – na skutek różnych zabiegów dyplomatycznych Paragwaj unieważnia swoje paszporty, a inne za tym też są wątpliwej ważności – wszyscy zatrzymani w Vittel i większość z Bergen Belsen trafia do Oświęcimia, gdzie są uśmiercani. Przeżywa tylko niewielka grupa z obozu w Bergen, gdy w 1944 państwa południowoamerykańskie jednak potwierdzają ważność dokumentów.

Posądzano kolaborantów o skrajną podłość, ale jeden z nich tak bardzo wierzy w ich moc, że trafia do Oświęcimia, a drugi, Adam Żurawin, ucieka z transportu i dzięki temu udaje mu się przeżyć.


 

[1] Józef Garliński „Politycy i żołnierze” – myśląc o tej książce przychodzą mi do głowy epitety takie jak: sucha, kostyczna – to nie jest historia, którą czyta się z wypiekami na twarzy, odnajduje się w niej nieznane dotąd fakty. Dla słabiej zorientowanych w temacie może to jednak to być interesująca lektura.

[2] To też z Bartoszewskiego.

[3] S. Jankowski daje żywy obraz okupacyjnej rzeczywistości, tym ciekawszy, że był pracownikiem niemieckiej instytucji jako wysoko wykwalifikowany fachowiec

[4] Pojawił się nawet pomysł wystawienia szmuglerom pomnika, ale nie doczekał się realizacji...

[5] Dieter Schenk „Hans Frank”, Kraków 2009. Biografia Franka. Lasch był ojcem jednego z synów Franka. Niemiecka wersja, w sferze obyczajowej, „Mody na sukces’.

[6] Adam Massalski i Stanisław Meducki „Kielce w latach okupacji hitlerowskiej  1939 – 45” – bardzo fajna rzecz dla regionalistów – jest nawet fotka Adolfa w centrum Kielc, mnóstwo interesujących informacji  o tym jak wyglądało to tutaj – mnie to rajcowało, bo kocham to miasto i jestem go ciekaw – wcześniej i teraz . Niestety historia wydana w czasie, gdy jeszcze cenzura miała wpływ na treści tego, co miało być drukowane . Stąd ranga historyczna deklaracji AL i  skąpe we wspomnieniach przypominanie ich czynów, bo było ich niewiele, ale  i tak w tej publikacji jest taka gęstość informacji, że ho ho ...i

[7] Główny Urząd do spraw Bezpieczeństwa Rzeszy, któremu podlegała zarówno policja porządkowa, kryminalna, polityczna, a także – posługując się dzisiejszą nomenklaturą – służby antyterrorystyczne, kontrwywiad polityczny.

[8] Jest to silnie rozwijająca się gałąź przemysłu na tym terenie. Produkcja rośnie, rośnie popyt i podaż – w liczonym w produkcji alkoholu roku gorzelnianym 39/40 wyprodukowano 5 mln litrów spirytusu, zaś w roku g. 42/43 już 25, 3 mln. Sam zaś dystrykt Galicja  w roku g. 41/42 wyprodukował 700 000 tys. , a w roku następnym 2, 2 mln.

Obok Monopolu Spirytusowego utworzono też Monopol Loteryjny aby nadzorować i okiełznać „ wyraźną potrzebę gier wykazywaną przez ludność polską.”.

[9] Od tego czasu wódkę produkowaną pokątnie, chałupniczo i w domu nazywa się bimbrem, a cały ruch bimbrowniczym.

[10] To interesująca historia, a dlatego, że autor serwuje nam mnóstwo detalicznych historii. To jak panorama życia pod okupacją – choć oglądana z perspektywy walki.

[11] Rudi Assuntino i Włodek Goldkorn „Strażnik. Marek Edelman opowiada” – przyznam, że tak „antysemickiej” książki jeszcze nie czytałem. To historia o radykałach, którym nikt nie chciał pomóc, nawet bogaci krewni i kuzyni zza oceanu, nie mówiąc już o organizacjach zza muru.

[12] Tym razem film. „Hotel polski”, prod. Polska, 2009, reż Kama Veymont.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Moja Mama w wieku 17 lat w 1939 r. została najpierw przymusową barmanką i kelnereczką w podgrudziądzkiej knajpie nur fur Deutsche,

gdzie panom oficerom z Wermachtu przyrządzała ówczesne drinki,

a że świetnie znała niemiecki i była pełna wdzięku, szybko wypatrzył ją tam grudziądzki starosta, wysokiej rangi urzędnik prosto z samego Berlina von Gederth,

i tak już do końca wojny została niezastąpioną nianią trójki jego małych dzieci...

Życie gospodarcze za okupacji hitlerowskiej: temat-rzeka
© 2010-2016 by Creative Media