Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-06-20 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1165 |
Drugi zastępca kapitana ze statku *Hassan*, Szuliepnikow, jest w Wulzburgu malarzem, podległym magazynierowi, temu rudemu wariatowi Kollerowi. Z początku zawsze towarzyszył mu jakiś wermachtowiec, ale teraz chodzi po obozie zupełnie swobodnie i bez żadnej asysty. Świetnie zna niemiecki, więc szybko zdobył sobie zaufanie, no, i z zamku - w Bawarii?? - przecież nie uciekniesz. Ten też nie przez przypadek maluje ściśle określone ściany, bieli sufity i odświeża futryny i ramy konkretnych okien oraz bardzo często rozmawia z żołnierzami. Niektórzy z tych ostatnich dopiero co wrócili z frontu. Nie bardzo różowe są ich nastroje, i za wszelką cenę nie chcą trafić z powrotem do znanych już sobie okopów na wschodzie. Czyli nie tak chyba ślicznie jest z giermańcem, jak to się opisuje w tych ich szmatławych gazetach. To również ważna bardzo dla nas wiadomość.
Igor Marakasow także mówi perfect po szwabsku (lecz się z tym nie zdradza) - i jako piecowy cały czas kręci się po komendanturze: musi wszak codziennie dbać o to, by oficerskiej kadrze było zawsze cieplutko! Wszystko wie, co się tam dzieje, zna wszystkie trasy panów oficerów, wie, czyjej wizyty się spodziewają, po co ten ktoś z zewnątrz do zamku przyjedzie i jakim rykoszetem odbije się to na internowanych. Jak widać, nasi ludzie nigdy czasu po próżnicy tam nie tracili.
W końcu grudnia miały miejsce dwa wydarzenia, które bardzo urozmaiciły naszą szarą beznadziejną wegetację. Zwolnili do domu wszystkich Holendrów i przywieźli dużą grupę Żydów z Polski. Holendrzy nie wierzyli swojemu szczęściu! Tak się bali być podejrzani o jakiekolwiek związki z komunistami, że natychmiast od pierwszych chwil ucięli z nami wszelki kontakt. A nuż Niemcy przez tych *ruskich* ich teraz tutaj zostawią już na amen?! Nie daj Bóg, zaliczą do bolszewików, a wtedy żegnaj wszelka swobodo!
Rozumieliśmy ich strach i nie osądzaliśmy tego - ale i nie wspominaliśmy dobrym słowem nikogo z nich, kiedy opuścili obóz. W odróżnieniu od Francuzów z Berlina byli to dla nas kompletnie obcy ludzie. Nie mówiliśmy im o naszych obawach. Nauczeni naszymi doświadczeniami z frycem, nie wierzyliśmy, że Holendrów naprawdę puszczają do domu. Dobrze poznaliśmy zdradziecką naturę Niemców i znaliśmy już cenę wszystkich ich sztuczek. Nie chcieliśmy jednak studzić ich radości, więc milczeliśmy.
Polskich Żydów umieszczono na 1. piętrze w takich samych celach jak te nasze. Łączność między nami nawiązała się od razu. Interesowaliśmy się wszystkimi nowościami, gdyż, jakby nie patrzeć, ludzie ci przyszli tutaj prosto z ulicy i najpewniej mogli dużo więcej niż my wiedzieć. Była to jednak pomyłka: przywieziono ich prosto z getta, okropnie zastraszonych i skrajnie wyniszczonych. Mogli tylko opowiadać o tych koszmarach, jakie działy się w okupowanej Polsce i jakich sami byli świadkami. Włosy stawały dęba, kiedy słuchaliśmy ich opowieści. Dla nas aż takie zbydlęcenie kulturalnych Niemców wtedy było czymś absurdalnym - i kompletnie niepojętym!