Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2010-12-24 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2982 |
„Dzień dobry! Właśnie wybiła godzina ósma, a dla wszystkich, którzy jeszcze zalegają w łóżkach, mamy specjalny kawałek…”
Łup! Na niewielkie, płaskie radyjko, służące za budzik, spada – jak codziennie – ręka Quentina.
– Milcz, człowieku! – wydobywa się zachrypnięty głos z na wpół śpiącego ciała.
Poniedziałek – dwudziesty czwarty grudnia. Dzień prawie jak każdy inny. Różnica polega na tym, że dziś wieczorem musi pojechać do brata, podrzucić jego dzieciakom parę prezentów, a to zdecydowanie nie poprawia mu nastroju. Nie, żeby miał jakieś „ale” do dzieci – tych brata, czy jakichkolwiek innych, ale towarzystwo rozbieganych, wiecznie krzyczących lub płaczących małolatów po prostu mu nie służy.
Jego brat jest inny. Całkowicie poświęca się sześcioletniemu Brianowi i młodszej od niego Kate. Ile ona ma lat? Trzy? Zatem już trzy lata, jak brat Quentina – Orlando – samotnie wychowuje tę dwójkę. Jego żona zmarła przy porodzie dziewczynki, tak więc mała nawet nie widziała matki na oczy.
Quentin wielokrotnie zastanawiał się i porównywał życie swoje i brata:
„Po co się żenić… – tłumaczył sobie – jeśli potem mogą wyniknąć takie komplikacje. Lepiej żyć samemu i spotykać się z kumplami. Nikt nie pyta: gdzie? z kim? po co? dlaczego? Nikt nie naskakuje na ciebie, gdy nie wrócisz na noc do domu albo kiedy z jakąś lalunią obściskujesz się w dyskotece. Żadnego tłumaczenia. Dzisiaj ta, jutro inna. Żyjesz sam dla siebie!”
Niewykluczone, że Quentin mógłby być z jakąś kobietą na dłużej, to znaczy miesiąc, może dwa, ale tylko z taką, która miałaby identyczne podejście jak on, czyli taką, która jak on, ceniłaby sobie wolność i swobodę w związku. Niestety takie nie istnieją. Każda, prędzej czy później, odkrywa w sobie instynkt macierzyński i, chcąc udupić faceta do końca życia, próbuje go namówić do ślubu. Zawsze tak jest. Już kilku jego kolegów, ulegając namowom z pozoru niewinnych niewiast, przekreśliło sobie w ten sposób szanse na szczęśliwe, beztroskie życie. Teraz Quentin widzi ich, jak trzymając dzieciaki na rękach, upychają paczki pieluch do wózków na zakupy, a żony w tym czasie siedzą w domu na kanapach i – o zgrozo – niańczą kolejne rozwydrzone bachory.
Całe szczęście, że na Wyspach mało kto ma więcej niż dwójkę dzieci – choć zwykle jedna sztuka wystarcza. Nie to co we Włoszech…
Francesca pisała, że w domu były tylko ona i Cristina (pewnie dlatego, że ich matka bardzo wcześnie zmarła na raka i nie zdążyli już z ojcem więcej spłodzić), ale jej siostra wyrobiła już normę i postarała się o trójkę. Co gorsza Quentin ma wrażenie, że Cristina na tym nie poprzestanie.
Francesca pisała, że ona sama jest zbyt zajęta nauką i imprezami, żeby teraz „pozwolić sobie” na dzieci. Zresztą w każdej wolnej chwili zajmuje się rozwydrzonymi bachorami Cristiny, dając siostrze i jej mężowi chwile wytchnienia. Jak sama twierdzi: „to jej w zupełności wystarcza”. Nie wiadomo tylko na jak długo. Ile można żyć czyimś życiem? W końcu i ona któregoś dnia obudzi się i stwierdzi: tak, jestem gotowa – i uda się na poszukiwania tego właściwego (czyli w praktyce jakiegoś naiwniaka), z którym sprawi sobie potomka. Na pewno tak będzie. Quentin jest o tym święcie przekonany.
Francescę poznał w dość nietypowy, jak dla niego, sposób, bo przez internet. Nigdy się nie widzieli (nie licząc kilku sesji przed kamerą internetową), więc tylko z tego powodu nie udało mu się jej jeszcze zaciągnąć do łóżka, ale wszystko w swoim czasie. Jeszcze żadna mu się nie oparła. Co najwyżej opierały się plecami o ściany nocnych klubów i na parkingach, kiedy on ich kosztem załatwiał swoje seksualne potrzeby.
Ach… Francesca.
Quentin wstaje z łóżka. Natrafia stopą na leżące na podłodze spodnie. Trąca je nogą, torując sobie drogę do okna. Wczoraj (a właściwie już dzisiaj) wrócił późno do domu i – jak zwykle – nie miał ani siły, ani ochoty bawić się w czyścioszka, przez co jego pokój przypomina bardziej pobojowisko niż miejsce wypoczynku.
Quentin podnosi żaluzje i przeciąga się, nie zwracając uwagi na to, że jest całkiem nagi, oraz na to, że w oknie domu naprzeciwko stoi jakaś dziewczyna.
– Niech sobie popatrzy – mówi, masując ręką nagi, owłosiony tors.
Wie, że jego ciało podoba się kobietom w różnym wieku, ale to on wybiera, która i kiedy będzie miała okazję go dotykać, nigdy odwrotnie.
Idzie do łazienki. Po drodze wstępuje do pokoju – miejsca jego pracy – i jak co rano włącza komputer.
Po przyjemnym, gorącym prysznicu, owinięty ręcznikiem od pasa w dół, wraca i zasiada przed pecetem, rozpoczynając kolejny dzień od przeglądania korespondencji.
– Znów nic nie napisała. Przeklęta suka! Ale zresztą, co mnie to obchodzi?
Quentin już od trzech miesięcy czeka na wiadomość od Franceski. No właśnie – czeka, i to nadaremnie. To dziwne, że tak się przywiązał do osoby, której nawet nie zna. W dodatku nie jest pewien, czy ją choć trochę polubił od czasu, gdy po raz pierwszy zagadnęła go „na necie”. To było w czerwcu tego roku. Od tamtego czasu chłopak wielokrotnie podejmował próby zbałamucenia jej, ale zwykle, gdy zaczynał się rozkręcać, ona wysyłała mu wiadomość, że właśnie musi uciekać, bo znajomi zabierają ją na jakąś imprezę. Tak było prawie za każdym razem. Nie mieli zbyt wielu możliwości poznania się – jeśli nie balanga, to nauka albo pilnowanie dzieciaków siostry.
Co to za dziewczyna, która nie ma dla niego czasu? Pewnego dnia postanowił nieco narzucić tempo ich dalszej znajomości i zaprosił Francescę na święta do Londynu. Jej odpowiedź, ku jego wielkiemu zdziwieniu, brzmiała: nie. Wykręcała się egzaminami, opieką nad dziećmi itp. Udawał, że nie przyjmuje odmowy i że właśnie rezerwuje dla niej bilet. W odpowiedzi uprzedziła go, że wyrzuca pieniądze w błoto, bo nie zamierza ruszać się z Włoch – nie w okresie świątecznym. Oni są tacy rodzinni – śmiechu warte!
Przecież u nas też mogłoby być tak miło… we dwoje. Przyjechałaby tylko na parę dni – tylko tyle, by mógł ją omamić swoimi wdziękami. Potem naturalnie wróciłaby do siebie, a Quentin, w mniej lub bardziej subtelny sposób, dałby jej do zrozumienia, że czas o sobie zapomnieć. I tym, jakże miłym akcentem zakończyłby – uwieńczoną łóżkowym sukcesem – kolejną znajomość.
Nie mógł przewidzieć jednak, że natrafi na taką zadziorną sztukę. Zamiast napisać, jak bardzo jest szczęśliwa z zaproszenia, uniosła się honorem. Wyskoczyła z tekstem, że nie będzie robiła tego, co on chce, że nie jest na jego zawołanie i to ona decyduje co, gdzie i z kim będzie robić. Jest śmieszna. Te jej zasady… Jak można być tak twardogłowym? Czasem jest po prostu beznadziejna!
Mimo to Quentin po kilkanaście razy na dzień sprawdza, czy są jakieś wiadomości od niej. Sam ich wysłał już pięć, ale na żadną z nich nie raczyła odpisać.
– Co ona sobie wyobraża… że ile ja tak będę czekać? Pogrywa sobie ze mną! Już ja jej…
Quentin otwiera plik ze zdjęciem Franceski. Powoli na ekranie pojawia się seksowna Włoszka. Jest. Chłopak na chwilę wstrzymuje oddech. Podoba mu się. Ma długie, ciemne włosy i piwne oczy, ale najważniejsze, że ma czym oddychać i na czym siedzieć.
Rozmarzył się na myśl, jakby to było przyjemnie dotykać jej piersi i płaskiego brzucha, a potem, już bez większych ceregieli, rzucić na wyrko i…
Anglik czuje, jak okręcony na biodrach ręcznik powoli zaczyna się unosić.
– Polecę do niej! – wykrzykuje, zrywając się z krzesła. – Nie dam jej satysfakcji i to ja zakończę tę znajomość, nie ona!
Podbiega do telefonu, odszukuje w książce telefonicznej numer na lotnisko w Heatrow. Po paru sygnałach zgłasza się kobieta odpowiedzialna za rezerwacje lotów. On zaś rozpoczyna jak zwykle uroczym, zalotnym głosem:
– Dzień dobry. Mam problem, w którego rozwiązaniu mam nadzieję, że może mi pani pomóc.
– Tak, słucham – dolatuje głos ze słuchawki.
– Otóż potrzebuję jak najszybciej dotrzeć do Włoch, a konkretnie do Bolonii, choć jeśli szanowna pani znajdzie jakąś jedną wolną miejscóweczkę na pokładzie samolotu do Mediolanu, przyjmę ją bez słowa sprzeciwu… – jest pewien, że po takim wstępie, znajdzie się coś dla niego, nawet w tym jakże przeludnionym okresie świątecznym. W najgorszym wypadku wystarczy, że będzie pierwszy na liście pasażerów rezerwowych. Tak czy inaczej, już wkrótce będzie w Rovigo.
Uśmiecha się do siebie, słuchając tego, co ma do powiedzenia kobieta, po czym prawą ręką, na klawiaturze telefonu komórkowego, rozpoczyna pisanie wiadomości do brata: „Stary, nagła zmiana planów. Wpadnę do ciebie nieco wcześniej, tzn. za godzinę…”